Autor Wiadomość
Siaba
PostWysłany: Sob 13:34, 18 Sie 2007    Temat postu:

Jak zwykle bomba Smile Ale swego czasu za Jasona miałam ochote cie wykastrować Smile
Laukaz
PostWysłany: Sob 13:15, 18 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział VIII

Noc powoli zaczęła ustępować, świt nastał nad pustynią. Jason dźwignął się z łoża jakim była bycza skóra, cały obolały, widocznie źle spał ponieważ bolał go kark, i nie mógł wyprostować głowy, do namiotu wszedł Gantoris, był bez tuniki, czyli miał gołą klatkę piersiową, widząc nietypową pozycję Jasona, chwycił go za brodę i silnie pociągnął głowę w lewą i następnie prawą stronę, słychać było strzelenie kości, jednak Tylo poczuł się lepiej.
- Stary sposób Jasonie, moi ludzie często źle śpią. - rzekł Gantoris z lekkim uśmiechem. - Ubierz się jak żołnierz, przepraszam, jak Pretorianin, bo będziesz nam potrzebny.
- Jak to? - spytał Jason.
- Jedziemy odbić Zucckabar z rąk ludzi Damodara, jest to rzymska prowincja, lecz bardzo użyteczna, możliwe, że pojawi się tam sam Damodar - skończył dowódca Pretorian Światła.
Gdy Tylo ubrał się w starożytną zbroję, ubiór Pretorian Światła różnił się od ich mrocznych odpowieników, ich płaszcze były złote a ich zbroje zdobił topór, nie czaszka wszyscy byli gotowi, a było ich wielu, na przód wyszedł Gantoris razem z Jasonem, po czym oznajmił.
- To jest nasz nowy towarzysz Jason, pomoże nam odbić Zucckabar z rąk Mrocznych Pretorian.
Na to wszyscy dobyli mieczy z pochew wznosząc je do góry ostrzem, po czym uderzyli się w pierś lewą pięścią.
- To jest znak uznania z naszej strony, jesteś przyjęty w nasze szeregi, liczę, że swoją walecznością zdziałasz wiele. - skończył Gantoris, po czym dosiedli koni i wyruszyli w drogę. Podróż była długa, jechali cały dzień, w końcu nie mogąc dłużej jechać zatrzymali się i popadali jak kłody, Jasonowi przyśnił się Randall, jednak nie był to jego syn, przewodził bowiem Mrocznym Pretorianom i miał rządzę mordu w oczach, nie był to już dziesięcioletni chłopiec, ale dwudziestopięcioletni mężczyzna. Tylo obudził się zlany potem, nad sobą zobaczył Gantorisa. Opowiedział mu o swoim śnie, ten zmarszczył czoło jakby sie nad czymś zastanawiał w końcu się odezwał.
- Widziałeś przyszłość, jednak możesz ją zmienić, Damodar służy bogowi śmierci Tanatosowi, dowódca Mrocznych Pretorian jest zwykłym śmiertelnikiem, jego przeznaczeniem jest zginąć a miejsce dowódcy w ciemnym legionie ma zająć Twój syn Jasonie, jedziemy zaraz odbić Zucckabar, umiesz walczyć mieczem? - spytał.
- Oczywiście, mam tego dowieść? - odparował Jason.
- Widać po Tobie, że jesteś zaprawiony w boju, twoje muskuły są tego dowodem, gdzie nauczyłeś się walczyć? - drążył Gantoris
Jason z bólem wspominał Wojnę Trojańską rozegraną przed dzięsięciu laty, kiedy był jeszcze młody i spragniony przygód, w wyniku działań wojennych i niefortunnego splotu wydarzeń stracił jedynego syna jakiego wtedy miał, młody Logan zginął zabity przez księcia Myrmidonów, Randall wiedział, że miał brata, jednak ojciec nie powiedział mu w jakich okolicznościach zginął Holcroft. I lepiej zdaniem Jasona żeby pozostało to tajemnicą.
- Walczyć się nauczyłem pod Troją, moim mentorem był sam Herkules. Teraz jedźmy, wszystko opowiem Ci po drodze.
W czasie jazdy Tylo opowiedział Gantorisowi swoje losy pod grodem Priama. Wstrząsnęło to Rzymianinem, gdy usłyszał o śmierci Necrosa, widoczny był smutek na jego twarzy.
- Necros zastąpił mi ojca, wyszkolił mnie w sztukach gladiatorskich i nauczył wszystkiego co sam umiał, Damodar niestety odwrócił się od cesarstwa zanim Necros chciał i jego trenować, ja oddałem się siłom światła, a on siłom mroku. Nie wiem, kto był moim ojcem, ale to właśnie Necros znalazł mnie w ruinach pewnej wiejskiej chaty właśnie w Zucckabarze, dlatego mam sentyment do tej prowincji. - skończył dowódca. Nie zamienili już ani słowa.
Po kilku godzinach ukazał im się cel podróży. Jednak to małe miasto płonęło, Jasonowi przypomniała się masakra w Watykanie. Pretorianie dobyli mieczy z pochew, ostrza zalśniły złotym kolorem. Tylo był pełen podziwu. Ruszyli na wroga pełnym zwartym szykiem. Ciepły wiatr mierzwił im włosy, pojechali po chwałę i zwycięstwo. Mordowali każdego Mrocznego Pretorianina, jaki stanął im na drodze, gdy ci widzieli złote miecze uciekali w popłochu. Jason walczył dzielnie, Gantoris go wspierał. W końcu na czoło armii wroga wysunął się sam Damodar.
- Gantorisie! - krzyknął. - Gantorisie!, wyzywam cię do pojedynku.
Gdy Gantoris miał wyjść do walki, powstrzymał go Jason, kładąc mu rękę na ramieniu, wyszedł na przód, dzierżąc złoty oręż w dłoni. Z nienawiścią spojrzał na Damodara, po czym powiedział z pełnym od gniewu głosem.
- Nie!, będziesz walczył ze mną, to mi porwałeś syna i przyjechałem powstrzymać to szaleństwo, jestem Jason, ojciec młodego Randalla, którego chcesz wytrenować na swojego następcę, musisz przejść mojego trupa, żeby to zrobić. Przyjmij wyzwanie, albo ustąp bez walki demonie!.
Gantoris i inni Pretorianie Światła spojrzeli z podziwem na swojego towarzysza, takiej determinacji jeszcze nie widzieli. Nikt nie zdążył zareagować, bowiem Damodar opuścił broń i w krtań Jasona wbiła się strzała, jednak młodzieniec spojrzał na trzon po czym, wyrwał ją z gardła. Nie stało się nic, nawet nie było krwi. Z pogardą wbił wzrok w swojego wroga.
- Stań do walki, albo ustąp dobrowolnie, jestem nieśmiertelny, moim ojcem jest sam Neptun, oddaj mi syna, albo gorzko tego pożałujesz. - mówił spokojnie, lecz z gniewem w głosie Jason. - Bądź wzorem dla swoich ludzi. - rzekł, po czym wyprowadził cięcie złotym ostrzem prosto w brzuch Damodara, zderzyli się mieczami, złoto z czerwienią, walczyli jak dwa wściekłe lwy, oddziały Pretorian Światła i ich Mroczni odpowiednicy przyglądali się tej walce, nikt jednak nie wtrącił się do starcia tytanów, w końcu zmęczony Damodar nie miał siły, aby odpierać ataki Jasona, padł na kolana, Tylo skorzystał, po czym ściął mu głowę, zamaszystym cięciem, polała się krew, ciało dowódcy zniknęło, ubranie zostało na ziemi, zerwał się wiatr, strój Damodara został zwiany silnym podmuchem, w ten strój został "ubrany" młody człowiek, zakuty w kajdany pośród Mrocznych Pretorian, rozerwał łańcuchy, i stanął naprzeciw Jasona, temu odpłynęła krew z twarzy. Stał przed nim Randall, jego własny syn, nienawiść jaka zionęła z jego oczu była nie do opisania. dobył czerwonego ostrza. Skrzyżował je z ojcem, jak sie okazało Damodar był przy nim nowicjuszem, podczas gdy Tylo pokonał Damodara, z Randallem nie mógł sobie poradzić, mimo 25 lat różnicy wiekowej, jego syn był dla niego za szybki, w końcu nie wiadomo jak Jason został ogłuszony i padł na ziemię.
- Zabierzcie go! - zagrzmiał Randall, jego głos był zmieniony, było w nim pełno furii. Jego ludzie zabrali Jasona, do boju wkroczył Gantoris ze swoją armią. Rzeź rozpoczęła się na nowo, Pretorianie Światła zaczęli zdobywać przewagę, jednak Randall i jego ojciec zniknęli, gdy Mroczne zastępy wycofały się, Zucckabar został odbity, siły Gantorisa odniosły zwycięstwo, dowódca nakazał odwrót. Martwił się losem Jasona, i wiedział, że już nic nie może zrobić.
- Wracamy do obozu! - krzyknął. - Co do Jasona nie mogę nic poradzić.
Pretorianie Światła pognali w kierunku swojego obozu, zaś Mroczni zostali wybici prawie wszyscy, ocaleli nieliczni, podążyli za swoim nowym dowódcą w stronę Rzymu, tam weszli do podziemi w Koloseum, tam mieli swoją kwaterę, igrzyska dawno już się nie odbywały w tym miejscu, gladiatorzy zostali zabici na rozkaz Commodusa, gdy Jason spadł z konia, Randall wydał rozkaz.
- Uwięzić, nie spuszczać z oka, jeśli ktoś będzie starał się go odbić, zabijcie. - skończył, po czym łopocząc swoim płaszczem.
Jason został wrzucony do lochu, skuty kajdanami, ocknął się dwa dni później, był bezsilny, został skazany przez własnego syna, jego siła gdzieś się ulotniła. Jedyne co mu pozostało to czekać na cud, nie zapowiadało się aby szybko się stąd wydostał. Cały obity położył się na słomie i zasnął, zasnął czekając na wybawienie.

Rozdział IX

Od uwięzienia Jasona w lochu Koloseum minęło 15 lat. Cesarz Commodus, który dalej rządził Imperium wznowił igrzyska. Mroczni Pretorianie dalej nie byli zgodni z władcą, jednak Randall, nowy dowódca, który zajął miejsce Damodara, był jednak inny. Nie pamiętał już kim był zanim trafił do Rzymu, jego ojciec był mu obcy. W ciągu tych 15 lat, dorósł i wyprzystojniał. Nie był to już 10 letni wystraszony chłopiec, którego Jason Tylo chciał odbić. Potężne muskuły i opalone ciało wskazywały, że nie próżnował i ostro trenował. Dwuręczny miecz był dla niego niczym piórko, z łukiem radził sobie niezgorzej. Jego żołnierze zapomnieli już o Damodarze, teraz mieli nowego wodza, który miał ich prowadzić po chwałę i zwycięstwo. Przenieśli się do świątyni Tanatosa, tam mieli swoją kwaterę. Nad ulicami zapadała noc, do celi wkroczył umięśniony żołnierz, niosąc ochłap mięsa i dzban wody. Kopnął leżącego człowieka w żebra, ten jęknął z bólu.
- Jedz, tylko szybko, pojedziesz ze mną, zostaniesz stracony, rozkaz naszego dowódcy. - oznajmił ze stoickim spokojem.
Gdy więzień zjadł i napił się, został brutalnie wywleczony. Na zewnątrz nikogo nie było, sprowadzony do pozycji klęczącej mężczyzna został związany, Mroczny Pretorianin wyjął swój miecz z pochwy, po czym zamierzył się aby zadać cios, nagle dało się słyszeć rzężenie, klatkę piersiową gwardzisty przeszyło ostrze, a on sam zwalił się na podłogę. Świst ostrza uwolnił więźnia z więzów. Ten stanął w pełnym świetle. Jason Tylo zmienił się przez te 15 lat więzienia. Włosy znów miał długie, oczy puste jakby był nieobecny na tym świecie. Odwrócił się do swojego wybawcy i zamarł na widok osoby, którą zobaczył a której w ogóle się tutaj nie spodziewał. Stał przed nim jego zmarły syn, Logan Holcroft.
- Nie mamy czasu tato, zaraz zjawią się tutaj strażnicy, wracaj do celi, i ubierz się w łachy tego skurwysyna.
Tylo spojrzał na Holcrofta, chociaż zdawało mu się, że to tylko piękny sen, Logan nic się nie zmienił, był dalej taki sam jak w chwili gdy umierał, rana na gardle jednak się zasklepiła w cudowny sposób. Jason ubrał się w zbroję Mrocznego Pretorianina, Logan był ubrany tak samo. Opuścili świątynię, owiał ich lekki wiatr. Holcroft spojrzał na ojca, po czym dał mu znać, aby wsiadał na konia. Jechali przez pół nocy, gdy w końcu się zatrzymali, Jason dowiedział się jak w cudowny sposób zmartwychwstał jego syn.
- Zeus dał mi szansę, jeśli bym nie wyciągnął cię z więzienia jesteśmy straceni. Słyszałem, że mój braciszek nieźle szaleje. Wkupiłem się w jego łaski i teraz jesteś tutaj dzięki temu, otóż Randall nic nie pamięta z tego kim był, Damodar wypaczył mu umysł i pozbawił wspomnień, twoja bezsilność była spowodowana szokiem, który utrzymywał się przez całe 15 lat, mogłem wyjść z Hadesu, pozwolił mi na to Hades. Teraz musimy jechać, czeka na nas zaufany człowiek, Gantoris, a to - rzekł po czym podał ojcu miecz Pretorian Światła. - To chyba zgubiłeś - uśmiechnął się Logan.
Gdy Jason dobył broni wróciła jego siła, nieznana energia przywróciła mu jasność umysłu, Holcroft zajął się wyglądem ojca, tak aby ten był taki jak dawniej. Gdy już skończył pojechali do obozu, ludzi przybyło, Gantoris wcale się nie postarzał, przynajmniej na twarzy. Widząc swojego towarzysza uścisnął mu dłoń, po czym wskazał namiot. Tylo nic nie mówiąc skinął głową, wszedł do kwatery i polożył się spać, cudowne uczucie wolności rozpierało mu serce. Gdy wstał słońce już ostro świeciło. Przy jego posłaniu siedział Holcroft, w jego świetle uśmiechając się jakby Boże Narodzenie nadeszło pół roku wcześniej. Jason ociągnął się i rozprostował na sianie.
- Dobra, synu, należy mi się chyba jakieś wyjaśnienie? - spytał Tylo.
- Tak, należy ci się i z chęcią go udzielę, otóż gdy ty tato tłukłeś Neoptolemosa i innych starożytnych debili ja udałem się na tamten świat, oberwać włócznią to naprawdę paskudne uczucie zwłaszcza gdy grot rozrywa ci gardło. Powędrowałem o dziwo do świata zmarłych, który był rządzony przez Hadesa. Wiedziałem, że ze strony Andromatha coś się szykuje złego i pomógłbym ci gdybym żył, ale byłem chwilowo zawieszony w swoich obowiązkach, jednak zdziwiłem się, że nie powędrowałem na Olimp, ale Pluton rozwiał moje wątpliwości, zostałem naznaczony kiedyś przez Aresa, napewno to pamiętasz, i ten znak otworzył mi wrota do świata żywych. Miałem wytatuowaną czaszkę a w pradawnych kulturach czaszka jest symbolem śmierci, ten symbol wypuścił mnie z Hadesu, moja dusza nie zaznała spokoju i palił mnie on niemiłosiernie, aż do czerwoności, upływała ze mnie krew, mimo, że byłem martwy, nie mogłem znieść tego bólu, dowiedziałem się, że jest to jakoby wołanie o pomoc od osób bliskich, Pluton widząc krew lejącą mi się z ramienia pokazał mi ciebie pod Zucckabarem, zamarłem widząc jak walczysz z Randallem, spodziewałem się, że rozwalisz Damodara, ale to, że Randall cię pokona to już przeszło moje wyobrażenie, gdyby nie Zeus, dalej byś gnił w lochu albo ze mną na Polach Elizejskich. - kończąc wypowiedź obnażył ramię, na którym było widać znak jakim został naznaczony Logan.
Jason widząc znak na ramieniu syna przeraził się, był cały krwiście czerwony, jednak nie ciekła z niego krew. Z zewnątrz było słychać poranny zgiełk ludzi przygotowujących śniadanie.
- Upolowali jelenia, chodź zjeść i na spokojnie przemyśleć wszystko. - rzekł Holcroft, po czym wygramolił się z namiotu. Tylo został sam na sam ze swoimi myślami, jeśli minęło 15 lat to co się działo z Karen?. Musiał koniecznie się tego dowiedzieć, postanowił zapytać Gantorisa jak może wrócić do swoich czasów. Wyszedł ze swojej kwatery, przywódca Pretorian Światła powitał go entuzjastycznie klepiąc po ramieniu, doszedł go zapach pieczonego mięsa, kiedy zasiedli do posiłku Tylo odgryzł spory kawał mięsa z uda zwierzęcia żując z przyjemnością.
- Od 15 lat nie miałem dobrego jedzenia w gębie, tylko stary chleb, mięsiwo takie, że lepiej nie mówić, chyba przedpotopowe, i woda, jedyne co tam było dobre. Ale na samej wodzie człowiek nie wyżyje. - zwierzył się Gantorisowi, po czym zapytal go jak może wrócić do swoich czasów, jednak dowódca Pretorian Światła nie znał odpowiedzi na zadane pytanie. Cały dzień spędził Jason doskonaląc się w sztuce fechtunku, aby móc odzyskać syna. Pod wieczór urządzono przyjęcie, na które znalazły się bażanty, różnego rodzaju woły, oraz jelenie. Uczta była cudowna, gdy Tylo udał się do swojego namiotu ukazał mu się starzec z siwą brodą do ziemi. Tą postać po raz pierwszy zobaczył w pałacu króla Priama, wtedy nie wiedział co go z nią łączy. Posejdon stanął przed synem, uśmiechając się.
- Synu, jeśli chcesz wiedzieć co się dzieje z twoją żoną i przyjaciółmi to ułatwię ci to, ale pamiętaj, że musisz wrócić tutaj prędzej czy później, jeśli mój wnuk ma być odbity. - rzekł po czym machnął ręką i oczom Jasona ukazał się portal czasu, posłał ojcu uśmiech, i zanim wkroczył w błękitną bramę rzucił na pożegnanie.
- Dziękuję ci ojcze.
Wirował tak przez długi czas, nie była to dla niego nowość, gdy wylądował na płaskim gruncie rozejrzał się, Londyn nic się nie zmienił. Był pod Big Benem, udał się więc do domu, jednak był w zbroi starożytnych, na szczęście spotkał w zaułku biednego człowieka, w płaszczu. Dał mu jedną złotą monetę z Rzymu, mówiąc
- Proszę to sprzedać, ale jest to zapłata za Pański płaszcz.
Nieznajomy przyjął podarunek, Tylo wsunął płaszcz na siebie po czym ruszył prosto do domu. Chciał się dowiedzieć co się działo z Karen przez te 15 lat i co się dzieje teraz, nie wiedział, że spotka go coś czego się nawet nie spodziewał.

Rozdział X

Widząc ulicę Valiant Street V Jasonowi zakręciła się łza w oku, kluczy nie miał, nie wiedział więc jak dostać się do środka, jego rozmyślania przerwał krzyk dochodzący z okolic jego mieszkania. Wyważył uderzeniem ramienia drzwi, i pognał na górę. Doszły go odgłosy szamotaniny i dźwięk tłuczonych naczyń, nie czekając na nic staranował wejście i wbiegł do salonu. Karen była całkowicie naga, nad nią stał nieznany żołnierz rzymski, w kącie klęczała związana Andromaha, żona Hektora, knebel blokował jej usta, obie kobiety były wycieńczone, a ich ciała były posiniaczone, było na nich widać ślady walki. Hełm zasłaniał twarz napastnika, ale Tylo zareagował impulsywnie, zrzucił płaszcz i złota poświata rozlała się po ciemnym pomieszczeniu, oślepiając rzymianina, który złapał instyntownie za swój miecz. Jason dobył swojej broni, wprawnie odcinając przeciwnikowi głowę, krew zalała podłogę, ale nikt w tym momencie się tym nie przejmował. Z ciałem rzymianina stało się coś nieprawdopodobnego, rozwiało się i ślad po nim nie został. Gdy Andromaha była już wolna Jason przytulił żonę, która o dziwo się nie postarzała, to była dalej ta sama Karen Tylo, którą pozostawił 15 lat temu. Gdy poszła do łazienki ubrać się, Andromaha opowiedziała co się działo.
- Byliśmy bez przerwy atakowani, Londyn jest pod władzą Mrocznych Pretorian, przechodzą przez tak zwaną bramę czasu i nikt nie może ich zatrzymać, niebezpiecznie jest wychodzić z własnego domu. - rzekła po czym się rozpłakała.
Jason objął ją delikatnie, po czym zaczął układać sobie wszystko w głowie. Skoro jego wrogowie dostali się przez bramę czasu, to ludzie z Londynu są w poważnym niebezpieczeństwie. Musiał natychmiast wracać do Rzymu i zgromadzić armię, aby zażegnać zagrożenie. Wstał, wyjaśnił dokąd się udaje i poprosił, w razie śmierci o pozostawienie mieszkania żonie i Loganowi. Do "History Discovers" dostał się taksówką, szybko odnalazł laboratorium do eksperymentów z wehikułem, ustawił współrzędne, po czym znów wkroczył w błękitny wir jaki się przed nim objawił.
Znów był w obozie Pretorian Światła, Gantoris spojrzał nań, po czym wysłuchał co Tylo miał do powiedzenia.
- Jeśli potrzebujesz moich ludzi Jasonie, proszę bardzo, lecz nie licz na to, że wygramy tą wojnę, ty chcesz odzyskać syna, nie obędzie się bez zgonów. Czy tego chcesz?, kolejnej rzezi? - spytał Gantoris.
- Nie rzezi, tylko pokoju w Imperium, oto mój plan, pójdę do Koloseum, odbijemy tamtejszych gladiatorów, jednak muszę sam wkupić się w ich łaski, innymi słowy muszę stać się jednym z nich, ta decyzja jest nieodwołalna, tylko muszą mnie złapać na kradzieży. - to mówiąc uśmiechnął się.
Dowódca niechętnie przystał na propozycję przyjaciela, natomiast Logan złapał się za głowę, gdy usłyszał o pomyślę ojca, skwitował to dosyć dosadnie.
- Ochujałeś.
- Nie mamy wyboru synu, inaczej rozwalą Londyn, tam się chowałeś, chcesz żeby twoje miasto padło ofiarą rządnych krwi morderców?.
Holcroft przystał na pomysł Jasona, następnego dnia udali się "incognito" na targ, Tylo zwinął złotą monetę ze straganu pewnej starej kobiety. Do akcji wkroczyli Pretorianie Commodusa, ujęli złodzieja, oddając go przed oblicze władcy. Jason nie miał nigdy marzeń żeby pojechać do Rzymu a co dopiero widzieć się z człowiekiem, który przyczynił się do jego upadku. Posadzkę w pałacu zdobił biały marmur, na ścianach były wyryte sceny bitewne, drzwi do komnaty pilnowało dwóch żołnierzy, czterech eskortowało Jasona. Gdy stanął przed obliczem władcy był milczący jak grób, Cesarz obejrzał się, był ubrany w czarną tunikę, jego rysy zdradzały, że jest młody. No oko miał ze 25 lat. Obejrzał jeńca z każdej strony, po czym wydał werdykt.
- Na arenę z nim, jeśli wytrzyma pierwszy pojedynek będzie bił się dalej.
Zaprowadzono go do podziemi Koloseum, Tylo wzdrygnął się, tutaj był uwięziony. Pretorianie zostawili go wśród ciemności, odebrano mu miecz, ale zbroję pozostawiono. Czekał na cud, i powodzenie, przybył tutaj po syna i nie zamierzał rezygnować.

Tymczasem w kwaterze Mrocznych Pretorian

Randall posłał żołnierza jednym ciosem w kark na łopatki, nieszczęśnik nie przeżył. Furia jaką Książe miał w oczach była nie do opisania.
- Ty imbecylu!, pozwoliliście mu uciec!. - krzyczał. - Mieliście go nie spuszczać z oka.
Inny żołnierz widzący to zajście ozwał się.
- Wasza wysokość, pilnowałem go przez 15 lat i spuściłem go z oczu tylko na chwi... - nie zdążył dokończyć zdania, grot włóćzni przebił mu serce.
- Dłużej niż chwilę nie pożyjesz. - syknął młody Tylo. Ciało zwaliło się na ziemię. Wszyscy Mroczni Pretorianie cofnęli się ze strachem.
- Przynieście mi jego głowę! - wydał rozkaz. - Jeśli któryś zawiedzie zobaczymy czy ostrze mojego miecza się nie stępiło.
Żołnierze czuli przed nim większy respekt niż przed Damodarem. Randall miał coś w sobie, umiał zapanować nad wszystkimi, jednak nie wszystkim podobało się jego panowanie. Ci którym to nie odpowiadało przypłacili to życiem. Następca Damodara był naprawdę godny tytułu Księcia Mrocznych Pretorian.
- Jazda stąd. - rozkazał cichym szeptem, jednak rozniósł się on po pomieszczeniu. Gdy został sam przed jego oczami zaczęły się przesuwać obrazy, niezrozumiałe kawałki wspomnień. Mały chłopiec biegł w kierunku ojca, który czekał na niego z uśmiechem, ojciec odbierający syna z komisariatu policji. Te obrazy pochodziły z jego dzieciństwa, on sam nie wiedział do czego go zaprowadzą. Był pewnien, że będzie musiał stoczyć pojedynek z mężczyzną, który jak nie wiedział przybył go stąd zabrać, tym człowiekiem był Jason Tylo.
Rozdział XI

Siedząc samotnie w lochu Koloseum Rzymskiego, Jason nudził się jak mops. Był zaprawiony w sztuce pojedynku, zarówno mieczem jak i toporem, oraz każdym rodzajem broni białej, jednak zastanawiał się jak przeżyć, tak mijały mu dni. W końcu gdy leżał na słomie, drzwi do celi sie otworzyły i stanął w nich mężczyzna w stroju żołnierza.
- Dzisiaj będziesz walczył, to twoja pierwsza walka, jeśli przeżyjesz, to twoje szczęście a jak nie to trudno. - kończąc zdanie rzucił mu cały ekwipunek gladiatorski pod nogi, jednak bez miecza, gdyż ten Tylo miał. Gdy sie ubrał strażnik zaprowadził do przed wejście na arenę. Widząc Koloseum przez kraty Jason czuł, że coś się szykuje nie wiedział jednak co. Metalowe pręty poszły w górę, cała grupa ludzi wyszła za nim z cienia. Po ich budowie i minach poznał, że ma do czynienia z weteranami, wszyscy byli biali i bez tunik, mieli gołe klatki piersiowe oraz topory w dłoniach. Tłum niemiłosiernie skandował "Cesarz, Cesarz, Cesarz". Na podium wkroczyła postać dobrze Jasonowi znana, widział tam samego Commodusa. Po jego lewej stronie stał tłusty jegomość, w peruce na głowie a po prawej niezwykła piękność, czarne włosy spadały jej na ramiona, rysy miała szlachetne i niezwykle delikatne, obok niej siedział młody chłopaczek, co najwyżej 15 letni. Tylo oderwał od nich wzrok, gdyż zabrał głos owy obszerny człowiek po lewej stronie cesarza.
- Tego dnia, macie zaszczyt podziwiać chojność Imperatora, pierwszy dzień Igrzysk się zaczął. Wypuścić lwy! - zagrzmiał.
- Wszyscy działamy razem, tylko tak ich pokonamy! - krzyknął Tylo, po czym dobył miecza, z każdego wyjścia w arenie wyszły dwa lwy, widoczne było, iż nie jadły od kilku dni. Jason stanął naprzeciw jednego, po czym ruszył do ataku, zgrabnym cięciem ranił zwierzę w oko, podczas gdy inni gladiatorzy machali toporami i rozdawali ciosy na prawo i lewo, ryk zarzynanych zwierząt dało się słyszeć na całej arenie. Tłum z napięciem obserwował całą scenę, mało by brakowało, aby Tylo stracił głowę, ponieważ dwa lwy otoczyły go z obu stron. Jednak jednym zajął się osobiście wbijając miecz głęboko w gardło, a drugiego zabiła strzała z łuku, niewiadomego pochodzenia, nikt nie zwracał na to uwagi, rzeź trwała. Gdy Tylo zobaczył zniszczenia krew mu zakrzepła w żyłach, wszędzie walały się części ciała, z dwunastu gladiatorów został tylko on jeden i młodszy od niego Hylius. Zauważywszy dwa topory leżace bezładnie na ziemi chwycił każdy w jedną rękę.
- Zaczynamy zabawę. - syknął, po czym odrąbał bestii głowę wprawnym cięciem ostrza. Hylius radził sobie niezgorzej, zostały im jeszcze cztery lwy. Commodus widząc tą rzeź miał niezwykle poważny wyraz twarzy, widząc poczynania nowego gladiatora. Nie wiedział, kim jest ani po co przybył. Jednak po kryjomu podziwiał jego styl walki i niezłomną wolę. Na arenie trwała masakra. Tylo miał zakrwawioną rękę, bowiem ugryzł go lew, i rana okropnie krwawiła. Hylius położył już dwie sztuki, trzecią zabiła kolejna strzała, jednak nikt nie wiedział skąd pochodzi, i nikt się nad tym nie zastanawiał, Tylo odrzucił topór z zakrwawionej ręki, ponieważ tracił w niej czucie. Uniósł prawą i z dzikim krzykiem, oraz furią w oczach przeciął zwierzę na pół. trzymając broń w jednej, drugą rękę miał dalej we krwi. Imperator był pod wrażeniem. Zwrócił się do obszernego jegomościa.
- Przyprowadź mi go Gracchusie, chcę go bliżej poznać.
Tak też się stało, Jason został doprowadzony, przed oblicze władcy, ten obejrzał go ponownie, po czym przemówił.
- Nie ukrywam, podobasz mi się, masz ciekawy styl walki i co więcej, nieugiętą wolę zwycięstwa. Zechciej mi zdradzić swą tożsamość.
- Nazywam się Hrothgar. - skłamał Jason, nie chcąc podawać swojego imienia, ostrzegł go przed tym instynkt. Czuł, że musi się wkupić w łaski Kommodusa, a nie bedzie to łatwe.
- Więc Hrothgarze tak jak mówiłem, zaimponowałeś mi, oby tak dalej a naprawdę staniesz się potężny na arenie. Dam Ci dobrego trenera, abyś mógł doskonalić się w sztuce fechtunku, a teraz idź odpocząć, spotka cię wyróżnienie, dostaniesz trenera najlepszego w Imperium. A teraz idź, odpocznij, zasłużyłeś na to.
Tylo został odprowadzony, jednak nie zajął swojej celi, ale obszerną sień. Miał poukładany w głowie cały plan, wkupi się w łaski Kommodusa, aby móc odbić Randalla. Przybył po syna i nie zamierzał rezygnować, początkowo chciał działać z gladiatorami, jednak gdy został tylko Hylius musi działać razem z nim. Wtajemniczył młodzieńca w swój plan i wyłuszczył skąd jest i jak się naprawdę nazywa. Wyjawił mu tajemnicę jaka wiążę go z Pretorianami Światła, i jego syna z ich Mrocznymi odpowiednikami. Zaczął szkolić Hyliusa w tym co sam umiał, czuł, że będzie pomocny, nie wiedział jednak co ich czeka.
Rozdział XII

- Nie tak Hyliusie. - zganił chłopaka Jason po drugim miesiącu ćwiczeń. - Ty i broń, musicie być jednością, inaczej nikogo nie pokonasz.
Młodzian podziwiał swojego mentora, jak dotąd Tylo uczył go walki wręcz mieczem oraz inną bronią białą. Uczeń zamachnął się na mistrza z dziką furią w oczach. Ten odparował atak, odrzucając przeciwnika na ścianę z głuchym łomotem.
- Lekcja numer jeden, nie atakuj w gniewie. - pouczył Hyliusa Tylo.
W młodym rzymianinie zebrała się siła, czuł, że tym razem zadowoli swojego nauczyciela. Natarł na niego z siłą niedźwiedzia, jednak gdy przytknął mu ostrze do gardła zawahał się, Jason to wykorzystał znowu go odpychając.
- Lekcja numer dwa, nigdy sie nie wahaj. - mówiąc to rzucił mu broń do ręki i kazał kontyunować.
Uczyli się nie tylko walki, ale również dyplomacji i historii. Jason, który w Londynie był historykiem wiedział sporo o państwach starożytnych także mógł przekazać tą wiedzę Hyliusowi. Co do Hyliusa przywykł do rygoru mistrza. Zastanawiał się tylko kim on jest, i jakim cudem tak umiejętnie włada bronią. Któregoś dnia podczas ćwiczeń walki wręcz, bez miecza, lecz na pięści zapytał o to wszystko, Tylo uśmiechnął się, kazał mu usiąść na słomie, sam zajął miejsce naprzeciwko. Opowiedział w jaki sposób sie tu dostał, lecz dodał co go spotkało pod Troją, jak dowiedział się o swoim boskim pochodzeniu, oraz co musiał przejść w tym czasie, gdy młodzian dowiedział się, że jego mistrz był partnerem szlachetnego Hektora odebrało mu mowę. Podziw jaki czuł do swego mentora zwiększył się, co więcej zaczął graniczyć z czcią. Nauka nie poszła w las, po półtora roku Hylius dorównywał Jasonowi. Walka mieczem była dla niego błachostką, a jeśli chodzi o wykształcenie też był w tym dobry. Znał wojny jakie Rzym prowadził z innymi państwami. Znał politykę Senatu i wszystko inne co było związane z Imperium. W dwa lata po rozpoczęciu nauk, Tylo stwierdził z zadowoleniem, że młodzieniec umie już wszystko co mógł mu przekazać. Oznajmił to Hyliusowi, ten oniemiał.
- Hyliusie, nauczyłem Cię wszystkiego co sam potrafię, jesteś gotów aby razem ze mną stanąć do pojedynków na arenie. Będziemy jednością a nic nas nie powstrzyma, jesteś dla mnie jak syn. - co mówiąc uścisnął chłopaka, któremu łza pociekła z oka.
- Ty jesteś dla mnie jak ojciec mistrzu, ojciec którego nigdy nie miałem. - otarł łzę wierzchem dłoni. - Moich rodziców zamordowali gwardziści Commodusa, gdy umarł Marek Aureliusz, mnie samego chowała ulica. Zgarnęli mnie za kradzież, kiedy byłem głodny, zamiast mnie stracić, cesarz umieścił mnie tutaj. Nikt nie wyszkolił mnie tak jak ty mój mistrzu. - skończył po czym rzucił się Jasonowi na szyję dalej płacząc. Gdy wreszcie sie opanował, dostali wezwanie do walk na arenie. Gdy wyszli na pełne słońce, tłum powitał ich brawami, Jason zjednał sobie lud rzymski podczas tych wszystkich bitew, szeregi gladiatorów zasiliło wielu młodych ludzi. Tylo był z nich najstarszy i zarazem został ich przywódcą, każdy darzył go respektem, jednak Hylius traktował jak ojca.
Nikt nie zdążył jeszcze przemówić, gdy niebo zalał czerwony kolor, widok Jasonowi skądś znany, do Rzymu wdarli się siłą Mroczni Pretorianie. Tłum uciekał w popłochu, jednak co niektórych dosięgał rój strzał.
- Hylius! - krzyczał Tylo. - Gdzie jesteś?!.
Z drzwi prowadzącej do klitek gladiatorów wyłonił się uczeń Jasona.
- Tutaj - odrzekł, po czym dobył topora, jednak mistrz powstrzymał go.
- Nie, nie będziesz teraz walczył.
- Dlaczego?. - spytał młodzian.
- Rób co mówię! - krzyknął mentor co kompletnie przeraziło młodego rzymianina.
Gdy Hylius schował się w bezpiecznym miejscu Jason wkroczył do akcji, pobiegł na podium aby ratować Commodusa i jego siostrę, oraz siostrzeńca, bądź co bądź władca był mu potrzebny. Zdążył w ostatniej chwili aby zasłonić Imperatora przed ciosem z miecza własnego syna. Skutecznie zablokował atak, i odepchnął Randalla na bok, Książę nie poznał ojca, po odrzucie go zamroczyło, jednak szybko odzyskał równowagę i ruszył na śmiałka, który śmiał mu przeszkodzić. Jason nie wytrzymał i uderzył mocno w twarz przeciwnika. Polała się krew z nosa, dało się słyszeć odgłos łamanej kości. Nie wiedząc czemu Jasonem miotała wewnętrzna wściekłość, która dawała mu wielką siłę, kiedy nie mógł wcześniej uderzyć syna teraz musiał to robić. Dobył miecza ponownie i tym razem był gotów stawić czoła Księciu Mrocznych Pretorian. To wszystko widział Hylius, podziwiał swojego mistrza, lecz nie chciał się wtrącać. Nie wiedział kim jest przeciwnik jego mentora, ale wiedział, że jeśli tamten nie ustąpi miejsca w walce zostanie rozniesiony na strzępy. Wszystkiemu przyglądali się też ludzie Randalla, zamarli w bezruchu widząc jak ich władca odnosi porażkę. Tylo zrezygnował z walki mieczem, zadawał teraz ciosy pięścią, lecz był to istny grad, jego syn był już prawie nieprzytomny. Gdy padł Jason chwycił go za włosy, Randall patrzył ledwo na oczy, takiej bitwy nigdy nie stoczył i nigdy nie przegrał. Commodus, gdy to widział stał jak sparaliżowany.
- Panie uciekaj - rzekł Jason. - Grozi Ci tutaj niebezpieczeństwo, zejdź z rodziną w katakumby gladiatorów.
- Ale... - zaczął Commodus.
- Złaź! - krzyknął Tylo. Teraz było mu obojętne co zrobi cesarz, miał to po co przybył, Randall leżał u jego stóp. Zawlókł go na konia, po czym zostawiając Hyliusa pognał przed siebie do świątyni Posejdona z synem na grzbiecie wierzchowca. Gdy dotarł na miejsce położył syna, przed ołtarzem Neptuna.
- Pomóz mi ojcze! - krzyczał. - Pomóż mi wykorzenić zło jakie drzemie w moim synu!.
To co się stało w tym momencie było nie do opisania. Niebieskie światło spadło na Randalla, nim samym wstrząsnął grzmot pioruna, a z ciała zaczęła bić czerwono złota poświata. Nagle rozległ się nieprzyjazny głos, niósł się echem po całej świątyni
- On jest mój!, nie oddam mojego sługi.
- Kim jesteś, że zabierasz mi syna!, pokaż się i walcz jak należy!, nie chowaj się! - krzyknął Jason, któremu krew burzyła się w żyłach.
- Nie synu! - sprzeciwił się Neptun, telepatycznie porozumiewając się z potomkiem. - Jeśli Tanatos zstąpi na ziemię będzie to zagłada nas wszystkich!
- Wali mnie to! - krzyknął Tylo, zapominając do kogo się zwraca. - Randall jest moim synem i nie pozwolę aby jakiś starożytny skurwiel zabrał mi to co dla mnie najważniejsze!. Zejdź i walcz!.
W tym samym czasie ocknął się Randall, jednak nie był to już Książę Mrocznych Pretorian. Był to ten sam Randall Tylo, którego pamiętał Jason, z tą różnicą, że teraz miał 25 lat, a nie 10. Pamiętał wszystko, jednak zło jakie w nim spoczywało zostało wyeliminowane z jego duszy. Do świątyni zstąpił Tanatos. Przybrał postać muskularnego osiłka, łysego, jednak z blizną na powiece. Czarne mięśnie połyskiwały jak kawał obsydianu. Mściwy uśmiech wskazywał, że nie przyszedł na filiżankę kawy.
- I ty, młokosie chcesz sie ze mną mierzyć? - spytał z kpiną w głosie, który był zimny jak lód. - Co może zdziałać śmiertelnik w starciu z bogiem!, na dodatek bogiem śmierci!.
- Nie gadaj, tylko walcz! - krzyczał Tylo.
Gdy dobyli mieczy wtrącił się Randall, o dziwo już w pełni sił.
- Będziesz walczyć ze mną!, jam jest Randall, syn Jasona, którego pod twoim działaniem uwięziłem jak psa w lochu i przetrzymywałem przez 15 lat. Nie jestem już na Twoje usługi Tanatosie!.
- Mądrze mówisz......braciszku. - ozwała się zakapturzona postać, wyłaniając się z cienia, był to Logan, i on to posyłał strzały w kierunku lwów zagrażających jego ojcu na arenie. - Jeśli chcesz zabić mojego ojca Tanatosie, będziesz musiał przejść mnie.
- I mnie. - ozwał się Hylius stojący za Holcroftem. - Jason był moim mistrzem i szanuję go za to. Był ojcem jakiego nigdy nie miałem. Przejdź nas, jeśli chcesz dostać jego. - to mówiąc cała trójka dobyła mieczy, mieczy Pretorian Światła, również zbroja Randalla zmieniła się, teraz był ubrany jak Hylius i Logan.
- Synu, otworzę wam portal czasu, uciekajcie przez niego, zajmę się Tanatosem, ty wracaj do swoich czasów. - polecił telepatycznie synowi Neptun.
Randall, Hylius i Holcroft przyjęli bojowe pozycje. Bóg śmierci także sie nie obawiał. Dobył dwusiecznego topora, którym machał jak piórkiem. Rozpoczęła się rzeź, Hylius został odrzucony na ścianę z której posypał się gruz pod naporem ciała młodzieńca, Jason też włączył się do walki, jednak nie dał rady bogu. Otworzył się srebrny wir. Wszyscy rzucili się do ucieczki, Randall stał gotów wejść w pętlę czasu, Tanatos dzierżył w dłoni łuk.
- Jesteś mój. - Wycelował w chłopaka, śmiertelna strzała pognała w jego kierunku, to co się stało było wstrząsem dla wszystkich, nawet dla Neptuna. Śmiercionośny pocisk dosięgnął Jasona, przebił mu serce. Padł jak kłoda, zwijając się z bólu.
Randall widząc agonię ojca wpadł we wściekłość, furia jaką dysponował Tylo była nie do opisania, chwycił miecz, ruszył ku oprawcy, zadawał cięcia i sztychy, Tanatos ledwo go odpierał, w końcu oberwał włóćznią rzuconą przez Hyliusa i strzałą Logana w gardło, natomiast Randall odciął mu głowę a ciało posiekał na kawałki. Krwiście czerwona poświata załała pomieszczenie. Neptun zstąpił do wnuków i umierającego syna, ten zaczął pluć krwią.
- Nie wyleczę go, serce rozdarła mu strzała śmierci. Tanatos nie żyje, ale Jason także niedługo umrze.
- Co mamy zrobić dziadku? - spytał Logan. - Nie pozwolę aby ojciec umarł, napewno nie ma żadnego sposobu aby go uratować?.
- Logan..... - wtrącił się Jason, który już osłabł. - Ty i Randall jesteście braćmi, zaopiekuj się nim. Moja żona Karen, też ma prawo wiedzieć co sie tutaj zdażyło. Moją nieśmiertelność poświęciłem na uratowanie was. - Randall, wiem przez jakie piekło przeszedłeś, 15 lat z dzieciństwa poszło na marne, Logan zastąpi mnie, masz jeszcze wujka Raya i wujka Noela. Mama będzie z ciebie dumna, ja też. Chociaż w zaświatach, ale pamiętaj, że zawsze będę z tobą synu. - to mówiąc wypłuł kolejną dawkę krwi. - Mam jeszcze jedną prośbę, Loganie, korporacja będzie w twoich rękach, zastąpisz mnie. Nie poznają cię, zabójstwo Bourne`a uległo przedawnieniu. Zabierzcie Hyliusa ze sobą, moje ciało pochowajcie w Londynie, kocham was......moje dzieci. - to mówiąc skonał.
Randall, Holcroft i Hylius płakali rzewnymi łzami, odszedł człowiek który był dla nich wzorem, odszedł ich mentor a co najważniejsze ojciec.
- Chodźcie chłopaki, trzeba stąd wiać. - mówił Logan przez łzy, wziął ciało ojca na ręce, po czym przeszli przez wir czasu
Epilog

Randall, Hylius i Logan z ciałem ojca na rękach stanęli przed drzwiami do ich mieszkania, drzwi otworzył im Ray, który był w samych bokserkach.
- Słucham Panów. - przywitał się.
- Wujku, to ja Randall, nie poznajesz mnie?. - spytał syn Jasona.
Dopiero wtedy Pitt zauważył u niego takie same rysy twarzy jak u swojego szwagra. Widząc ciało Jasona na rękach Logana wzdrygnął się. Wpuścił ich jednak do środka. Karen była w szoku widząc swojego syna dorosłego, jego brat złożył ciało ojca na kanapie i opowiedział wszystko co sie zdarzyło.
- Ojciec zginął ratując nas, to jest Hylius, uznany za naszego brata, ja mam przejąć korporację, mam prośbę, mogę z wami zamieszkać?
- Tak, czuj sie jak u siebie Logan. - rzekł Pitt.
- Dzięki wujku.
- Jaki wujku?. Ray jestem. - powiedział podając mu rękę. - Randall, ty też masz takie prawo, jesteśmy dorośli, kończymy z wujkowaniem, wracając do Jasona, trzeba zorganizować pogrzeb, był wielkim człowiekiem i trzeba pochować go z szacunkiem.
- Ja się tym zajmę. - zadeklarował się Holcroft. - Był moim ojcem i chcę go pożegnać, dajcie mi trzy tygodnie a ja wszystko pozałatwiam, Randall doprowadź sie do porządku. - polecił bratu po czym wyszedł.
Po trzech tygodniach wszystko było gotowe, pogrzeb odbył się na cmentarzu Avenue Road, zdziwiony Ray zauważył tam grób Logana.
- Później. - skwitował go Holcroft.
Uroczystość poprowadził pastor kościoła adwentystycznego. Karen płakała wtulona w swojego jedynego syna. Randall nie mógł darować sobie, że stracił ojca przez własną nieuwagę. Płakali wszyscy, Logan trzymał ręce w kieszeniach marynarki, coś chował, ale nikt nie wiedział co. Gdy skończył się pogrzeb, na który przybyła cała korporacja "History Discovers", wyjął z kieszeni dłuto i młotek. Podszedł do grobu i zaczął coś ryć w litej skale. Nikt mu nie przeszkadzał, gdy odszedł od grobu, wszyscy porozchodzili się do domów został tylko grób, na nim wyryte słowa

Ś.P JASON CLIVE TYLO
MĄŻ
OJCIEC
BOHATER
[*]
Laukaz
PostWysłany: Sob 13:12, 18 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział IV.

Jason i Drake, przywołali taksówkę, każąc się zawieść prosto do bazyliki Świętego Piotra, z taksówkarzem rozmawiał Statham, ponieważ Tylo nie znał włoskiego, gdy już się dogadali, i pojechali do celu, mijając Plac Świętej Marty, inspektor pierwszy rozpoczął dyskusję.
- Co my tutaj właściwie robimy, i czego szukamy?.
- Wyjaśnię ci wszystko Drake, otóż jak wiesz, na tym miejscu leżało kiedyś cesarstwo Rzymskie, nasz przybysz Damodar twierdził, że był z Rzymu, dlatego szukam odpowiedzi tutaj, w osobistych archiwach Watykanu, ale najpierw muszę widzieć się z ojcem świętym.
- Czyś ty kurwa zwariował, pojebało cię do reszty! - krzyknął Statham. - Papież nie przyjmuje nikogo z turystów!.
- Papież nie, racja, ale czy słyszałeś kiedyś o stanowisku kamerlinga? - spytał Tylo z uśmiechem na twarzy.
- Tak, o ile wiem, kamerling jest zwykłym księdzem, nikim więcej. - rzekł Drake.
- Owszem, ale kiedy umiera ojciec święty, to właśnie kamerling sprawuje pieczę nad przebiegiem konklawe, i wszystkimi tymi pierdołami. - powiedział Tylo.
Resztę podróży do Bazyliki spędzili w milczeniu, jednak gdy wysiedli, Statham zapłacił taksówkarzowi i zobaczył grupę policjantów, z karabinami w rękach. Drake podszedł bliżej, gliniarze stali wokół zakrwawionego ciała starszego mężczyzny, jego członki były powykręcane pod nieludzkim kątem, głowa była cała we krwi a na plecach miał wytatuowany pentagram. Widząc zmarłego Statham wyjął legitymację z kieszeni spodni, podchodząc do funkcjonariuszy.
- Drake Statham, jestem inspektorem policji w Londynie, co tu sie stało. - zwrócił się do młodego chłopaczka, ubranego w mundur policyjny, z blond włosami.
- Znaleźliśmy tego człowieka leżącego na schodach Bazyliki, ślady na ciele denata wskazują, że mordu dokonano bardzo wcześnie, zamordowany został rano, nie potrafimy określić godziny zdarzenia ale nie wiem komu sie naraził, może pan ma jakąś teorię? - spytał gliniarz.
- A skąd ja mam kurwa wiedzieć czemu go zabito? - zirytował się Drake. - Nie jestem Nostradamusem, kim był denat?. - spytał na koniec uspokoiwszy sie troche.
- Nie wiem. - stwierdził policjant. - Odpowiedzi może udzielić panu, któryś z duchownych, ksiądz odprawia nabożeństwo, dlatego musi pan poczekać nie więcej jak dziesięć minut aby dowiedzieć się o tożsamości zmarłego.
Jasonowi i Stathamowi nie dane było przeczekać tego czasu w spokoju, gdy policjanci odganiali reporterów niebo zmieniło barwę na krwiście czerwoną, wierni wylegli z katedry obserwując tą anomalię. W powietrzu świsnął rój najprawdziwszych strzał, ludzie padali jak kukły, Tylo zdołał się schronić we wnętrzu bazyliki, jednak jego kolega nie miał tyle szczęścia, strzały przebiły mu plecy na wylot, jedna utkwiła w gardle zalewając ciało krwią, gdy padł ludzie zobaczyli armię najprawdziwszych Rzymian, przewodził im Damodar. Gwardziści rzymianina byli ubrani w czarne peleryny, a ich zbroje zdobiła biała czaszka, większość miała w rękach łuki, lecz na tyłach szli uzbrojeni w miecze i topory.
- No to zapowiada się rzeźnia. - powiedział Tylo sam do siebie.
Jego słowa sprawdziły się, ludzie Damodara ruszyli do ataku, nikt nie mógł się oprzeć potędze Rzymu tymbardziej, że żaden z obecnych cywili nie miał broni, krew rozlewała się na prawo i lewo, krzyki ludu niosły się po całym Watykanie, rzymianie byli w calym mieście, mordowali każdego kto pokazał się na ulicy, lub na niej przebywał. Dowódca armii uśmiechnął się do siebie, po czym wydał rozkaz kapitanowi.
- Zabij ich........wszystkich, ale Jason Tylo ma być mój......Żywy, koniecznie żywy.

Tymczasem w posiadłości Ojca Świętego.

Do pokoju, papieża wszedł młody ksiądz, wiek jego wskazywał na 20 lat, twarz była młoda, brązowe włosy ostrzyżone na jeża były dowodem, iż nie przywykł jeszcze do swojego nowego życia. Życia kapłana. Za biurkiem w obszernym pomieszczeniu siedział starszy jegomość, włosy były już siwe, zbliżał się koniec jego życia co sam przeczuwał. Usłyszał głos młodego kapłana, w którym wyczuwało się strach, słysząc go odwrócił się.
- Proszę mi wybaczyć eminencjo, lecz Watykan stał się ofiarą masakry, widać, że grupa terrorystyczna chce sie włamać do posiadłości jego eminencji, a sądząc po zamiarach nie przybyli w zamiarach pokojowych.
Biskup Rzymu wstał, zmęczenie życiem było widoczne po postawie fizycznej. Szedł wolno, ku nowo przybyłemu, uścisnęli sobie dłonie, co ksiądz uważał za najwyższy zaszczyt.
- Proszę księdza. - ozwał się papież. - Czułem, że nadejdzie dzień, w którym będę zmuszony uciekać z Watykanu, mówiły o tym prastare zwoje, ksiądz pełniąc funkcje kamerlinga musi przyjąć każdą pomoc, jaką ksiądz dostanie. Zabójstwo kardynała na schodach Bazyliki ÂŚwiętego Piotra wróży wiele złych wydarzeń, masakra w państwie Bożym jest pierwszym z nich, nadchodzi apokalipsa. - skończył Jego ÂŚwiątobliwość, po czym wypił całą zawartość szklanki stojącej na biurku, zapełnionej do połowy płynem wyglądającym jak woda, jednak gdy to się stało, zemdlał, kamerling wystraszył się nie na żarty, zmierzył papieżowi puls, po czym szepnął do siebie.
- Nie żyje. - po czym podszedł do regału z książkami, pociągnął jedną z nich do siebie, cały księgozbiór osunął się w lewą stronę, osłaniając schody w dół. Ksiądz zbiegł po nich, znajdując się w ciemnym pomieszczeniu, chwycił pochodnię ze ściany, oświetlając pomieszczenie, młody adiutant Ojca ÂŚwiętego dostrzegł stare papiery, leżące na stoliku na wprost, gdy przybliżył je do siebie, musiał uważać aby nie rozsypały mu się w palcach, treść dokumentu wyjaśniała przyczynę wszystkich wydarzeń, jakie miały miejsce w Watykanie. Oto co ukazywało pismo.

Śmierć Cesarza Marka Aureliusza była dopiero początkiem plagi jaka dotknęła cały Rzym.
Wyrodny syn władcy Lucius Commodus, chcąc przejąć władzę zlecił zamordowanie ojca, dopomóc miał mu w tym dowódca Pretorian, Damodar, wierny sługa przyszłego cezara, jednak gdy dowiedział się, że Commodus wysłużyć się nim aby dostać tron Rzymu dla siebie, zrezygnował i ostrzegł ojca Luciusa przed zagrożeniem ze strony syna, jednak gdy dowiedział się o tym Commodus, wyklął Damodara, ten odwrócił się od Cesarstwa, zostając Księciem Mrocznych Pretorian, założył kastę oddanych sobie ludzi, jednak cesarz po śmierci ojca władca rozgromił armię Damodara, ten na łożu śmierci przysiągł zemstę Imperium, nadejdzie dzień gdy dowódca powstanie aby położyć kres Rzymskim Oligarchiom.

Kamerling skończył czytać krew odpłynęła mu z twarzy, to co się działo na ulicach Watykanu było przepowiedziane, teraz trzeba było czekać na pomoc znikąd, tej pomocy niebawem miał udzielić Jason Tylo, szukając syna.

Rozdział V.

Rzeźnia na ulicach Watykanu trwała, Jason ukrył się w Bazylice Świętego Piotra, gdzie odnalazł go kamerling, jak sie okazało tajny pokój papieża pod ziemią miał łączność z Kościołem.
- Co pan tu robi?. - spytał ksiądz podchodząc bliżej, Tylo wystraszył się nie na żarty, błyskawicznie się odwracając.
- Szczęść Boże proszę księdza, nazywam się Jason Tylo, pochodzę z Londynu, tam się wychowałem i urodziłem, jestem.... - urwał w pół słowa ponieważ kapłan podniósł rękę przerywając monolog.
- Co do mnie, nazywam się Christopher Pangborn, jestem księdzem, lecz pełnię funkcję kamerlinga, zapewne wie pan o czym mówię, oczekuje pan czegoś ode mnie, lub innych osób kościoła? - spytał ksiądz.
- Chciałbym się widzieć z ojcem świętym w celu przeszukania archiwum Watykanu. - odpowiedział Tylo.
- Papież nie żyje, zbadałem mu puls, zażył jakąś truciznę, nie wiem co to za substancja. przyznał się Pangborn.
- Coś mi tutaj nie pasuje, Papież jako katolik nie powinien popełniać samobójstwa, mogę zobaczyć zwłoki? - zapytał Jason, jednak bez nadziei w głosie.
- Nie. - sprzeciwił się kamerling. - Nie jest pan kardynałem ani duchownym, widzi pan co sie dzieje na ulicach Watykanu, ta masakra była już zapowiedziana, jeśli pozwoli pan ze mną, wszystko wytłumaczę.
Tylo się zgodził, ksiądz poprowadził go tą samą drogą, którą sam przyszedł. Gdy oboje wkroczyli do podziemnej pakamery, Jason przeczytał dokument, który przeraził kamerlinga, i zrozumiał wszystko, to Damodar potrzebował zbawienia i co gorsza, następcy, z kamienną twarzą zwrócił się ku Pangbornowi i oznajmił.
- Muszę wrócić do Londynu, proszę mi pomóc eminencjo.
- Jestem tylko księdzem. - uśmiechnął się kamerling. - Nikim więcej, eminencją był ojciec święty, zmarły w tragiczny sposób. - uśmiechnął się Chris. - Odrzutowiec jest w głównym hangarze, pilot będzie czekał na pana, a mój zaufany człowiek dowiezie pana na miejsce, wiem, że nie powinienem ufać nieznajomym, ale pan może naprawdę nam pomóc panie Tylo, Szczęść Boże, i proszę nas nie zawieść, ma pan w swoich rękach przyszłość Watykanu. - to mówiąc pożegnał się, lecz wręczył Jasonowi mapę, którą miał się posłużyć, aby uniknąć rzezi, młody Tylo musiał teraz wracać do Londynu, musiał jeszcze raz stanąć do walki z siłami antycznego zła, tym razem, wrogiem był Rzym i sam cesarz Commodus.

Londyn - Valiant Street V - Trzy Dni Później.

Gdy Jason leciał do domu, Karen oraz jej brat Ray i Noel, skończyli zakładać nowe drzwi, po wizycie Damodara, po czym usiedli w salonie, analizując wydarzenia, które miały miejsce w ciągu tych kilku tragicznych dni. Pierwszy odezwał się Rennick.
- To jest co najmniej dziwne, najpierw zabójstwo Briana Boscha i jego matki, teraz jakiś starożytny skurwiel wdziera się do naszego domu, grożąc Jasonowi mieczem oraz porywając Randalla, nie wiemy gdzie jest twój mąż Karen, to znaczy wiadomo, że jest w Rzymie, ale nie wiemy co sie z nim dzieje i nie wiemy co jest z waszym synem. - rzekł Noel, po czym wzdrygnęli się ponieważ Ray włączył telewizor, akurat trwały wieczorne wiadomości. Prezenterem na ekranie był starszy siwiejący mężczyzna, w białym garniturze. Plakietka głosiła, że nazywa się George Bismarkt.
- Witamy Państwa w specjalnym wydaniu wiadomości, na początku programu chciałem uprzedzić, żeby zabrać dzieci od odbiorników, zdjęcia są przeznaczone tylko dla osób dorosłych. - przerwał, po czym wznowił monolog po pięciu minutach. - Relacje z Watykanu są przerażające, Rzym wysłał już swoje wojska, do walki z tajemniczymi najeźdźcami, nikt nie może pokonać ludzi władających orężem rzymskich legionistów, i zachowują się jak Pretorianie, Watykan jest bezbronny, najwięcej zostało zabitych mężczyzn i kobiet, małe dzieci są porywane i brane w niewole, niewiadomo dlaczego, ale dotarła do nas jak najprawdziwsza informacja, Ojciec ÂŚwięty popełnił samobójstwo, nie mamy Papieża, jednakże głową kościoła został jak narazie kamerling ksiądz Christopher Pangborn, konklave jak narazie nie może sie odbyć, tajemniczy najeźdźcy nie zawachają się przed niczym, uprzedzamy państwa o dodatkowe środki bezpieczeństwa, prosimy nie wychodzić z domu w późnych godzinach wieczornych, plaga może sie rozprzestrzenić, prosimy zostańcie z nami. - skończył Bismarkt, po czym ekran zrobił się niebieski.
Karen pobladła, Ray usiadł obok niej na kanapie, przytulając siostrę, która była już bliska płaczu, jednak w jego ramionach całkowicie się popłakała.
- Nie płacz mała, Jason to naprawde twardy facet i nie da sobie krzywdy zrobić, odnajdzie Randalla i wrócą tutaj wszyscy cali i zdrowi. - pocieszał ją Pitt.
Niespodziewanie wtrącił się Rennick, który również starał się pocieszyć przyjaciółkę.
- Karen, uspokój się, i nie martw na zapas, żaden rzymianin ani inny starożytny palant nie da rady Jasonowi, widziałem co wyczyniał pod Troją kiedy walczyliśmy z Andromathem, szkolił go sam Herkules, a Zeus ofiarował mu nieśmiertelność, nawet gdyby go siekało 200 rzymian i tak wyjdzie bez szwanku. - skończył, po czym opadł bezwładnie na oparcie fotela. Siedzieli tak w milczeniu przez jakieś pół godziny, w końcu porozchodzili się do swoich sypialni, Karen została na dole, a Ray i Noel poszli na górę, zegar wybijał północ, kiedy rozległ się dzwonek u drzwi wejściowych. Z górnego piętra zszedł Pitt, polecił siostrze, żeby została, po czym dobył miecza, który Tylo zostawił w domu. Zajrzał przez wizjer, po czym go odrzuciło, uchylił drzwi, do środka wszedł Jason, cały brudny i spocony z torbą podróżną na plecach i zmęczeniem na twarzy. Zrzucił pakunek na podłogę, podał rękę Rayowi, po czym rzucił mu sie półprzytomny w ramiona, szwagier pomógł mu dostać się do łazienki, gdy Tylo się mył, Pitt zrobił im kawę, Jason wyszedł z łazienki całkowicie odmieniony, to był ten sam człowiek, który rozstał się z nimi wyjeżdżając do Rzymu.
Pitt poznał historię jaka wydarzyła się w Watykanie, gdy Tylo skończył młodego zamurowało, jednak postanowili odłożyć dyskusję do jutra, i położyć się w końcu do łóżek. Jason od razu odpłynął w świat snu. Jednak najgorsze było przed nim, musiał ponownie zostawić dom i wyruszyć w świat który znał jedynie z historycznych źródeł. Potrzebował go jego syn, i od tego nie powstrzyma go nawet Imperium Rzymskie.
Rozdział VI

Następnego dnia rano Jason wstał najwcześniej ze wszystkich, zerwał się nagle na plecy, tym samym obudził Karen, która gdy otworzyła półprzytomne oczy nie mogła im uwierzyć, przed nią siedział jej mąż, ten sam Jason Tylo, z którym związała się 10 lat temu i z którym miała syna, jednak on nie miał dla niej dobrych wieści. Jednak gdy zobaczył, że jego żona wstała, uśmiechnął się, pogładził jej piękne długie blond włosy i na koniec ją przytulił. Kiedy oderwali się od siebie pierwsza przemówiła matka Randalla.
- Jasonie, gdzie jest Randall? - spytała, jednak spodziewając się jaką odpowiedź usłyszy.
- Kochanie.... - zaczął Tylo, jednak nie mógł wymówić słowa, kiedy w końcu zebrał sie w sobie opowiedział Karen co sie działo w Watykanie, opowiedział jej o śmierci Stathama i o tym czego sie dowiedział.
- Muszę ponownie odbyć podróż w czasie słońce. - rzekł, jednak gdy zobaczył pełne łez oczy ukochanej objął ją i szepnął do ucha.
- Karen, tu chodzi o naszego syna, gdybym ja zginął masz jeszcze jego, w ustach i sercach dzieci matka oznacza Boga, chcę żebyś wiedziała jeszcze jedno, jestem nieśmiertelny to prawda, ale mogę ten dar stracić, jeśli będzie trzeba, gdybym zginął opiekuj się Randallem, on nie może robić tego co ja, eksperymenty z linią czasu wchodzą teraz w moje życie rujnując je do reszty, Randall ma przejąć History Discovers po mnie, ale niech się trzyma z daleka od wechikułu, ja musze was opuścić, Noel i Ray zaopiekują się Tobą i nim, pamiętaj o mnie, kocham Cię i bede kochał nawet kiedy będę w zaświatach. - skończył, po czym wstał, ubrał się i chciał zamówić taksówkę aby dostać się do korporacji, jednak gdy wyszedł na dwór w garniturze rozmyślił się ponieważ żar lał się z nieba, postanowił przejść się piechotą, rano było normalnie, ludzie na ulicach szli przed siebie, nieświadomi tego, że wśród nich przebywa syn Posejdona. Idąc dalej zobaczył dwoje ludzi, dziecko i kobietę, jednak nie szli spokojnym krokiem, ale uciekali ile sił w nogach, Tylo przestraszył się nie na żarty, jednak zrozumial dlaczego nie są spokojni. Ulicą szli dwaj mężczyźni ich ubiór wyróżniał się na tle innych, ponieważ nie często spotyka się rzymskich legionistów w Londynie. Jason ukrył się za ścianą budynku w którym mieściło się muzeum, po czym obserwował co sie stanie, gdy wrogowie przeszli podążył za nimi. Jeden pretorianin jednak zorientował się, że jest śledzony, dobył miecza z pochwy, Tylo był szybszy, wykręcił przeciwnikowi rękę z niewyobrażalną siłą, po czym odbierając broń podciął mu gardło. Rzymianin chwycił się za krtań i padł na asfalt, Młody Tylo nie patrzył na to co zrobił, tylko podążył za następnym celem. Doszedł aż do opuszczonego starego domu, napis na drzwiach głosił "NIE WCHODZIÆ, GROZI ZAWALENIEM". Jason zorientował się, że nie wiadomo, gdzie sie podziało dziecko, rzymianin ciągnął za sobą tylko kobietę, wrzucił ją do środka budynku, po czym sam tam wszedł.
Tylo gorączkowo myślał, co zrobić, jednak nie zdążył ułożyć stosownej taktyki, ponieważ napadł go następny pretorianin. Tamten miał jednak prócz miecza, łuk zawieszony na ramieniu i kołczan ze strzałami, uderzył Jasona w głowę, nie czekając ten oddał cios, ale przy użyciu miecza, uderzył w sam środek czaszki, słychać było pęknięcie kości, i zwalające się na beton ciało. Tylo zabrał ekwipunek, po czym wkroczył do opuszczonego domu z łukiem w ręku i mieczem za pasem. Krzyki upewniły go, że rzymianin jest za drzwiami obok, wbiegł tam, ale widok, który zobaczył zmroził mu krew w żyłach, twarzy ofiary nie było widać, jednak jej ubranie było całe postrzępione, a ona sama nieprzytomna. Pretorianin już unosił miecz do zadania ciosu, gdy strzała utkwiła mu w szyi zalewając ją krwią, nie czekając Jason dobył broni i obciął mu glowę jednym sprawnym cięciem. Gdy podszedł do kobiety, zatkało go, poznał tą twarz ale nie spodziewał się zobaczyć ją w tych czasach. Żona królewicza Hektora, Andromacha, leżała przed nim na ziemi, ale dalej nie mógł uwierzyć jak sie tu znalazła. Jednak pytania mogły poczekać, wyciągnął telefon komórkowy i wykręcił numer Raya.
- Tak? - ozwał się Pitt.
- Ray?, siemka tu Jason, słuchaj mamy nietypową sytuację, wiesz gdzie jest stary dom do rozbiórki przy Dragon Valley Street? - spytał.
- No jasne, a co? - odpowiedział Ray.
- Z Watykanu prosto do Londynu przybyli Mroczni Pretorianie.
-Albo my mamy pecha, albo ten skurwysyn Damodar ma dobry radar i wszędzie nas znajdzie! - krzyknął Ray. - Czego potrzebujesz szwagier?.
- Masz tu przyjechać jak najszybciej, jak znam życie i tak sie opierdalasz teraz w chacie, czekam na ciebie, mamy kobietę do odstawienia do nas do domu, Noel niech zostanie w domu, ktoś musi być z Karen, masz być za jakieś pół godziny, czekam. - skończył Jason po czym przerwal połączenie.
Dokładnie za 15 minut czarny polonez podjechał obok rudery, Jason podniósł Andromachę, i na rękach przeniósł do samochodu Pitta, gdy Ray zobaczył kogo niesie jego szwagier szczęka mu opadła.
- No no, co to za piękność? - spytał z uśmiechem na twarzy.
- Andromacha, żona królewicza Hektora, pomagałem mu w Troi, jednak sam nie wiem co sie stalo, że ją tutaj widzimy. - skończył, po czym położył kobietę na tylnym siedzeniu samochodu i usadowił się dokładnie w tym samym miejscu, jednak stan Andromachy nie był zadowalający, była nieprzytomna a bluzka i spódnica były całe postrzępione, czyli praktycznie była naga, jednak Jason słyszał miarowy oddech, gdy dojechali na Valiant Street, Tylo poprosił Raya aby ten zaparkowal z tyłu budynku.
- Kurwa, włazimy jak kryminaliści do własnego domu! - skwitował Pitt.
- A co ja Ci poradze, przepraszam Cie ja bardzo, może jeszcze wejde z nią na komisariat gliniarzy? - spytał Jason.
Weszli do mieszkania, gdy Karen zobaczyła, że Jason niesie prawie nagą kobietę na rękach minę miała nieciekawą, jednak gdy mąż wyjaśnił jej całą sytuację rozchmurzyła się, jednak wstrząsnął nią fakt, że Mroczni Pretorianie dostali się do Londynu. Tylo musiał wyjechać bardzo szybko, spóźnił się już prawie godzinę do pracy. Poprosił żonę, Raya i Noela, żeby zaopiekowali się ich niespodziewanym gościem a sam pojechał do budynku korporacji. Musiał użyć wechikułu i ponownie stanąć do walki z siłami starożytnego narodu. Stawką było życie jego syna i to liczyło się najbardziej. Wszedł bez trudu, użycie maszyny, też nie było problemem, już przecież to robił. Ustawił współrzędne po czym wkroczył w wir czasu. Czekało na niego wielu przeciwników, a przede wszystkim sam cesarz Commodus.

Rozdział VII

Jason wirował w czasie widząc różne kształty i sylwetki, gdy w końcu stanął na twardym gruncie opadła mu szczęka. Wyruszył z Londynu po południu, w Rzymie zapadała już noc. Nie wiedząc gdzie iść, musiał pomyśleć, gdzie przenocować, broni nie miał przy sobie żadnej, miecz otrzymany od Trojan zostawił w domu, Trójząb Posejdona też spoczywał bezpiecznie w jego szafie, ruszył przed siebie. Szedł długi czas aż doszedł do obozowiska, słychać było ludzi, ale młody Tylo nie wiedział, czy wejść czy poszukać innego schronienia, w końcu był nieznajomy bez broni, obozować tam mogli rabusie albo barbarzyńcy, znał jednak metody walki wręcz i postanowił zaryzykować, jednak zanim uczynił krok z namiotu wyszedł barczysty mężczyzna o czarnych włosach zgolonych z boku, widać było, że jest murzynem, miał na sobie białą tunikę, gdy zobaczył Jasona zapytał.
- Kim jesteś i co robisz na tych ziemiach?.
- Mam na imię Jason, przybywam z dalekiego grodu, szukam schronienia, muszę dojechać do Rzymu, ale nie mam konia ani żadnego innego transportu, nie wiem jak się tam dostać, a kim wy jesteście? - zapytał w odpowiedzi.
- Co do nas to jesteśmy wygnani z Rzymu, wiem gdzie to jest, i z chęcią cię zaprowadzę, co do mnie nazywam się Gantoris, i byłem dowódcą Pretorian dopóki nie poniosłem klęski w bitwie, cesarz Commodus mnie wygnał, za mną poszli też moi ludzie, chcieliśmy powstrzymać cesarza od zabicia ojca, wiemy, że on to zrobił, ponieważ sprzeciwił mu się Damodar, dowódca, który nastał zaraz po mnie, chciał pomóc Commodusowi zabić Marka Aureliusza, jednak zrezygnował i tym samym sprowadził na siebie gniew przyszłego Imperatora, odciął się od królestwa i... - nie skończył, ponieważ Jason mu przerwał.
- I mianował się Księciem Mrocznych Pretorian, zyskując zwolenników, wiem o tym, porwał mi syna i szukam go, bo chcę odbić swoje dziecko. - skończył z determinacją w głosie.
- Twojego syna już nie ma, Damodar zrobi z niego kolejnego Mrocznego Pretorianina, i może wyznaczy go na swojego następcę. - stwierdził Gantoris.
- Randall, tak ma na imie mój syn, jest teraz zapewne w Rzymie, muszę odpocząć i ruszyć na poszukiwania. - powiedział Jason.
- Wejdź, damy ci schronienie towarzyszu, wyglądasz na uczciwego człowieka, jeśli okażesz się pomocny i my pomożemy tobie. Jesteśmy kastą Pretorian ÂŚwiatła, całkowitym przeciwieństwem ludzi Damodara, musisz wybrać, czy chcesz być z nami Jasonie, czy przeciw nam, jeśli będziesz z nami pomożemy ci odzyskać syna, jeśli nie, będziesz miał w nas arcywrogów, ja mogę ci wskazać drzwi, ty sam musisz przez nie przejść. - dokończył dowódca.
- Powiedz mi jedną rzecz, czym wy sie właściwie zajmujecie? - spytał Tylo w odpowiedzi.
- Damodar i jego legioniści burzą i plądrują wszystko co spotkają na swej drodze, naszym zadaniem jest mu przeszkodzić, nasi zwiadowcy donieśli, że widzieli jak on i jego armia przechodzą przez jakieś świetliste wrota, albo raczej wir, nie wiemy niestety gdzie prowadził. - skończył Gantoris.
Jason nie chciał mówić nowo poznanemu, że te wrota prowadzą do jego świata, i nie chciał wspominać o masakrze w Watykanie. W dodatku miał na sobie garnitur z Londynu, żywcem od Armaniego, musiał więc postarać się o jakąś zbroję i solidny miecz. Poprosił o to wszystko Gantorisa, jednak polecono mu poczekać do rana. Tylo wszedł do namiotu i padł na posłanie, zasnął prawie natychmiast. Ogarnęła go cudowna pustka. Spał nieświadomy, że spotka zagrożenie z jakim sie jeszcze nigdy nie spotkał.

Tymczasem w innym miejscu.

Otulony przez mrok, przez pustynię gnał samotny jeździec na rumaku czarnym jak smoła, oczodoły tego zwierzęcia były zupełnie pozbawione jakiegokolwiek wyrazu. Czerwona peleryna łopotała na wietrze niczym skrzydła nietoperza, czarne długie włosy powiewały swobodnie na wietrze. Obok niego w siodle spoczywał mały chłopiec, oddychał miarowo, zdążył zasnąć podczas przejażdżki. Jeżdziec gnał jeszcze przez długi czas, zatrzymał się w końcu przed ruinami antycznej świątyni, zszedł ze zwierzęcia zdjął małego i trzymając go na rękach wkroczył do zrujnowanej posesji, ciemność otaczała wszystko, dopiero gdy wyjął miecz z pochwy przy pasie blade światło z klingi rzuciło blask na ściany, znajdował się pośrodku obszernej komnaty. Dalej stał najprawdziwszy ołtarz. Młodzieniec podszedł do niego po czym klęknął.
- O wielki Tanatosie, wysłuchaj mnie, ja Damodar składam Ci ofiarę z mojej krwi, daj mi siłę abym mógł zwyciężyć Rzym i zabić wspaniałego Commodusa. - to mówiąc przeciął sobie nadgarstek w miejscu żyły. Krew zaczęła kapać na ołtarz, po czym cały się zapalił. Płomienie nie były normalne, ten ogień był cały zielony, ozwał się ponury głos.
- Udaj się do Koloseum, musisz wejść do podziemi, tam gladiatorzy przygotowują się do walki. Zabij któregoś i zajmij jego miejsce, tylko tak zbliżysz się do cesarza. Zjednaj sobie tłum, zjednasz sobie całe Imperium, zostań doświadczonym gladiatorem i wyszkol chłopaka, którego przywiozłeś ze sobą, on ma być twoim następcą Damodarze, jeśli umrzesz bez następcy nie zachowamy równowagi sił. Pretorianie ÂŚwiatła już znaleźli kogoś kto poprowadzi ich szeregi przeciw nam, czuję jego obecność. - syczał Tanatos. - Tak, czuję, że ta osoba może nam zagrozić, a jest naprawdę silnym wojownikiem.
- Kim on jest panie? - pytał Damodar. - Kim?.
- Już go spotkałeś.......i spotkasz drugi raz, musisz sie z nim zmierzyć, a jeśli przegrasz przegra i twoja kasta Damodarze, proroctwo to głosi, nie możesz przegrać, inaczej nigdy nie zniszczymy Rzymu. - skończył Tanatos, po czym płomienie zgasły zostawiając ołtarz nienaruszony. Damodar spojrzał na małego chłopca leżącego na posadzce świątyni. Młody Randall Tylo nadawał się znakomicie na następcę Księcia Mrocznych Pretorian, jednak musiał być wyszkolony, a o to już zadba sam przywódca i ojciec tej kasty.
- ÂŚpij mały, śpij od jutra zacznie się ciężka praca. - rzekł po czym wyszedł ze świątyni wskoczył na konia, pochwycił chłopca i odjechał w mrok pustyni. Teraz jego celem był Rzym i arena Koloseum, musiał przygotować małego do zostania najlepszym gladiatorem w całym Imperium, a później do poprowadzenia Mrocznych Pretorian do Rzymu i wojnę z cesarstwem. Czuł, że będzie sie musiał zmierzyć z tajemniczym wojownikiem o którym mówił Tanatos, bóg nie mylił się, Damodar wkrótce odejdzie a jego miejsce zajmie młody Tylo.
Laukaz
PostWysłany: Sob 13:11, 18 Sie 2007    Temat postu: Więzień Czasu II : Książę Mrocznych Pretorian

Rozdział I.

Valiant Street V, miejsce w którym Jason Tylo miał swój raj, żona Karen, piękna blondynka, opalona na ciemny brąz, spoczywała w ich małżeńskim łożu, obok męża, który przewrócił się na drugi bok i spojrzał na cyferblat budzika stojącego na szafce, wskazywał on "5.45". Tylo zwlókł się z łóżka, Karen poruszyła się niespokojnie, ale mąż przykrył ją kocem i spała dalej. Poszedł do łazienki, i przejrzał się w lustrze. Zmiany w wyglądzie było widać, włosy nie były już długie, teraz były przystrzyżone na jeża i postawione na żel, blizna dalej zdobiła jego prawy policzek, jednak było mu dobrze z takim "załącznikiem". Akurat odkręcał wodę, gdy usłyszał krzyki z górnego piętra mieszkania.
- Kurwa Noel, gdzie moja woda po goleniu do jasnej cholery!. - krzyczał szwagier Jasona, Ray Pitt, który mieszkał z nimi. - Mówiłem, Ci, żebyś nie ruszał!.
Tylo wyrwał na górę, jakby miał dopalacze w nogach. Gdy wbiegł do obszernego korytarza, w którym było troje drzwi, zobaczył Raya, wyglądającego jakby go piorun trzasnął, jednym słowem był cały czerwony na twarzy.
- Siemka szwagier. - przywitał go Pitt.
- groszek, nie drzyj się tak z samego rańca, obudzisz Randalla, chłopak ma wakacje. - zganił szwagra Tylo. - My musimy iść do pracy, niech on się chociaż powyleguje.
- Jemu to dobrze. - ozwał się inny głos zza ich pleców, to Noel Rennick, przyjaciel Jasona, sąsiad Raya. - My tutaj do pracy rodacy a ten śpi do południa, póki co to was przeproszę, ale musze się ubrać.
Pitt i Jason ryknęli śmiechem, Rennick miał na sobie same bokserki w misie polarne. Gdy zszedł na dół do łazienki, dało się słyszeć skrzypienie drzwi, z pokoju za plecami Raya wyszedł chłopiec w wieku 10 lat, ubrany w białą piżamę. Miał kręcone blond włosy, jednak twarz była bardzo podobna do Jasona, to był Randall, syn jego i Karen.
- Tata! - wykrzyknął z radością, po czym rzucił się ojcu w ramiona, na co ten go przytulił.
- Wstałeś ty mój śpiochu jeden. - uśmiechnął się Jason, mierzwiąc synowi włosy i ściskając go z całej siły.
- Wujek Ray!. - wrzasnął Randall, uwalniając się z objęć ojca i biegnąc ku Pittowi, któremu uwiesił się na szyi.
- Idź się położyć mały, widzę że jesteś niewyspany. - orzekł Ray z pełną powagą.
- Gdzie mama?. - pytał chłopiec.
- ÂŚpi, i masz jej nie budzić, tata musi iść do pracy. - uśmiechnął się Tylo. - ÂŚniadanie masz na dole w lodówce, weź sobie jakieś kiełbaski albo jajka, obsłużyć się umiesz. - to mówiąc pożegnał syna, i razem z Rayem zeszli na dół, gdzie czekał na nich ubrany w garnitur od Armaniego Rennick.
- Poczekajcie chwile, ja też muszę w coś wskoczyć. - powiedział Pitt.
- A ja to co?, pójdę może w gaciach? - spytał Jason z uśmiechem, i pognał do łazienki.
Gdy byli już gotowi wyszli, żar lał się z nieba, gdzie niegdzie było widać ludzi, to na spacerze z psami, to idących jak oni do pracy. Wsiedli w najbliższą taksówkę i pojechali do nowej siedziby History Discovers, gdzie Noel był kierownikiem pomagającym w przebudowie centrum, a Ray był zastępcą dyrektora, prezesem był oczywiście Jason Tylo.
Jazda trwała pół godziny, gdy wysiedli Rennick dał młodemu taksówkarzowi 10 dolarów i pożegnał go uściskiem dłoni, życząc miłego dnia.
W holu korporacji powitał ich stary portier Butler.
- Dzień Dobry Panowie. - uśmiechnął się do nich.
- Pan Butler!. - uśmiechnął się Jason. - Jeszcze pan tutaj nie wykorkował?. - zażartował ze śmiechem.
- Nie i nie mam takiego zamiaru. - odpowiedział portier. - Proszę panów tędy, dzisiaj nie mamy nic ciekawego w planach, za kadencji pana Bourne`a było zawsze coś do roboty, lecz widzę, że nowy pan prezes. - to mówiąc podał Jasonowi dłoń. - Ma w planach jakieś tajne reformy.
Żegnając się z Butlerem, poszli wzdłuż zdobionego obrazami starożytnych bitew korytarza, na końcu którego była winda, wsiadając Tylo nacisnął przycisk z numerem trzeciego piętra, gdzie mieściła się sala obrad, oraz ich gabinety.
- No to od czego zaczynamy?. spytał Ray. - Może jakieś zebranie?.
- Jest niestety w planach, nasze laboratorium udoskonaliło Wechikuł Czasu.
- Znowu gdzieś jedziemy?. - wtrącił sarkastycznie Noel. - Wystarczyło mi ratowanie Greków przed tym czubkiem...Jak mu tam?, Andromath?.
Jason aż za dobrze pamiętał wydarzenia rozegrane pod Troją, z której w końcu został tylko piach i gruzy. W wyniku konfliktu królewicza Hektora i króla Myrmidonów Achillesa, stracił syna, Logana, teraz młody Holcroft leży pochowany na cmentarzu, przy Avenue Road, zabity przez syna Achillesa, Neoptolemosa.
Wkroczyli na zebranie zarządu, jednak zobaczyli, że kogoś brakuje.
- Dzień Dobry. - przywitał się Tylo ze wszystkimi, rozglądając się wokół. - Zaraz zaraz, a gdzie się podział pan Edward State?.
- Wziął wolne. - odpowiedział mu głos Jake`a Lee, asystenta Pitta. - Nie będzie go przez miesiąc.
- Dobrze, proszę mu przekazać, aby się tym nie martwił. - odpowiedział Jason. - Nic się nie stało, każdy ma prawo odpocząć, a pan State miał zaległy urlop, zacznę wobec tego, temat zebrania, jak panowie wiecie, nasze laboratorium, udoskonaliło Wechikuł Czasu, nie ma teraz żadnych przeciążeń systemu, jego pamięć jest niezawodna, dlatego nie widzę problemu aby ochotnicy mogli go używać.
- A jak tak zwani ochotnicy będą wracali do naszych czasów?. - spytał Lee.
- Za pomocą, pilota. - roześmiał się Jason. - Tym pilotem, będzie mikrochip wszczepiany pod skórę, każdemu, jeśli będzie chciał wrócić, wystarczy iż o tym pomyśli, a otworzy się brama czasoprzestrzenna, jeśli nikt nie ma pytań, ogłaszam koniec. - dokończył.
Pół godziny później wszedł do swojego gabinetu, jednak pogoda za oknem zaczęła się zmieniać, na zewnątrz szalała straszna burza z piorunami. Nie czekając ani minuty dłużej, Jason wykręcił numer do domu i czekał na sygnał.
- Tak?. - usłyszał głos żony w słuchawce.
- Karen?, tutaj Jason, nie wypuszczaj Randalla z domu i sama siedź razem z nim.
- Kochanie, Randall jest u kolegi z klasy, Briana Boscha, będzie u niego spał. Brian to dobry chłopiec, lecz wychowuje go matka, nie ma ojca, dlatego zazdrości Randallowi ciebie. - odpowiedziała mu żona.
- Niech tam siedzi, zadzwoń do nich, pojadę po niego jutro rano. - uspokoił się Tylo.
Kolejne siedem godzin minęło na przeglądaniu papierów korporacji, gdy zegarek na ręku Jasona wskazywał 16.00, poszedł po Rennicka i Raya, aby pojechać do domu.
- Idziemy na piechtę? - spytał Pitt ze śmiechem.
- Czyś ty ocipiał? . - odpowiedział mu Noel. - Kurwa, nawałnica jak diabli a ten chce do chaty na piechtę.
Wsiadając w taksówkę, pojechali do domu, jednak burza nie ustała, wybiegli z pojazdu prosto do mieszkania. Gdy suszyli się w przedpokoju, na przeciw wyszła im Karen, w spódnicy, oraz koszulce na ramiączkach, i ze łzami w oczach.
- Co się stało?!. - zapytał Jason z przerażeniem w głosie.
- Chodzi o Randalla. - płakała jego żona. - Zabrała go policja, dzwonili przed chwilą, podejrzewają go o zabójstwo.
- Jak to możliwe?! - krzyknął Pitt.
- Nie płacz kochanie. - przytulił żonę Tylo. - Chłopaki. - zwrócił się do Raya i Noela. - Zostańcie z Karen, a ja jadę odebrać Randalla.
Nie rozbierając się, wyskoczył w nawałnicę, gnając na komisariat.
- Jak to możliwe? - pytał sam siebie. - Randall nie mógłby zrobić czegoś takiego.
Idąc przez deszcz i słotę Jason nie wiedział, że spotka go coś, czego się nie spodziewa.

Rozdział II

Burza trwała nadal, Jason skręcił w lewo, przy obejściu Avenue Road, i znalazł się przed mosiężnymi drzwiami komisariatu policji, nacisnął klamkę i znalazł się w świecie zawalonych papierami biurek i zapracowanych gliniarzy, pijących kolejne kawy, i jedzących pizze na zamówienie. Widząć młodego Tylo, skierował się ku niemu wysoki murzyn, ubrany był w policyjny mundur, na głowie nie miał włosów.
- W czym mogę panu pomóc? - spytał z uśmiechem na twarzy, jednak ręce miał w kieszeni.
- Dzień Dobry, czy zatrzymaliście panowie małego chłopca, Randalla Tylo, kręcone blond włosy, podobny do mnie.
- Przypominam sobie, to ten mały z zabójstwa Briana Boscha i jego matki, a przepraszam bardzo kim pan jest? - odpowiedział policjant.
- Jason Tylo. - przedstawił się młodzieniec. - Jestem ojcem.
- Drake Statham, tutejszy inspektor. - uśmiechnął się glina, podając mu dłoń. - Przejdźmy do mojego gabinetu, tam wszystko panu wyłożę, jako ojciec ma pan prawo wiedzieć co się działo.
Przeszli między biurkami do gabinetu Stathama, było to małe pomieszczenie, dwa krzesła i stare zniszczone biurko z maszyną do pisania wypełniały całe wnętrze.
- Na miejscu zbrodni znaleźliśmy pańskiego syna, płakał nad trupami Briana i jego matki, którzy są teraz w kostnicy, był jedynym podejrzanym, kazałem chłopcom uważać, aby obchodzili się delikatnie z pańskim synem, jest wystraszony, nie wie co się dzieje, dalej nie dociera do niego co się stało. - rzekł Drake.
- Czy mogę coś wiedzieć na temat denatki i jej syna?. - spytał Jason.
- Rozcięcia wzdłuż klatki piersiowej pani Bosch, wskazują na nóż albo inną broń białą, jednak żaden nóż ani tasak kuchenny nie był przez nikogo ruszony, na miejscu przestępstwa znaleźliśmy jednak ten pył. - to mówiąc wyjął plastykową torebkę z czarnym pyłem, gdy Tylo zobaczył zawartość miał pewne podejrzenia, jednak nie mógł ich uzasadnić.
- Co mówi mój syn? - spytał ojciec Randalla. - Czy mogę go zobaczyć?.
- Tak, ale panie Tylo, proszę o jedną rzecz, proszę z nim porozmawiać bardzo poważnie na ten temat, jeśli to nie on, musimy znaleźć sprawcę, szczerze mówiąc sam nie wierzę w to, iż taki młody chłopiec mógł uczynić coś tak strasznego. - rzekł Statham, po czym wstał, zdjął z haczyka pęk kluczy i poprowadził Jasona do sali widzeń. Była to mała klitka, stół i dwa krzesła po obu jego stronach stanowiły całe umeblowanie.
- Sierżancie Ranco. - zwrócił się Drake do młodego bruneta w mundurze stojącego przy drzwiach. - Randall Tylo ma znaleźć się natychmiast w tej sali, ale proszę delikatnie z chłopcem, bo pożegna się pan z robotą.
Dziesięć minut później wrócił Ranco prowadząc osłupiałego Randalla, gdy ten zobaczył ojca wyrwał się z objęć policjanta i rzucił się ojcu w ramiona.
- Tata! - krzyczał głosem pełnym radości.
- Jestem tutaj synu, nie bój się. - uspokoił syna Jason. - Inspektorze, czy może pan zostawić nas samych?. - zwrócił się do Stathama.
Drake skinął sierżantowi i oboje opuścili pomieszczenie. Tylo i Randall usiedli przy stole, rozpoczynając rozmowę.
- Powiedz mi synu, co się właściwie stało.
- Otworzył się niebieski wir, tak samo jak na filmach, wyszedł z niego nastolatek, tak było widać po sylwetce, nie widziałem twarzy, mówił, że szuka następcy, ponieważ Rzym nie może znaleźć zbawiciela, ja i Brian uciekaliśmy, mama Briana została zamordowana, a jego samego wyrzucił przez okno, tato, to było straszne. - to mówiąc rozpłakał się.
Jason przytulił syna i wezwał Stathama.
- Panie Inspektorze, czy możemy porozmawiać?. - zapytał.
- Oczywiście. - odpowiedział Drake. - Pan pozwoli, że przejdziemy do mojego gabinetu.
Gdy znaleźli się w klitce Jason opowiedział Inspektorowi co powiedział mu jego syn, po czym spytał.
- Czy Randall musi tutaj przebywać?.
- Może odpowiadać z wolnej stopy, ale pan jako ojciec musi podpisać zobowiązanie, że odpowiada za syna i jeśli będzie trzeba, doprowadzi go pan przed sąd. - wyjaśnił Statham, to mówiąc wyjął z szuflady białą kartkę papieru, na której Jason napisał :

Ja Jason Tylo, ojciec Randalla Tylo, niniejszym ogłaszam, że będę odpowiadał za syna, i doprowadzę go na posiedzenie sądowe, jeśli zajdzie taka potrzeba.


Gdy skończył podpisał się i wręczył kartkę policjantowi. Drake uśmiechnął się i kazał przyprowadzić Randalla.
- Będę współpracował panie Statham, ale proszę nie mieszać w nic małego, mam pewne podejrzenia a propos zabójstwa, lecz musi mi pan zaufać. - skończył, w tym samym czasie wszedł Ranco prowadząc chłopca.
- Do widzenia panie Statham. - pożegnał się Jason. - Wracamy do domu, będę z panem w kontakcie. - uścisnął Drake`owi dłoń i wyszedł trzymając Randalla za ramię, na dworze dalej szalała burza, a syn Jasona miał na sobie tylko koszulkę z krótkim rękawem, Tylo zdjął marynarkę i nałożył ją na ramiona dziecka. Doszli do domu, gdzie czekała na nich Karen, cała zapłakana. Gdy jej syn i mąż staneli w drzwiach rzuciła się im na szyję, obcałowała i kazała Randallowi napić się herbaty i wskakiwać do łóżka. Kiedy mały poszedł do siebie, Tylo przytulił żonę, i opowiedział jej wszystko co miało miejsce na komisariacie, nie zapominając o uprzejmości Stathama. Jego żona nie wierzyła w to co usłyszała, lecz mąż ją zapewnił o tym, że nie spocznie, dopóki nie znajdzie sprawcy tej zbrodni.
- Kochanie, straciłem jednego syna, nie chcę stracić ani ciebie ani Randalla.
- Nie stracisz. - rzekła czule Karen, po czym pocałowała męża.

Tymczasem w Kanałach Londynu.

Tajemniczy legionista przemierzał korytarze kanału, zastanawiając się, nad tym, kim byli ludzie, których zabił, miecz zwisał mu u pasa, a czerwona peleryna, naderwana u brzegu łopotała jak skrzydła nietoperza.
- Moje ostrze jest spragnione krwi. - szeptał sam do siebie. - Ten miecz należy do Księcia i jego następców, jednak jeśli nie znajdę swojego odpowiednika, nie mogę ryzykować, moi ludzie nie będą zadowoleni, jeśli odejdę nie zostawiając nikogo, na miejsce mojego tronu, ten mały nadaje się wyśmienicie, szkoda, tylko że musiałem uciekać się do mordu jego przyjaciela, lecz nie mogłem zwlekać.
To mówiąc wyszedł na powierzchnię po metalowej drabince i podążył w kierunku Valiant Street, aby wypełnić swoje zadanie.

Rozdział III

Minęła północ, gdy Jason dźwignął się obolały z kanapy, Karen drzemała dalej, jej mąż udał się do kuchni aby nalać sobie szklankę wody, suszyło go niemiłosiernie. Gdy zaspokoił potrzebę, zaczął pilnie nasłuchiwać, na klatce schodowej dało się słyszeć tupot nóg, a przez szparę w drzwiach dało się zobaczyć czerwone światło. Tylo natychmiast oprzytomniał.
- Coś się dzieje, i to coś niedobrego. - szepnął sam do siebie, po czym odstawił szklankę do zlewu i udał się do salonu, aby obudzić żonę.
- Kochanie wstań, myślę że dzieje złego, ty i Randall jesteście zagrożeni.
Jego małżonka przeciągnęła się leniwie, po czym wstała, jej sylwetka była widoczna w świetle księżyca, kiedy poszła na górę obudzić syna, tymczasem Jason dobył miecza, daru od przyjaciół w Troi, a który spoczywał w jego szafie i czekał na moment kiedy będzie dobyty przez właściciela. Gdy broń spoczywała w jego ręku poczuł się pewniej, przygotował się do ataku, kimkolwiek był przeciwnik.
Nagle stało się coś czego młody Tylo się obawiał, ciszę nocy rozdarł hałas wyłamywanych z zawiasów drzwi, do środka wkroczył młody człowiek w czerwonej pelerynie i ubraniu legionisty, na jego twarz padł promień księżyca, nie była to twarz stara, przeciwnie, jej właściciel był młodziutki, długie czarne włosy kontrastowały z białą cerą, spojrzenie było zimne, jakby nie miał serca.
Ojciec Randalla wbiegł na przedpokój trzymając miecz w dłoni, gdy zobaczył przybysza opadła mu szczęka.
- To ty skurwysynie. - szepnął z wściekłością w głosie. - Ty zabiłeś Briana i jego matkę, oraz wrobiłeś mojego syna.
- Szukam następcy, a twój syn jest doskonałym kandydatem młody bohaterze. - ozwał się nowo przybyły. - Co do mnie nazywam się Damodar, i byłem dowódcą Pretorian w czasach rządów cesarza Commodusa, jednak powiedziałem zbyt wiele, a moja misja musi się powieść, ustąp mi miejsca, lub stań do walki. - to mówiąc dobył dwusiecznego topora zza pasa. Jednak Jason nie miał spsobności aby uderzyć, ponieważ trzon broni Damodara był tak długi, że uderzył nim w tył głowy i padł nieprzytomny.
Gdy się ocknął było już rano, zniszczeń w mieszkaniu nie było, nie licząc wyłamanych drzwi, wstał z trudem na nogi i powlókł nogami na górę do sypialni syna, na podłodze znalazł pełno pyłu, takiego samego jak pokazał mu Statham.
- Pył czasu. - szepnął, po czym zszedł na dół, ubrał buty i pognał w kierunku komisariatu, aby powiadomić o wszystkim inspektora. Gdy doszedł do celu, natychmiast pognał do gabinetu Drake`a, wpadł tam jak burza, witając się z policjantem, opowiedział mu wszystko co miało miejsce ubiegłej nocy, słysząc to Statham przeraził się nie na żarty.
- Wiem, czym jest ten pył, kiedy otwiera się brama czasu, wydziela się taki pyłek i opada na podłodze. - wyjaśnił Tylo gliniarzowi.
- Rozumiem, a co do tego chłopaka.....legionisty, to ma pan jakiś pomysł aby go znaleźć? - spytał Drake.
- Odpowiedzi na to pytanie, trzeba szukać bardzo daleko. - rzekł Jason.
- Jak daleko?. - dociekał Statham.
- Obiła się panu o uszy nazwa państwa Watykan?. - spytał Tylo, Stathama zatkało.
- Pewnie, ale co to ma do rzeczy? - pytał policjant.
- Jeśli da mi pan trochę czasu mogę to panu wyłożyć. - uśmiechnął się ojciec Randalla. - Otóż nasz tajemniczy Rzymianin przedstawił się jako Damodar, dowódca Pretorian, sami Pretorianie byli swego rodzaju ochroną cezara, ten sprawował swój urząd za czasów cesarza Commmodusa, syna Marka Aureliusza, dalej musimy szukać odpowiedzi w Watykanie. - skończył Jason, po czym uśmiechając się dodał. - Pojedzie pan ze mną?.
- Pod jednym warunkiem. - przystał gliniarz. - Mam na imię Drake.
- Jason. - uśmiechnął się Tylo, podając mu rękę. - Muszę załatwić sobie urlop w korporacji, postaraj się zrobić to samo, jeśli mamy jechać do Rzymu. - skończył, po czym pożegnał się i wyszedł.
Karen zadzwoniła koło południa, streściła mężowi co się stało, jednak połowy musiał się Tylo domyślić, ponieważ jego żona wpadła w histerię, powiedziała, że zaraz będzie w domu i porozmawiają na spokojnie. Od żony Jason dowiedział się, że Damodar otworzył wir czasu i zabrał ze sobą Randalla, którego ogłuszył wcześniej trzonem swojego wielkiego topora. Mąż oznajmił jej, że wyjeżdża aby odnaleźć syna i zostawił pieniądze na naprawę drzwi i przeżycie, kiedy go nie będzie. Wyjeżdżał za trzy dni i musiał być przygotowany na każdą ewentualność.
- Trzymaj się kochanie, wracaj szybko, ale z naszym synem. - pożegnała go żona.

Lotnisko w Londynie, Trzy Dni Później.

Na lotnisku panowała wrzawa jak w nowo otwartym hipermarkecie, ludzie tłoczyli się aby dostać się na upragniony samolot. Jason odnalazł Drake`a, gdy ten kupował im bilety.
- groszek, załatwiłeś wszystko? - przywitał przyjaciela.
- Jasne. - odpowiedział Statham, po czym odebrał bilety i oboje udali się do odprawy paszportowej. Oddali paszporty do kontroli, po czym usadowili się na pokładzie samolotu, siedzenia były normalne, obite czerwoną tapicerką, wielu pasażerów już zajęło miejsca. Drake i Tylo zaczęli rozmawiać, kiedy kelner przyniósł szampana, ci przyjęli dziękując i grzecznie odprawili chłopaczka.
- Idę spać, byłem na nogach całą noc. - ziewnął Jason, po czym zasnął.
Statham obudził go dopiero na lotnisku rzymskim.
- Wstawaj stary byku, musimy gdzieś się zalokować, nie bede spał na dworcu centralnym, chociaż w Watykanie to będzie zaszczyt.
Obydwoje wybuchnęli śmiechem, po czym wyszli z samolotu niosąc swoje torby podróżne na plecach. Zamówili taksówkę po czym pojechali w nieznane, aby znaleźć odpowiedzi, na pytania, które ich nurtowały. Randall potrzebował pomocy i to było najważniejsze.

Powered by phpBB © 2001-2004 phpBB Group
phpBB Style by Vjacheslav Trushkin