Autor |
Wiadomość |
Kainit666 |
Wysłany: Pią 0:03, 17 Sie 2007 Temat postu: |
|
Po kilku przeczytanych zdaniach wydaje mi się że prosto z translatora. Poczekam do stycznia:/ |
|
|
Siaba |
Wysłany: Czw 19:21, 16 Sie 2007 Temat postu: |
|
Czytam, czytam i przebrnąć nie mogę. Nie podoba mi się. Przesłodzone i wyolbrzymione. No a może po prostu tłumaczenie mi sie nie podoba. No cóż poczekam na oryginalny przekład, przeczytam i porównam. |
|
|
olcia |
Wysłany: Czw 19:11, 16 Sie 2007 Temat postu: |
|
dzia brat uratowales mi zycie bo juz nie moglam sie doczekac 7 tomu:) |
|
|
Laukaz |
Wysłany: Pon 9:18, 13 Sie 2007 Temat postu: |
|
Epilog
Dziewiętnaście Lat Później
Ostrzegam, rozdział pełen spoilerów, ponieważ wiadomo kto przeżył. Zapraszam do czytania!
Tłumaczenie: Cherry
Jesień nastała nagle w tym roku. Ranek pierwszego września szeleścił jak jabłonie, podczas gdy mała rodzinka przeciskała się przez zatłoczoną ulicę, w kierunku wielkiego dworca, opary z rur wydechowych i oddech pieszych iskrzyły się jak pajęczyna w zimnym powietrzu. Dwie duże klatki świergotały na obciążonych wózkach, pchanych przez rodziców; sowy wewnątrz nich zagwizdały niespokojnie, a mała, czerwonowłosa dziewczynka szła bojaźliwie za swoimi braćmi, trzymając się ręki ojca.
"Już niedługo i też będziesz mogła jechać," powiedział jej Harry.
"Ale za dwa lata," wymamrotała Lily. "Chcę jechać teraz!" Przechodnie gapili się z zainteresowaniem na sowy, kiedy rodzina przepychała się w kierunku barierki pomiędzy platformami dziewiątym i dziesiątym, głos Albusa dotarł do Harry'ego ponad otaczającym harmidrem; jego synowie wznowili dyskusję, którą zaczęli w samochodzie.
"Nie będę! Nie będę Ślizgonem!"
"James, daj mu spokój!" powiedziała Ginny.
"Ja tylko powiedziałem, że mógłby być," odpowiedział James, szczerząc się do młodszego brata. "nie ma w tym nic złego. Może przecież trafić do Slytherinu", ale widząc wzrok matki James przerwał. Piątka Potterów zbliżyła się do barierki. Z lekko próżnym spojrzeniem przez ramię na młodszego brata, James wziął wózek od matki i zaczął biec. Chwilę później zniknął.
"Pisaliśmy do Jamesa trzy razy w tygodniu w zeszłym roku," powiedziała Ginny.
"I nie wierz we wszystko, co mówi ci o Hogwarcie," wtrącił Harry. "Twój brat lubi żartować." Ramię przy ramieniu pchnęli drugi wózek naprzód, nabierając prędkości. Gdy dotarli do barierki, Albus wzdrygnął się, ale zderzenie nie nastąpiło. Zamiast tego, rodzina pojawiła się na peronie dziewięć i trzy czwarte, pokrytym przez grubą, białą parę, która pochodziła od szkarłatnego Hogwart Ekspresu. Niewyraźne postacie przedzierały się przez mgłę, w której James już zniknął.
"Gdzie oni są?" zapytał Albus z niepokojem, spoglądając na niewyraźnie sylwetki, które mijali idąc wzdłuż peronu.
"Znajdziemy ich," powiedziała Ginny uspokajająco.
Ale para była gęsta i trudno było rozpoznać czyjeś twarze. Oderwane od ich właścicieli, głosy brzmiały nienaturalnie głośno, Harry'emu wydawało się, że usłyszał Percy'ego omawiającego wyraźnie regulamin dotyczący mioteł i był całkiem zadowolony z pretekstu, aby się nie zatrzymywać i przywitać...
"Myślę, że to oni, Al," powiedziała nagle Ginny.
Czwórka osób wyłoniła się z mgły, stojąca obok ostatniego wagonu. Ich twarze stały się wyraźnie, dopiero, kiedy Harry, Ginny, Lily i Albus podeszli blisko nich.
"Cześć," powiedział Albus, któremu najwyraźniej ulżyło.
Róża, która miała już na sobie nowiutkie szaty Hogwartu, uśmiechnęła się do niego.
"I jak, dobrze zaparkowałeś?" Ron zapytał Harry'ego. "Mi się udało. Hermiona nie wierzyła, że mógłbym zdać mugolski egzamin na prawo jazdy, słyszysz? Myślała, że musiałbym Skonfundować egzaminatora."
"Właśnie, że nie," powiedziała Hermiona ", absolutnie w ciebie wierzyłam."
"Właściwie, to jednak go Skonfundowałem," szepnął Ron do Harry'ego, gdy razem wnosili kufer i sowę Albusa do pociągu. "zapomniałem patrzeć we wsteczne lusterko, ale powiedzmy sobie szczerze, mogę przecież używać do tego Czaru Wykrywania."
Z powrotem na peronie, znaleźli Lily i Hugo, młodszego brata Róży, prowadzących ożywioną rozmowę na temat tego, do jakiego domu trafią kiedy już będą w Hogwarcie.
"Jeżeli nie będziesz w Gryffindorze, wydziedziczymy cię," powiedział Ron, "ale nie stresuj się."
"Ron!"
Lily i Hugo zaśmiali się, ale Albus i Róża wyglądali na przestraszonych.
"Nie mówił serio," powiedziały Hermiona i Ginny, ale Ron nie zwracał już na to uwagi. Chwytając spojrzenie Harry'ego, kiwnął znacząco głową w kierunku miejsca oddalonego o jakieś pięćdziesiąt jardów. Para przerzedziła się na chwilę, stała tam trójka, z wyraźną ulgą na widok przechodzącej mgły.
"Zobacz, kto to."
Draco Malfoy stał tam, razem z jego żoną i synem, w ciemnym płaszczu zapiętym pod szyję. Na włosach miał zakola, które podkreślały nieco jego szpiczasty podbródek. Nowy chłopiec przypominał Draco tak samo, jak Albus przypominał Harry'ego. Draco spostrzegł Harry'ego, Rona, Hermionę i Ginny gapiących się na niego, kiwnął szorstko głową i znów się odwrócił.
"Więc to jest mały Scorpius," powiedział Ron pod nosem. "Upewnij się, że pokonasz go w każdym teście, Różyczko. Dzięki Bogu, że odziedziczyłaś inteligencje po matce."
"Ron, na litość boską," powiedziała Hermiona, w połowie sroga, w połowie rozbawiona. "nie próbuj nastawiać ich przeciw sobie, zanim jeszcze nie zaczęli nawet szkoły!"
"Masz rację, przepraszam," powiedział Ron, ale, nie mogąc sobie inaczej pomóc, dodał, "jednak nie spoufalaj się z nim za bardzo, Różyczko. Dziadek Weasley nigdy by ci nie wybaczył cię, jeżeli wyszłabyś za kogoś czystej krwi."
"Hej!"
James pojawił się ponownie; pozbył się już swojego kufra, sowy i wózka i najwyraźniej przynosił jakieś wieści.
"Teddy jest tutaj," powiedział bez tchu, wskazując w tył ponad swoim ramieniem na falujące chmury pary. "Właśnie się z nim widziałem! I zgadnijcie, co robi? Podrywa Wiktorię!"
Przyglądał się dorosłym, najwyraźniej rozczarowany brakiem reakcji.
"Nasz Teddy! Teddy Lupin! Podrywa naszą Wiktorię! Naszą kuzynkę! Spytałem się Teddy'ego, co on wyprawia --"
"Przeszkodziłeś im?" powiedziała Ginny. "Jesteś jak Ron --"
"-- i on powiedział, że przyszedł ją odprowadzić! I żebym spływał. On ją podrywa!" James dodał, jak gdyby się martwił, że nie wyraził się wystarczająco jasno.
"Och, byłoby cudownie, gdyby się pobrali!" wyszeptała Lily z przejęciem." Teddy stałby się wtedy prawdziwym członkiem naszej rodziny!"
"On już i tak przychodzi do nas na obiad około cztery razy w tygodniu," powiedział Harry "Dlaczego więc nie zaprosić go do mieszkania z nami na stałe i skończyć z tym."
"Super!" powiedział James entuzjastycznie. "nie mam nic przeciwko mieszkaniu z Alem-- Teddy mógłby mieć mój pokój!"
"Nie," powiedział ostro Harry, "ty i Al będziecie dzielić pokój dopiero wtedy, gdy będę chciał zburzyć swój dom."
Sprawdził godzinę na poturbowanym, starym zegarku, który kiedyś należał do Fabiana Prewetta.
"Już prawie jedenasta, lepiej żebyście wsiedli do środka."
"Nie zapomnij uściskać od nas Nevilla!" Powiedziała Ginny do Jamesa, kiedy go przytulała.
"Mamo! Nie mogę uściskać profesora!"
"Ale znasz Nevilla--"
James przewrócił oczami.
"Normalnie tak, ale w szkole jest on Profesorem Longbottom, co nie? Nie mogę wejść na Zielarstwo i go wyściskać..."
Kręcąc głową wobec naiwności jego matki, dał upust uczuciom dając kopniaka Albusowi.
"Do zobaczenia później, Al. Uważaj na testrale."
"Myślałem, że są niewidzialne? Mówiłeś, że są niewidzialne!" Ale James tylko się zaśmiał się, pozwolił się ucałować matce, szybko uścisnął ojca i wskoczył prędko do zapełniającego się pociągu. Widzieli, jak pomachał, a następnie pobiegł sprintem poprzez korytarz, by przyłączyć się do swoich przyjaciół.
"Testralami nie należy się martwić," Harry zapewnił Albusa. "Oni są delikatnymi stworzeniami, nie ma w nich nic przerażającego. Poza tym, nie dotrzesz do szkoły powozem, tylko przypłyniesz w łódce."
Ginny pocałowała Albusa na pożegnanie.
"Do zobaczenia na Gwiazdkę."
"Do widzenia, Al," powiedział Harry, gdy jego syn go uściskał. "nie zapominaj, że Hagrid zaprosił ciebie na herbatkę w następny piątek. Nie zadzieraj z Irytkiem. Nie pojedynkuj się z nikim, dopóki nie nauczysz się jak. I nie pozwól, aby James cię wkręcał."
"A jeśli będę w Slytherinie?" Szept był przeznaczony tylko dla jego ojca i Harry wiedział, że tylko moment odjazdu mógł zmusić Albusa do ujawnienia, jak bardzo i szczerze się tego obawiał.
Harry przykucnął, aby twarz Albusa znalazła się nieznacznie nad jego własną. Jako jedyny z trójki dzieci Harry'ego, Albus odziedziczył oczy po Lily.
"Albusie Severusie," Harry powiedział cicho, tak, że nikt oprócz Ginny nie mógł tego usłyszeć, a ona była wystarczająco uprzejma, by udać, że macha do Róży, która była już w pociągu, "zostałeś nazwany na cześć dwóch dyrektorów Hogwartu. Jeden z nich był Ślizgonem i najprawdopodobniej był najdzielniejszym człowiekiem, jakiego znałem."
"No, ale powiedz--"
"--wtedy Dom Slytherina zyska doskonałego ucznia, nieprawdaż? To nie ma dla nas znaczenia, Al. Jeśli to ma ci pomóc, wiedz, że będziesz mógł wybrać pomiędzy Gryffindorem i Slytherinem. Tiara Przydziału bierze pod uwagę twój wybór."
"Naprawdę?"
"Zrobiła tak w moim przypadku," powiedział Harry.
Nigdy nie mówił o tym żadnemu ze swoich dzieci i widział zdumienie na twarzy Albusa, gdy to powiedział. Ale teraz drzwi trzaskały wzdłuż szkarłatnego pociągu, zamazane rysy rodziców pchały się do pożegnalnych buziaków i ostatnich rad. Albus skoczył do wagonu i Ginny zamknęła za nim drzwi. Uczniowie wychylali się z okien najbliższych im. Ogromna liczba twarzy, zarówno w pociągu, jak i przed, wydawała się zwracać ku Harry'emu.
"Dlaczego oni wszyscy się gapią?" dopytywał się Albus, kiedy on i Róża również wyciągnęli szyję by popatrzeć na innych wokoło.
"Nie martw się tym," powiedział Ron. "To przeze mnie, jestem niezmiernie sławny."
Albus, Róża, Hugo i Lily zaśmiali się. Pociąg zaczął jechać i Harry szedł obok niego, obserwując chudą twarz jego synka, już rozpromienioną z podniecenia. Harry nie przestawał uśmiechał się i machać ręką, chociaż to było trochę bolesne, patrząc, jak jego syn oddala się od niego...
Ostatni ślad pary rozpłynął się w powietrzu jesieni. Pociąg zakręcił za rogiem. Ręka Harry nadal była uniesiona pożegnalnie.
"Nic mu nie będzie," mruknęła Ginny.
Gdy Harry na nią spojrzał opuścił rękę z roztargnieniem i dotknął blizny w kształcie błyskawicy na swoim czole.
"Wiem, że nie." blizna nie bolała Harry’ego od dziewiętnastu lat. Wszystko było w porządku. |
|
|
Laukaz |
Wysłany: Pon 9:17, 13 Sie 2007 Temat postu: |
|
Rozdział 36
Rysa na planie
Znowu leżał twarzą do ziemi. Nozdrza wypełnił mu zapach lasu. Pod policzkiem czuł twardy, zimny grunt, skroń raniła zawiaska okularów uszkodzonych przez upadek. Każdy centymetr jego ciała krzyczał z bólu, a siniec w miejscu uderzenia Zaklęcia Śmierci przyprawiał go niemal o omdlenie. Leżał bez ruchu w miejscu, w którym upadł, z lewym ramieniem wykręconym w okropny sposób i otwartymi w niemym krzyku ustami. Spodziewał się usłyszeć okrzyki tryumfu i radość z powodu jego śmierci, ale w zamian pospieszne kroki, szepty i pomruki wypełniły przestrzeń.
-Mój Panie… Mój Panie…- Głos Bellatrix brzmiał, jak gdyby mówiła do ukochanego.
Harry nie odważył się otworzyć oczu i swoje opłakane położenie badał za pomocą innych zmysłów. Ciągle czuł różdżkę ukrytą pod szatą szkolną, wciśniętą między jego klatką piersiową i podłożem. W rejonie żołądka czuł obecność ukrytej Peleryny – Niewidki.
-Mój Panie…
-Wystarczy – zabrzmiał głos Voldemorta.
Jeszcze więcej kroków. Jakby kilkanaście osób wycofywało się pospiesznie z tego samego miejsca. Harry, przymuszony koniecznością oceny sytuacji, uchylił nieco powieki. Voldemort wydawał podnosić się na nogi. Niektórzy Śmierciożercy pospiesznie oddalali się od Niego w kierunku tłumu wypełniającego polanę. Bellatrix również trzymała się z tyłu klęcząc za Voldemortem. Harry ponownie zamknął oczy rozważając to, co właśnie zobaczył. Śmierciożercy kupili się dookoła Voldemorta, który, jak się wydawało upadł na ziemię. Coś musiało się wydarzyć w momencie, w którym ugodził Harrego Klątwą Śmierci. Czyżby Voldemort też został ugodzony? Tak to właśnie wyglądało. Obydwaj stracili przytomność i obydwaj teraz równocześnie przychodzili do siebie…
-Panie, pozwól mi
-Nie potrzebuję niczyjej pomocy- odparł chłodno Voldemort, i, chociaż Harry miał zamknięte oczy, niemal zobaczył Bellatrix wycofującą pomocną dłoń. -Chłopak… czy on nie żyje?
Na polanie było cicho, jak makiem zasiał. Chociaż nikt nie zbliżał się do Harry’ego, czuł on na sobie kupione spojrzenia, coraz bardziej przygniatające go do ziemi, do tego stopnia, że bał się drgnąć w jakikolwiek sposób.
-Ty- rzekł Voldemort, głosem budzącym grozę i paroksyzm bólu.
-Sprawdź, czy jeszcze żyje.- Harry nie miał pojęcia, kto zaczął się do niego zbliżać. Jedyne, co mógł uczynić, to leżeć, ze zdradziecko walącym sercem, oczekując na tego, który miał go sprawdzić, choć z drugiej strony wielką ulgę sprawiała mu świadomość, że Voldemort obawia się sam zbliżyć do niego, co świadczyło jasno, że nie wszystko poszło zgodnie z jego planem… Dłonie, bardziej miękko, niż mógł się spodziewać, dotknęły twarzy Harry’ego, uniosły powiekę, by następnie wsunąć się pod szatę w celu wyczucia, czy serce jeszcze bije. Słyszał przyspieszony oddech kobiecy, końce jej długich włosów łaskotały jego twarz. Doskonale zdawał sobie sprawę, że musiała wyczuć tlące się w nim życie.
-Czy Draco żyje? Czy ciągle przebywa w zamku?- Szept był ledwo słyszalny: jej wargi były zaledwie cal od jego ucha, głowę skłoniła tak nisko, że jej długie włosy całkowicie osłoniły twarz Harry’ego przed wzrokiem obserwatorów.
-Tak- wyszeptał w odpowiedzi. Palce jej dłoni kurczowo się zacisnęły, wbijane odruchowo paznokcie zaczęły ranić jego pierś. Po chwili wszystko ustąpiło. Kobieta powstała.
-Nie żyje- orzekła głośno Narcyza Malfoy.
Dopiero teraz tupot stóp i okrzyki radości i tryumfu wypełniły polanę, a jaskrawe czerwone i srebrne fajerwerki, które Harry dostrzegł przez lekko uchylone powieki, rozjaśniły niebo podkreślając uroczystość chwili. W dalszym ciągu udając nieboszczyka, Harry nagle zrozumiał. Narcyza dobrze wiedziała, że jedynym dla niej sposobem do przedostania się do wnętrza Hogwartu, i odnalezienia syna, było wkroczenie razem z armią zdobywców. Już ją nie obchodziło to, czy Voldemort zwyciężył.
-Teraz widzicie- skrzek Voldemorta wzniósł się ponad tumult. -Harry Porter zginął z mojej ręki i nie ma już nikogo na świecie, kto by mi zagrażał! Patrzcie! Crucio!
Harry spodziewał się tego. Jego ciało nie miało być pozostawione w spokoju na leśnym poszyciu; miało zostać zbezczeszczone dla potwierdzenia zwycięstwa Voldemorta. Został uniesiony w powietrze, zebrał w sobie wszystkie siły, żeby pozostać bezwładny, jednak ból, którego się spodziewał nie nadszedł. Został kilkakrotnie wyrzucony w powietrze: okulary spadły mu z nosa, czuł, że różdżka zaczyna wysuwać mu się spod szaty, lecz pozostał bezwładny i kiedy po raz ostatni został rzucony na ziemię, polana odbiła echem piskliwego, szyderczego śmiechu.
-A teraz- oznajmił Voldemort- wkroczymy do zamku i pokażemy im, co zostało z ich bohatera. Kto zajmie się ciałem? Nie... Czekajcie... ”
Nowy paroksyzm śmiechu odbił się głośnym echem i po chwili Harry poczuł drżenie ziemi pod sobą.
-Ty go poniesiesz” rzekł Voldemort- będzie doskonale widoczny na twoich rękach, nieprawdaż? Podnieś swojego małego przyjaciela Hagridzie. I okulary, nie zapomnij mu ich założyć, żeby nie było wątpliwości.
Ktoś wepchnął silnie Harry’emu okulary na oczy, ale ręce, które go uniosły z ziemi były niezmiernie delikatne. Harry czuł drżenie ramion Hagrida wstrząsanych ciągłym szlochem, ogromne łzy spadały nań, gdy Hagrid tulił i kołysał go w swych ramionach, lecz Harry nie śmiał ni słowem, ni gestem dać Hagridowi do zrozumienia, że jeszcze nie wszystko stracone.
-Ruszaj”, rozkazał Voldemort.
Hagrid, potykając się raz po raz, zaczął torować sobie drogę wśród gęsto rosnących drzew Zakazanego Lasu. Gałęzie chwytały i szarpały włosy i szatę Harry’ego, lecz on pozostawał w całkowitym bezruchu, z rozchylonymi ustami i zamkniętymi oczami tak, że w zalegających ciemnościach, pośród otaczających ich Śmierciożerców, pochlipującego z cicha Hagrida, nikt nie był w stanie dostrzec pulsu na odkrytym fragmencie szyi Harry’ego… Dwa Olbrzymy czyniły spustoszenie w lesie wokół idących Śmierciożerców: Harry słyszał do-skonale trzask łamiących się jak zapałki i upadających pod ich naporem drzew; czynili tyle hałasu, że ptaki zrywały się do lotu z żałosnym kwileniem, zagłuszającym nawet nieustający rechot Śmierciożerców. Zwycięska armia maszerowała w kierunku otwartego pola i już po chwili Harry, poprzez błysk jaśniejszego światła w otaczającym mroku, wyczuł, że las zaczął się przerzedzać.
-O, zmory!- Nagły ryk Hagrida omal nie zmusił Harry’ego do otwarcia powiek.-Dobrze wam teraz, wy tchórzliwe chabety? Jesteście szczęśliwi, że Harry Porter n… n… nie żyje…?
Hagrid nie wykrztusił z siebie nic więcej, zalał się natomiast nowym potokiem rzęsistych łez. Harry zaczął się zastanawiać, ilu Centaurów obserwowało ich pochód, ale nie odważył się otworzyć oczu. Niektórzy Śmierciożercy poczęli miotać obelgi w kierunku Centaurów, kiedy już pozostawili ich z tyłu. W chwilę potem Harry poczuł powiew świeżego powietrza i zrozumiał, że dotarli do skraju lasu.
-Stop!
Harry pomyślał, że Hagrid został zmuszony do usłuchania rozkazu Voldemorta, ponieważ lek-ko się zatoczył. W miejscu, w którym stanęli natychmiast otoczył ich chłód, a Harry posłyszał chrapliwy oddech Dementorów patrolujących skraj lasu. Teraz nie byli w stanie go dosięgnąć. Fakt własnego ocalenia wypalił w jego wnętrzu żądzę zemsty na nich, choć Patronus jego ojca strzegł ciągle jego serca. W tym momencie ktoś przeszedł bardzo blisko Harry’ego i Harry dobrze wiedział, że był to Voldemort we własnej osobie, ponieważ po chwili przemówił magicznie wzmocnionym głosem, który wzmocniony echem niszcząc niemalże bębenki w uszach Harry’ego.
-Harry Porter nie żyje. Został zabity w chwili tchórzliwej ucieczki dla ratowania własnego życia w chwili, w której Wy byliście gotowi poświęcić wasze dla niego. Przynosimy Wam oto jego zwłoki na dowód, że Wasz bohater odszedł na zawsze. Bitwa została wygrana. Straciliście połowę Waszych bojowników. Moi Śmierciożercy przewyższają Was liczebnie, a Chłopiec Który Przetrwał został zgładzony. Wasz dalszy opór nie ma sensu. Ktokolwiek będzie się dalej opierał, mężczyzna, kobieta czy dziecko, zostanie zgładzony wraz ze swoją całą rodziną. Wzywam Was, poddajcie zamek i oddajcie mi pokłon, a zachowacie życie. Wasi bliscy zostaną oszczędzeni, Wasze grzechy pójdą w zapomnienie. Połączcie się ze mną, aby wspólnie zacząć budować nowy świat.
Na przedpolu i w zamku zapadł cisza. Voldemort był tak blisko Harry’ego, że ten znowu nie miał odwagi otworzyć oczu.
-Chodź- rzekł Voldemort.
Harry usłyszał, że ruszył naprzód podobnie, jak zmuszony przez niego do marszu Hagrid. Harry uchylił nieco powieki i spostrzegł Voldemorta kroczącego na przedzie, noszącego na ramionach Wielkiego Węża Nagini uwolnionego ze swej zaklętej klatki. Jednakże Harry nie miał żadnej możliwości wyciągnięcia różdżki ukrytej w fałdach szaty bez zwrócenia uwagi na siebie przez Śmierciożerców otaczających go ze wszystkich stron, kiedy tak maszerowali na tle z wolna jaśniejącego nieba…
-Harry- łkał Hagrid. -O, Harry… Harry…
Harry ponownie zacisnął powieki. Wiedział, że zbliżali się do zamku i wytężał słuch, by ponad odgłosami kroków Śmierciożerców i ich rozradowanymi głosami, móc usłyszeć jakiekolwiek oznaki życia z wewnątrz. „Stop” Śmierciożercy wykonali rozkaz. Harry usłyszał, jak rozwijali się w szereg dokładnie na wprost otwartej w tej chwili bramy szkoły. Niemalże widział, mimo zaciśniętych powiek, rudawą poświatę sączącą się w jego kierunku z auli wejściowej. Czekał. W każdej chwili ludzie, dla których próbował zginąć, mogli go zobaczyć w roli nieboszczyka spoczywającego w ramionach Hagrida.
-NIE!- Okrzyk był naprawdę przerażający, Harry nigdy by nie przypuścił, że prof. McGonagall mogła z siebie wydać taki przejmujący dźwięk. Po chwili usłyszał śmiech innej kobiety w pobliżu i domyślił się, że była to Bellatrix wyszydzająca desperację McGonagall. Jeszcze jeden błyskawiczny rzut oka spod przymkniętych powiek pozwolił mu ujrzeć bramę wypełniającą się coraz większym tłumem ocalonych z bitwy, stających u podnóża schodów oko w oko ze swoimi zwycięzcami, chcących na własne oczy poznać prawdę o śmierci Harry’ego. Zobaczył Voldemorta stojącego opodal, uderzającego lekko jednym, trupio-białym palcem głowę Nagini. Ponownie zamknął oczy.
-Nie!
-Nie!”
-Harry! HARRY!
Głosy Rona, Hermiony i Ginny brzmiały jeszcze bardziej przerażająco, niż McGonagall; Harry nie pragnął niczego więcej, jak odkrzyknąć, jednak powstrzymał się, natomiast ich krzyk był, jak detonator, tłum obrońców zafalował miotając w kierunku napastników przekleństwa i obelgi, aż
-CISZA!- krzyknął Voldemort, rozległ się grzmot i błysk jasnego światła i wszystko ucichło. -To już koniec. Hagrid, złóż go u moich stóp, dokładnie tam, gdzie jego miejsce!”. Harry poczuł, że został ułożony na trawie.
-Widzicie?- ponownie odezwał się Voldemort, a Harry poczuł, że przechadza się w tę i z powrotem obok miejsca, gdzie leżał.
-Harry Porter nie żyje! Czy wreszcie to do was dotarło głupcy? On nie żądał nic innego, jak to byście poświęcili swe życie dla niego!-
-Pokonał cię” wykrzyknął Ron, i urok prysł jak bańka, i obrońcy Hogwartu ponownie poczęli miotać przekleństwa do momentu, aż jeszcze potężniejszy czar rzucony na nich zdusił im głosy w gardłach jeszcze raz.
-Został pokonany, kiedy usiłował tchórzliwie zbiec z pola walki- rzucił Voldemort i dodał z prawdziwą rozkoszą sącząc kłamstwo do ich uszu „pokonany, kiedy próbował ratować swoje parszywe życie.
Nagle Voldemort przerwał: Harry posłyszał odgłosy starcia i krzyki, potem kolejny grzmot i błysk światła, na koniec jęki cierpiących. Uchylił nieznacznie powieki. Ktoś oderwał się samotnie od tłumu i ruszył na Voldemorta. Harry spostrzegł upadającą na ziemię bezbronną sylwetkę i śmiejącego się Voldemorta odrzucającego różdżkę śmiałka na bok.
-A któż to jessst?-odezwał się swoim miękkim, sykliwym głosem. -Kto tak ochoczo zdecydował się zademonstrować, co stanie się z tymi, którzy podejmą walkę w chwili, kiedy bitwa zossstała prze-grana?.
Bellatrix zaniosła się perlistym śmiechem.
-To Neville Longbottom, mój Panie! Chłopiec, który sprawił Carrows’om tak wiele problemów! Syn Aurorów, pamiętasz?
-Ach tak, pamiętam” rzekł Voldemort bacząc uważnie na nieuzbrojonego i bezbronnego Nevill’a usiłującego z trudem podnieść się na nogi, dokładnie pośrodku przestrzeni dzielącej Śmier-ciożerców i ocalałych obrońców Hogwartu.
-Ale ty przecież jesteś czystej krwi, nieprawdaż, mój dziel-ny chłopcze?- spytał Voldemort Neville’a zaciskającego pięści.
-A jeśli nawet?” odparł głośno Neville.
-Dałeś pokaz ducha i odwagi połączony ze szlachetnym urodzeniem. Uczenię z ciebie bardzo wartościowego Śmierciożercy. Potrzebujemy takich, jak ty Neville’u Longbottom.
-najpierw piekło zamarznie, nim przyłączę się do was- odparł Neville. -Armia Dumbledora! wykrzyknął, czemu odpowiedział pomruk aprobaty z tłumu obrońców, którzy ponownie zaczęli się wymykać Czarowi Uciszenia.
-Skoro tak…- rzucił Voldemort, a Harry usłyszał więcej grozy w jego atłasowym głosie, niż w najpotężniejszym zaklęciu.
-Skoro taki jest twój wybór Longbottom, będziemy zmuszeni powrócić do planu ‘a’. Na twą głowę,- powiedział cicho-niech się spełni.
Ciągle obserwując spod przymkniętych powiek, Harry zobaczył, jak Voldemort machnął różdżką. Po chwili od jednego ze strzaskanych okien oderwało się coś, co wyglądało jak zniekształcony ptak, który lecąc w półmroku przysiadł w dłoni Voldemorta. Ten potrząsnął nim trzymając go za czubek i strząsając z niego pył i kurz, wreszcie prezentując zebranym pustą i postrzępioną… Tiarę Przydziału. -W Hogwarcie nie będzie więcej ceremonii przydziału”, rzekł Voldemort.
-Nie będzie Domów. Godło, Tarcza i Barwy mojego szacownego przodka Salazara Slytherin’a będą wspólne dla wszystkich. Czyż nie, Neville’u Longbottom?
Wskazał różdżką na Neville’a, który momentalnie zesztywniał i znieruchomiał, a potem nasadził siłą Tiarę na jego głowę, tak, że jej krawędź znalazła się poniżej jego oczu. Wśród tłumu stojącego pod zamkiem zaczęło się poruszenie, dlatego Śmierciożercy błyskawicznie dobyli swoich różdżek, celując trzymali obrońców Hogwartu na dystans.
-Teraz Neville zademonstruje wszystkim, co stanie się z każdym, będącym na tyle głupim, żeby dalej sprzeciwiać się mojej woli- powiedział Voldemort i uczynił drobny ruch różdżki. Tiara Przy-działu stanęła w płomieniach. Okrzyki grozy przeszyły poranek. Neville płonął przygwożdżony do podłoża, nie mogąc poruszyć się o cal. Harry miał wszystkiego po dziurki w nosie: musiał działać. Od tej chwili, zdarzenia jednocześnie zaczęły się toczyć w zawrotnym tempie. Usłyszeli narastającą wrzawę z odległej części szkoły, jakby setki osób roiły się za niewidocznymi ścianami ciskając czymś w kierunku zamku i wydając z siebie głośne, wojenne okrzyki. W tym samym momencie Grawp przywlókł się zza ściany zamku wrzeszcząc
-HAGGER!
Jego wrzaskom towarzyszyły ryki Olbrzymów Voldemorta: ruszyli oni w kierunku Gwarp’a jak rozjuszone słonie. Ziemia zatrzęsła się. Zadudniły kopyta, ozwały się odgłosy rogów i strzały poczęły gęsto padać między szeregi Śmierciożerców, mieszając je i wprowadzając nieład. Nad szeregi armii Voldemorta wzniosły się okrzyki przerażenia i zaskoczenia. Harry błyskawicznie wyciągnął Pelerynę–Niewidkę, zarzucił na siebie i skoczył na równe nogi. Neville również się poruszył. Jednym szybkim, płynnym ruchem Neville wyrwał się więzom Zaklęcia Więzów, zrzucił płoną-cą Tiarę i z jej wnętrza wydobył coś srebrzystego, błyszczącego o rubinowej rękojeści. Cięcie srebrzystej klingi nie było słyszalne przez ryk nadciągających tłumów, dźwięki ścierających się Olbrzymów, czy też tętent kopyt Centaurów, a jednak zdawało się przyciągać wzrok wszystkich uczestników bitwy. Jednym precyzyjnym cięciem Neville odciął ogromny łeb węża, który obracając się pod wpływem siły ciosu wzniósł się wysoko w powietrze pobłyskując w świetle płynącym z auli wejściowej. Usta Voldemorta wypełniły się okrzykiem wściekłości, jakiego nikt jeszcze nie słyszał, podczas gdy ciało węża uderzyło bezwładnie o ziemię pod jego stopami. Ukryty pod Peleryną–Niewidką, Harry rzucił Zaklęcie Tarczy między Voldemorta i Neville’a zanim tamten zdążył unieść swoją różdżkę. W tej samej chwili, ponad wrzaski walczących, ryki i grzmoty spod stóp walczących Olbrzymów, w powietrze wzbił się okrzyk Hagrida.
-HARRY!- krzyczał Hagrid-HARRY! GDZIE JEST HARRY?!
Zapanował chaos. Walka rozgorzała na nowo. Nacierające Centaury rozproszyły Śmierciożerców, kto żyw, pierzchał spod ogromnych stóp Olbrzymów, i nagle, nie wiadomo skąd zaczęły napływać posiłki. Harry ujrzał rosnące w oczach wspaniałe, uskrzydlone Centaury krążące wokół głów Olbrzymów Voldemorta, hipogryfa Buckbeak’a wydrapującego im oczy i Gwarpa zawzięcie okładał ich pięściami. Wreszcie spostrzegł czarowników, zarówno obrońców Hogwaru, jak i Śmierciożerców zmuszonych do odwrotu w głąb twierdzy. Harry zaczął rzucać uroki i zaklęcia wkierunku każd**o Śmierciożercy, którego mógł dostrzec, a oni padali jeden po drugim nie mając pojęcia skąd przyszedł atak. Ich ciała zostały stratowane przez uciekający w panice tłum. Ciągle ukryty pod Peleryną–Niewidką, Harry przedostał się do auli wejściowej. Szukał Voldemorta. Ujrzał go po drugiej stronie, miotającego zaklęcia na lewo i prawo w czasie, kiedy z wolna wycofywał się do Wielkiej Auli i wyszczekującego komendy do swoich popleczników, którzy postępowali jego śladem. Harry ponownie rzucił Zaklęcie Tarczy i niedoszłe ofiary Voldemorta, Seamus Fin-nigan i Hannah Abbott rzucili się za nim do Wielkiej Auli i wmieszali się w wir toczącej się tam bitwy. Coraz więcej osób napływało przez główną klatkę schodową. Harry zobaczył Charlie’go We-asley’a wyprzedzającego Horace’go Slughorn’a walczącego w swojej szmaragdowej pidżamie. Wyglądało na to, że wrócili do walki na czele grupy członków rodzin, przyjaciół uczniów Hogwartu, którzy byli w stanie jeszcze walczyć, ramię w ramię ze sprzedawcami i gospodarzami z Hogsmeade. Centaury Ban, Ronan i Magorian wpadły do auli z brzękiem kopyt wysadzając z zawiasów drzwi wiodące do kuchni. Rój Elfów Hogwartu wrzeszczących i wymachujących nożami snycerskimi i tasakami wpadł hurmem do auli wejściowej na czele z Kreacherem przyozdobionym w medalion Regulusa Balcka podskakujący na jego piersiach. Jego głos wzniósł się ponad otaczający zewsząd harmider:
-Walczcie! Walczcie! Walczcie w imię naszego Pana, obrońcy Elfów Hogwartu. Walczcie z Czarnym Panem w imię walecznego Regulusa! Walczcie!
I elfy zaczęły rąbać i siec Śmierciożerców po kostkach i łydkach. Ich drobne twarzyczki wykrzywiały złośliwe grymasy i gdzie tylko Harry spojrzał, widział Śmierciożerców uginających się pod naporem chmary małych postaci, przygważdżanych do ziemi zaklęciami, wyrywających wśród narastającego skowytu strzały z krwawych ran i z nogami przyszpilanymi przez elfy do podłoża, ewentualnie próbujących bezsensownej ucieczki z hordą najeźdźców na karkach. Ale to jeszcze nie był koniec. Harry popędził między pojedynkującymi się postaciami i szamoczącymi się więźniami prosto do Wielkiej Auli. Voldemort znajdował się właśnie w samym centrum walki uderzając i druzgocąc wszystko w swoim zasięgu. Harry nie miał go na czystej pozycji do ataku, ale zbliżał się, ciągle niewidzialny, a Wielka Aula napełniała się coraz bardziej walczącymi. Harry spostrzegł Yaxley’a rzuconego na podłogę przez Georg’a i Lee Jordan, wrzeszczącego Dolohov’a w rękach Flitwick’a, Walden’a Macnair ciśniętego przez całą długość pomieszczenia przez Hagrida i walącego w ścianę naprzeciwko i osuwającego się bez przytomności na podłogę. Kątem oka wyłowił Rona i Neville’a sprowadzających do parteru Fenrira Greybacka, Aberforth oszałamiającego Rookwood oraz Arthura i Percy’ego przygniatających do podłogi Thicknesse, a także Lucjusza i Narcyzę Malfoyów przedzierających się przez tłum w szaleńczym poszukiwaniu syna. Voldemort pojedynkował się właśnie z McGonagall, Slughorn’em i Kingsley’em jednocześnie mając na twarzy maskę zimnej nienawiści, a oni bezradnie przebiegali wśród uników wkoło niego, nie umiejąc z nim skończyć. Bellatrix również ciągle walczyła nieopodal swojego pana pojedynkując się z trzema naraz: Hermioną, Ginny i Luną robiącymi, co w ich mocy by ją pokonać. Lecz Bellatrix dorównywała z łatwością im trzem. Wtem uwagę Harry’ego odwróciło Zaklęcie Śmierci rzucone tak blisko Ginny, że minęło ją dosłownie o cal. Runął na Bellatrix pragnąc skończyć z nią w tej chwili o wiele bardziej, niż z Voldemortem, lecz po kilku krokach do jego uszu doszedł krzyk z boku.
-TYLKO NIE MOJĄ CÓRKĘ, TY SUKO!- Pani Weasley w pełnym biegu odrzuciła pelerynę uwalniając ręce.
Bellatrix odwróciła się na pięcie rycząc ze śmiech na widok nowego przeciwnika.
-Z DROGI!- krzyknęła pani Weasley do trzech dziewcząt i machnięciem różdżki rozpoczęła pojedynek.
Harry obserwował z przerażeniem mieszanym z radością, jak różdżka Molly Weasley śmignęła w ruchu obrotowym i rechot zamarł w gardle Bellatrix Lestrange. Obie różdżki miotały strumienie świateł, podłoga wokół walczących czarownic poczęła pękać z gorąca. Obydwie walczyły, żeby zabić przeciwniczkę.
-Nie!- krzyknęła pani Weasley widząc, że kilku uczniów ruszyło jej z pomocą. -Cofnąć się! Cofnąć się! Ona należy do mnie!”
Wszyscy odsunęli się pod ściany, obserwując walczące postaci, podczas, gdy Voldemort i jego trzech przeciwników, Bellatrix i Molly, a także Harry, niewidzialny i wtłoczony między nich, niepewny, czy ma atakować, czy raczej bronić i to tak, żeby nie ugodzić niewłaściwą osobę.
-Jak myślisz, co się stanie z twoimi bachorami, kiedy cię zabiję?- drwiąco rzekła Bellatrix, równie wściekłam jak jej Pan, igrając sobie najwyraźniej z pląsającymi wokół niej zaklęciami-Kiedy mamusia odejdzie w ten sam sposób, co jej ukochany Freduś?
-Już... nigdy... więcej... nie... tkniesz... naszych... dzieci!- krzyknęła pani Weasley.
Bellatrix znowu wybuchnęła śmiechem, tym samym radosnym śmiechem co jej kuzyn Syriusz przewracając się za kotarą i Harry już wiedział, co miało nastąpić. Zaklęcie Molly minęło wyciągniętą do zaklęcia rękę Bellatrix i ugodziło ją w samą pierś dokładnie nieco powyżej serca. Uśmiech tryumfu zamarł Bellatrix na ustach, oczy wyszły na wierzch. Na krótką chwilę w jej oczach pojawił się błysk zrozumienia. Potem upadła na podłogę, tłum zaryczał, a z ust Voldemorta wydobył się okrzyk grozy. Harry poczuł się, jak w zwolnionym filmie. Ujrzał McGonnagall, Kingsley’a i Slughorn’a odrzucanych do tyłu w nagłym rozbłysku, skręcających się w powietrzu w chwili, kiedy furia Voldemorta, na widok śmierci swojego najlepszego oficera eksplodowała z siłą bomby. Voldemort wzniósł różdżkę i skierował ją w stronę Molly Weasley.
-Protego!” wyrzucił z siebie Harry i Zaklęcie Tarczy wyrosło pośrodku Auli. Voldemort począł rozglądać się dookoła w poszukiwaniu autora zaklęcia, kiedy Harry ostatecznie ściągnął z siebie Pelerynę- Niewidkę. Okrzyki zdumienia, radości, niedowierzania wypełniły Aulę.
-Harry!
-ON ŻYJE!- brzmiało ze wszystkich stron. Nagle zapadła kompletna, pełna trwogi cisza. Tłum zmartwiał z przerażenia na widok wzajemnych spojrzeń Harry’ego i Voldemorta, którzy, jak na komendę zaczęli krążyć wokół siebie.
-Nie potrzebuję nikogo do pomocy- stwierdził Harry na cały głos i w kompletnej ciszy zabrzmiało to, jak dźwięk trąby. -To musi się spełnić. To dotyczy tylko mnie.
Voldemort syknął.
-Potter wcale nie to miał na myśli- rzucił, z szeroko otwartymi, czerwonymi oczami.-To wcale tak nie działa, nieprawdaż? Kim się dzisiaj zasłonisz Potter?
-Nikim- odparł Harry wprost.-Nie ma już Horcrux’ów. Jesteśmy tylko ty i ja. Żaden z nas nie może istnieć, kiedy żyje drugi. Dlatego jeden z nas musi odejść na zawsze…
-Jeden z nas?-szydził Voldemort.
Jego całe ciało przeszło drżenie, a czerwone oczy zaczęły się wpatrywać w Harry’ego z intensywnością szykującego się do ataku węża.
-Masz nadzieję, że to będziesz ty, co, chłoptasiu, który przetrwał przez przypadek i dlatego, że Dumbledore pociągnął za odpowiednie sznurki?
-Sądzisz, że przez przypadek moja matka oddała za mnie życie?- spytał Harry.
Krążyli ciągle wokół siebie zataczając doskonałe koło i utrzymując stałą odległość, jakby związani niewidzialną liną. Harry nie dostrzegał nic, prócz twarzy Voldemorta.
-Przez przypadek zdecydowałem się na bitwę na cmentarzu? Przez przypadek przetrwałem, mimo, że nie broniłem się wcale, i powróciłem w pełni sił do walki?
-Przypadki!-krzyknął Voldemort, ale ciągle nie atakowa: tłum obserwatorów trwał w bezruchu, jak zaczarowany i zdawało się, że w Wielkiej Auli słychać jedynie dwa oddechy. -Przypadki i okazje, z których skwapliwie skorzystałeś chowając się pochlipując za większymi od siebie i pozwalając mi na zabicie ich dla twojej sprawy!
-Dzisiaj nikogo nie zabijesz- odparł Harry krążąc wokół Voldemorta, wpatrując się uważnie w jego oczy-Już nigdy nikogo nie zabijesz. Nie rozumiesz tego? Byłem gotów oddać życie, żeby powstrzymać cię przed skrzywdzeniem innych.
-Ale nie oddałeś!
-Ale byłem gotów, i to się liczy. Uczyniłem to, co moja matka. Oni są zabezpieczeni przed tobą. Nie zauważyłeś, że żadne rzucone przez ciebie zaklęcie nie zadziałało? Nie jesteś w stanie ich dręczyć. Nie możesz ich tknąć. Nie jesteś skłonny do uczenia się na własnych błędach, prawda, Riddle?
-Jak śmiesz?!
-Śmiem- odparł Harry- Wiem o rzeczach, o których ty nie masz zielonego pojęcia, Tomie Riddle. Znam wiele istotnych szczegółów, których ty nie znasz. Chcesz sobie posłuchać, zanim popełnisz kolejny błąd swojego życia?
Voldemort milczał, ale krążył wkoło, a Harry wiedział, że uzyskał nad nim chwilową przewagę i utrzyma go na dystans, dopóki tamten wierzy, że istnieje choćby nikła szansa, że Harry ujawni jego największą tajemnicę…
-Czyżby kolejna ckliwa historyjka?- spytał Voldemort, wykrzywiając twarz w szyderczym gry-masie-Stara śpiewka Dumbledora, miłość, która wszystko, nawet śmierć zwycięży, a która nie wybroniła go przed upadkiem z wieży, jak stara, szmaciana k*kła? Miłość, która nie przeszkodziła mi zdeptać twoją szlamowatą matkę, jak karalucha, Potter i nie wydaje mi się, aby ktoś kochał cię tak mocno, żeby zasłonić cię przed moim atakiem. Co więc powstrzyma cię przed śmiercią, kiedy uderzę?
-Tylko jedno-rzekł Harry i dalej krążyli wokół siebie z wolna, wpatrzeni w siebie i rozdzielni przez ostatnią tajemnicę.
-Skoro to nie miłość uratuje cię tym razem-rzekł Voldemort- to chyba musisz pokładać nadzieje w swojej magicznej mocy, których ja nie posiadam, lub broń potężniejszą niż moja?
-Dokładnie tak- odparł Harry i ujrzał osłupienie, które błyskawicą przemknęło przez wężową twarz Voldemorta. Voldemort zaczął się dziko i ponuro śmiać, co było jeszcze gorsze niż jego wrzaski, a ściany Auli po tysiąckroć odbijały ten śmiech.
-Myślisz, że ty masz więcej sobie więcej magii, niż ja?- powiedział- Niż Ja, Lord Voldemort, który posługuje się magią, o jakiej Dumbledorowi się nawet nie śniło?
-Śniło się śniło- odparł Harry- ale wiedział o tyle więcej od ciebie, żeby powstrzymać się od tego, co ty uczyniłeś.
-Chodzi ci o to, że był słaby- wrzasnął Voldemort-Zbyt słaby, żeby ośmielić się sięgnąć po to, co mogło być jego, a co będzie moje!
-Nie, był bystrzejszy od ciebie- odparował Harry- był lepszym czarownikiem i lepszym człowiekiem.
-Ja doprowadziłem do śmierci Albus’a Dumbledora.
-Tylko sądziłeś, że tak jest- odrzekł Harry-ale jesteś w grubym błędzie.
Po raz pierwszy zamarły pod ścianami tłum poruszył się, kiedy wszyscy westchnęli, jak jeden człowiek.
-Dumbledore nie żyje!- Voldemort cisnął słowa, jakby sądził, że wyrządzą mu krzywdę-Jego szczątki rozkładają się w marmurowym grobowcu w podziemiach zamku. Widziałem je na własne oczy i nikt tego nie zmieni! On nigdy nie wróci!”
-Rzeczywiście, Dumbledore jest martwy- odrzekł Harry spokojnie-ale to nie ty go zgładziłeś. Sam wybrał sposób odejścia ze świata, na długo przed swoją śmiercią i zaaranżował wszystko przy pomocy kogoś, o kim myślałeś, że był twoim wiernym sługą
-A cóż to za bajeczki dla grzecznych dzieci?-powiedział Voldemort. Ciągle nie atakował, choć cały czas nie spuszczał z Harry’ego oka
-Severus Snape nie należał do ciebie” powiedział Harry-Był po stronie Dumbledora od samego początku, kiedy zacząłeś polować na moją matkę. Nigdy ci to nawet przez myśl nie przeszło, bo to są kategorie, których nie jesteś w stanie pojąć. Nigdy nie widziałeś Patronusa Snape’a, prawda Riddle?” Voldemort nic nie odrzekł. Krążyli nadal wokół siebie w niewidzialnym kręgu, jak wilki gotujące się, żeby się nawzajem rozerwać.
-Patronus Snape’a był łanią”, wyjawił Harry-dokładnie taką samą, jak mojej matki, bo Snape kochał moją matkę przez niemal całe życie, jeszcze od czasu, gdy byli dziećmi. Powinieneś być tego świadomy- dodał widząc, jak nozdrza Voldemorta drżą,
-prosił cię, żebyś darował jej życie, prawda?
-Pożądał jej i to wszystko- rzekł drwiąco Voldemort-ale kiedy zginęła, przyznał, że były inne kobiety czystej krwi bardziej jego warte.
-Jasne, że ci tak powiedział- odparł Harry- ale był szpiegiem Dumbledora od momentu, kiedy zacząłeś jej grozić. Działał przeciwko tobie aż do teraz. Dumbledor był już prawie martwy, kiedy Snape z nim skończył!
-To nic nie znaczy!-krzyknął piskliwie Voldemort wsłuchujący się z natężeniem w każde słowo Harry’ego, po czym zarechotał szaleńczym śmiechem-Nie ważne, dla kogo pracował Snape, nieważne jakie zasadzki na mnie szykowali! Zniszczyłem ich, tak jak zniszczyłem twoją matkę, domniemaną miłość życia Snape’a!
-Ale to wszystko ma sens, którego właśnie ty nie jesteś w stanie zrozumieć!.
-Dumbledore próbował trzymać mnie z daleka od różdżki Elder! Pragnął, żeby Snape był prawdziwym panem tej różdżki! Ale ja to dawno przewidziałem i dotarłem do niej, zanim tobie wpadła w ręce, zrozumiałem całą prawdę zanim ty załapałeś o co w tym wszystkim chodzi, zgładziłem Snape’a trzy godziny temu i posiadłem Śmiercionośną Różdżkę, Różdżkę Przeznaczenia. Ostatni plan Dumbledora zawiódł Harry Potterze!
-W rzeczy samej- rzekł Harry-Masz rację. Lecz zanim podniesiesz na mnie rękę, radzę ci, przemyśl to jeszcze… Sprawdź, czy czasem nie masz wyrzutów sumienia, Riddle…
-Co to ma znaczyć?!”
Ze wszystkich rzeczy, które Harry przed nim ujawnił lub, co wydrwił, nic nie wstrząsnęło Voldemortem bardziej niż to. Harry spostrzegł, że źrenice rozszerzyły się tak, że ‘dotknęły’ powiek, a skóra wokół jego oczu zrobiła się jeszcze bledsza.
-To twoja ostatnia szansa- rzekł Harry-to wszystko, co ci pozostało… znam twoją drugą naturę… bądź ludzki… sprawdź… czy nie masz wyrzutów sumienia…
-Jak śmiesz ?- powtórzył Voldemort.
-Śmiem-odparł Harry-bo ostatni plan Dumbledora nie obrócił się przeciwko mnie. Obrócił się przeciwko tobie, Riddle.
Różdżka w ręku Voldemorta silnie drżała, Harry uchwycił różdżkę Draco jeszcze silniej. Wiedział, że decydująca chwila nadeszła.
-Ta różdżka ciągle nie jest tobie w pełni poddana, bo zamordowałeś niewłaściwą osobę. Severus Snape nigdy nie był prawdziwym panem Różdżki Przeznaczenia. Nigdy nie pokonał Dumbledora.
-On zabił !
-Nie dociera do ciebie? Snape nigdy nie pokonał Dumbledora! Wspólnie zaplanowali jego śmierć! Dumbledore pragnął umrzeć jako niepokonany jedyny władca Różdżki Przeznaczenia. Jeżeli wszystko poszło zgodnie z planem, moc różdżki zniknęła wraz ze śmiercią Dumbledora, bo nikt mu jej nie odebrał!
-Lecz w końcu Dumbledore grzecznie ‘oddał’ mi różdżkę”, głos Voldemorta drżał od złośliwej satysfakcji.-Ukradłem tę różdżkę z grobowca. Zabrałem ją wbrew woli jej ostatniego władcy! Jej moc należy do mnie!
-Ciągle nie kapujesz, Riddle. Samo posiadanie różdżki nic nie daje! Trzymanie jej, czy używanie nie powoduje, że rzeczywiście należy do ciebie. Nie słyszałeś Ollivandera? To różdżka wybiera swego władcę… . Różdżka Przeznaczenia rozpoznała swego nowego władcę przed śmiercią Dumbledora, kogoś, kto nigdy nawet jej nie dotknął. Nowy władca zabrał Dumbledorowi różdżkę wbrew jego woli, nie zdając sobie w pełni sprawy z tego, co w rzeczywistości uczynił i jak najniebezpieczniejszy przedmiot na świecie uczynił sobie poddanym… Pierś Voldemorta wznosiła się i opadała szaleńczo, a Harry czuł jak wzbiera w sobie moc do wypowiedzenia zaklęcia i uderzenia różdżką wycelowaną prosto w jego twarz. -Prawdziwym władcą Różdżki Przeznaczenia był Draco Malfoy- Blady strach przemknął błyskawicą po twarzy Voldemorta.
-A jakie to ma znaczenie?-powiedział miękko.-Nawet, jeśli masz rację, Potter, to nie zmienia niczego między nami. Już nie masz różdżki feniksa. Walczymy na umiejętności… i zaraz potem, jak skończę z tobą, zajmę się Draco Malfoy’em…
-Spóźniłeś się- odrzekł Harry- Straciłeś swoją szansę. Ja byłem pierwszy. Dawno temu obezwładniłem Draco. Przejąłem od niego tę różdżkę.
Harry poruszył nieznacznie różdżką trzymaną w ręce i poczuł, że utkwiły w niej spojrzenia wszystkich zgromadzonych w Auli.
-Tak więc wszystko sprowadza się do jednego-wyszeptał Harry-Czy różdżka, którą trzymasz ‘wie’, że jej ostatni właściciel został Rozbrojony? Bo jeśli tak to… Ja jestem prawdziwym Panem Różdżki Przeznaczenia.
Czerwono–złota poświata rozlała się na magicznym nieboskłonie ponad nimi, kiedy pierwsze promienie oślepiającego słońca przedarły się przez krawędź najbliższego okna. Światło uderzyło w ich twarze jednocześnie i Voldemort został zupełnie oślepiony. Harry usłyszał go wykrzykującego piskliwym głosem i celującego różdżką Draco w kierunku sufitu:
-Avada Kedavra!
-Expelliarmus!”
Grzmot przypominał wystrzał armatni i złote płomienie, które wykwitły między nimi, w samym środku okręgu, który zataczali, zaznaczyły miejsce, w którym zaklęcia się zderzyły. Harry spostrzegł zielony strumień napotykający jego własne zaklęcie, wyrzuconą wysoko w powietrze Różdżkę Przeznaczenia, mrok ścierający się z jasnością, różdżkę w powolnym obrotowym ruchu, przypominającym ruch łba Nagini, przemierzającą przestrzeń pod magiczną powałą Auli w kierunku prawowitego władcy, który miał w pełni posiąść jej moc. I Harry z niezawodnym wyczuciem Szukającego uchwycił różdżkę wolną dłonią, podczas, gdy Voldemort padał w tył z rozpostartymi ramionami i wywróconymi do góry szkarłatnymi źrenicami. Tom Riddle uderzył ostatecznie bez życia o podłogę bezwładny i skurczony, z pustymi kredowo-białymi rękami i pustą i nieodgadnioną wężopodobną twarzą. Voldemort nie żył uderzony przez rykoszetujące własne zaklęcie, a Harry stał nad nim trzymając różdżki w obu dłoniach patrząc na zwłoki swego wroga. Nad Aulą zawisła na mgnienie oka chwila grozy i ciszy, a potem wokół Harry’ego uczynił się zgiełk i hałas. kiedy krzyki, wrzaski i ryki tryumfu i radości widzów wypełniły powietrze. Nowe promienie słońca zalały okna Auli i pędziły w kierunku Harry’ego lotem błyskawicy, a jednak to Ron i Hermiona dopadli go pierwsi, to ich ramiona go objęły i to ich okrzyki go ogłuszyły. A potem Ginny, Neville i Luna też tam byli, i wszyscy Weasley’owie z Hagridem, i Kingsley, i McGonagall, i Flitwick, i Spout, i Harry nie mógł zrozumieć nic z tego, co do niego mówili przekrzykując się wzajemnie, nie rozróżniał dłoni, które go próbowały uścisnąć, pociągnąć, przytulić, setki osób cisnących się wokół niego, pragnących dotknąć Chłopca Który Przeżył, dlatego, że nareszcie wszystko się skończyło.Słońce wschodziło miarowo nad Hogwartem i Wielka Aula rozświetliła się żywym blaskiem. Harry stał się ośrodkiem celebracji tryumfu i opłakiwania poległych. Wszyscy pragnęli, żeby pozostał przy nich, ich przywódca i symbol, ich wybawca i przewodnik i to, że nie zaznał odpoczynku od tak długiego czasu, ani to, że tak naprawdę pragnął towarzystwa tylko niektórych, nikomu nie przyszło do głowy. Musiał przemówić do pogrążonych w żałobie, przybijać ‘piątki’, być świadkiem ich łez, przyjmować ich wyraz wdzięczności, wysłuchiwać ciągle nowych, wychodzących z ukrycia, że zaklęć Imperiusem przychodzą z wolna do siebie, że Śmierciożercy uciekają w popłochu lub są chwytani, że uwalnia się właśnie niewinnie uwięzionych z Azkabanu, że Kingsley Shacklebolt został mianowany tymczasowo Ministrem Magii… . Usunięto ciało Voldemorta i złożono je w odległe od Auli komnacie, z daleka od ciał Freda, Tonks, Lupina Colina Creevey’a i pięćdziesięciu innych, którzy oddali życie w walce z nim. McGonagall poustawiała stoły Domów, ale wszyscy i tak siedzieli bez ładu i składu; uczniowie i nauczyciele, duchy i rodzice, elfy i centaury, Florencja leżała odpoczywając w narożniku, Gwarp gapił się przez rozbite okno, a wszyscy napychali sobie jedzeniem pełne śmiechu usta. Po chwili, wyczerpany i zmęczony Harry znalazł się na ławie w sąsiedztwie Luny.
-Jeśli chodziłoby o mnie, to przydałoby się trochę spokoju-powiedziała.
-Niczego więcej nie pragnę- odparł.
-Odwrócę ich uwagę- powiedziała- Użyj swojej Peleryny- I zanim zdążył zareagować, zerwała się na nogi i krzyknęła-Patrzcie, Blibbering Humdinger!- i wskazała na okno.
Wszyscy, którzy to słyszeli, zaczęli się rozglądać intensywnie dookoła. Tymczasem Harry wślizgnął się pod pelerynę i wstał. Teraz mógł bezpiecznie przejść przez Aulę. Wypatrzył Ginny siedzącą dwa stoły dalej, siedziała z głową na ramieniu matki. Nadejdzie czas na rozmowy: godziny, dni może lata. Zobaczył Nevilla, i miecz Gryffindoru leżący przy jego talerzu, otoczonego wianuszkiem zagorzałych zwolenników. Wzdłuż przejścia, którym podążał pomiędzy stołami spostrzegł rodzinę Malfoy’ów trzymających się razem, niepewnych, czy mają prawo tu przebywać, na których wszakże nikt nie zwracał uwagi. Wszędzie, gdzie spojrzał widział połączone na nowo rodziny. Na koniec ujrzał tych, których najbardziej pożądał widzieć.
-To ja- wymamrotał, kucając między nimi-Pójdziecie ze mną?- Natychmiast powstali i we trójkę wyszli z Wielkiej Auli. Brakowało wielkich kawałów schodów, część balustrady przestała istnieć, wszędzie było pełno gruzu i śladów krwi kiedy się wspinali na górę. Gdzieś w oddali słychać było Peeves przemierzającego korytarze i śpiewającego pieśń zwycięstwa własnej kompozycji: Biliśmy się dzielnie, my – Harry’ego plemię, Voldi pokonany, idźmy wszyscy w tany!
-To rzeczywiście daje poczucie zasięgu, grozy i tragizmu sytuacji, no nie?- powiedział Ron, otwierając drzwi i przepuszczając przed sobą Hermionę i Harry’ego. Szczęśliwe uczucia nadejdą, myślał Harry, ale są teraz stłumione przez wyczerpanie i przeszywający ból po stracie Freda, Lupina i Tonks. Najbardziej jednak odczuwał w tej chwili ogromną ulgę i potrzebę snu. Lecz najpierw winien był wyjaśnienie Ronowi i Hermionie, którzy wytrzymali z nim tyle czasu i zasługiwali na szczerość. Skrupulatnie przeanalizował sobie, co widział w Myślodsiewni i co zaszło w Zakazanym Lesie, i żadne z nich nie zdążyło wyrazić szoku i zdumienia, kiedy w końcu dotarli do miejsca, do którego zmierzali, choć żadne z nich nie znało celu podróży.
Jak wtedy, kiedy tu ostatnio był, gargulec stojący na straży wejścia do gabinetu dyrektora był nieco odepchnięty na bok, stał trochę krzywo, jak zamroczony i Harry zastanawiał się, czy będzie jeszcze w stanie rozpoznać hasło.
-Czy możemy wejść na górę?-spytał-Nie ma problemu- zamruczała statua. Wdrapali się na spiralne schody, które z miejsca ruszyły do góry, zupełnie jak winda. Harry otworzył drzwi na szczycie. Miał jedną, przelotną wizję kamiennej Myślodsiewni stojącej na biurku, dokładnie tam, gdzie ją zostawił, a potem rozdzierający uszy hałas spowodował, że zaczął krzyczeć, myśląc o klątwach, powrocie Śmierciożerców i ponownych narodzinach Voldemorta. Ale to był aplauz. Dookoła na ścianach obrazy Dyrektorów i Dyrektorek Hogwartu uczynili mu owację na stojąco; wymachiwali kapeluszami, a niektórzy perukami, niektórzy trzymając się za ręce wyciągnięte poza ramy, tańczący i podrygujący na krzesłach, na których zostali namalowani. Dilys Derwent szlochała bezwstydnie, Dexter Fortescue wymachiwał swoją trąbką słuchową, a Phineas Nigellus przemawiał swoim wysokim, piskliwym głosem:
-I niech wszem i wobec będzie oznajmione, iż Slytherin odegrał swą rolę! Niechże i nasz wkład nie zostanie zapomniany”. Lecz Harry wpatrywał się w postać mężczyzny stojącego na największym portrecie wprost za fotelem dyrektorskim. Łzy spływały spod połówek okularów po policzkach na srebrzystosiwą brodę, duma i wdzięczność emanowały z niego napełniając serce Harry’ego tym samym balsamem, co pieśń feniksa. W końcu Harry wzniósł ręce i postaci na obrazach zamilkły ocierając jasne od łez oczy i czekając w niemym skupieniu na jego słowa. Co prawda jego słowa skierowane były do Dumbledora, niemniej wyrażały należny szacunek dla wszystkich pozostałych. Choć wyczerpany i z przekrwionymi oczami musiał jeszcze jeden raz poprosić o radę.
-To, co było ukryte w zniczu-zaczął- straciłem to w Zakazanym Lesie. Nie wiem dokładnie, w którym miejscu, ale zamierzam udać się tam i to odnaleźć. Czy wyrażacie na to zgodę? -Mój drogi chłopcze, ja wyrażam-odparł Dumbledore, podczas, gdy jego kompani na obrazach trwali w milczeniu kompletnie zaskoczeni i zdezorientowani.
-To mądra i odważna decyzja, dokładnie taka, jakiej się po tobie spodziewałem. Czy jeszcze ktoś, oprócz ciebie może wiedzieć gdzie to zgubiłeś?
-Nikt- odparł Harry i Dumbledore przytaknął z aprobatą- Jednak zamierzam zatrzymać Ignotusa- dodał Harry. Dumbledore się rozpromienił.
-Ależ oczywiście, Harry, jest twój na zawsze, dopóki go nie przekażesz!
-A teraz to- Harry dobył Różdżkę Przeznaczenia, a Ron i Hermiona spojrzeli na nią z takim nabożeństwem, że Harry’emu, mimo, że niemalże słaniał się na nogach, zupełnie się to nie spodobało.
-Nie chcę jej-powiedział Harry.
-Co takiego?-wykrzyknął Ron-Pogięło cię?
-Wiem, że jest potężna- rzekł Harry znużony-Ale moja mi bardziej odpowiadała. Zobaczy-my…
Pogrzebał w torbie na ramieniu i wyciągnął z niej dwie połówki różdżki ciągle połączone delikatnym ściegiem z piórem feniksa. Hermiona stwierdziła przedtem, że w żaden sposób nie można tego naprawić, że uszkodzenia są zbyt poważne. Ale on wiedział, że jeśli to nie pomoże, to rzeczywiście nic innego też nie. Położył złamaną różdżkę na biurku dyrektora, dotknął jej samym końcem Różdżki Przeznaczenia i powiedział
-Reparo.
W momencie zespolenia, z końca różdżki Harry’ego wystrzeliły czerwone iskry. Harry zrozumiał, że mu się udało.
Uniósł swoją różdżkę i poczuł nagłe ciepło przebiegające palce jego dłoni w chwili, kiedy dłoń i różdżka zespoliły się ponownie.
-Odkładam Różdżkę Przeznaczenia-rzekł do Dumbledora obserwującego go z nadzwyczajnym uczuciem podziwu- tam, gdzie jest jej miejsce. Tam pozostanie. Jeśli umrę naturalną śmiercią, jak Ignotus, jej moc zniknie, prawda? Poprzedni właściciel nigdy nie zostanie pokonany. To będzie jej koniec.
Dumbledore przytaknął. Uśmiechnęli się do siebie.
-Jesteś pewny?-spytał Ron. W jego głosie zabrzmiała nutka tęsknoty, kiedy spoglądał na Różdżkę Przeznaczenia.
-Myślę, że Harry ma zupełną rację-stwierdziła Hermiona cicho.
-Ta różdżka przynosi więcej problemów, niż pożytku- powiedział Harry-A szczerze mówiąc- odwrócił się w ich kierunku, myśląc jedynie o swym łożu z baldachimem czekającym na niego w wieży Griffindoru i zastanawiając się, czy Kreacher będzie na tyle uprzejmy, żeby przynieść mu tam kanapkę-miałem już dosyć kłopotów za całe życie. |
|
|
Laukaz |
Wysłany: Pon 9:07, 13 Sie 2007 Temat postu: |
|
Rozdział 35.
King's Cross
Leżał twarzą ku ziemi, wsłuchany w ciszę. Był całkowicie sam. Nikt nie patrzał. Nikogo innego tam nie było. Nie był do końca pewien, czy on sam tam był.
W dłuższą chwilę potem, a może bez jakiegokolwiek upływu czasu, dotarło do niego, że musi istnieć, musi być czymś więcej niż nieucieleśnioną myślą, ponieważ leżał, z pewnością leżał na jakiejś powierzchni. Zatem miał zmysł dotyku i to coś, na czym leżał, istniało także.
Prawie tak szybko, jak doszedł do tego wniosku, Harry stał się świadomy tego, że był nagi. Był przekonany o swej całkowitej samotności - nie martwiło go to jednak, ale delikatnie ciekawiło. Zastanawiał się, czy tak jak czuje, byłby w stanie widzieć. W chwili, gdy je otworzył, odkrył, że miał oczy.
Leżąc w jasnej mgle, tym niemniej nie była to mgła, której kiedykolwiek wcześniej doświadczył. Jego otoczenie nie było zakryte, przez mgliste opary; właściwie to mgliste opary nie uformowały się jeszcze w otoczenie. Podłoga, na której leżał wydawała się być biała, ani ciepła ani zimna, ale po prostu była, płaskie, czyste coś, na czym można być.
Usiadł. Jego ciało wydawało się nietknięte. Dotknął swojej twarzy. Nie nosił już więcej okularów.
Wtedy hałas dosięgnął go przez nie uformowaną nicość, która go otaczała: małe, miękkie bębnienie, które trzepotało, wymachiwało, i walczyło. To był żałosny hałas, a jednak odrobinkę niestosowny. Miał niemiłe wrażenie, że podsłuchiwał coś ukradkowego, karygodnego.
Po raz pierwszy, chciał być ubrany.
Ledwo, co życzenie uformowało się w jego głowie, a już szaty pojawiły się w niewielkiej odległości. Wziął je i nałożył na siebie. Były miękkie, czyste i ciepłe. To było nadzwyczajne jak się pojawiły, tak po prostu, w chwili, gdy ich zechciał.
Wstał rozglądając się wkoło. Był w jakimś wielkim Pokoju Życzeń? Im dłużej patrzał, tym więcej było do oglądania. Wielki, kopułowaty, szklany dach błyszczał wysoko ponad nim w blasku słońca. Być może był to pałac. Wszystko było wyciszone i spokojne z wyjątkiem tych dziwnych bębniących i skowyczących hałasów, pochodzący z miejsca gdzieś tuż obok we mgle.
Harry obrócił się spokojnie w miejscu a jego otoczenie wydawało się kształtować przed jego oczami. Szeroko otwarta przestrzeń, jasna i czysta, sala o wiele większa niż Wielka Sala z tym jasnym, kopułowatym, szklanym sklepieniem. Była całkiem pusta. Był tam jedyną osobą, z wyjątkiem - Odrzuciło go . Zauważył rzecz, która była źródłem hałasów. Miała kształt małego, nagiego dziecka, zwiniętego na ziemi, jego skóra nieosłonięta i szorstka, obdarta i leżało trzęsące się pod siedzeniem, gdzie ostało zostawione, niechciane, wystawione na widok, walczące o oddech.
Bał się go. Przypuszczał, że było małe i kruche i ranne, nie chciał jednak zbliżyć się do niego. Tym niemniej posuwał się powoli bliżej, gotowy by odskoczyć w każdej chwili. Wkrótce stał na tyle blisko, by je dotknąć, jednakże nie mógł się przemóc by to uczynić. Czuł się jak tchórz. Wiedział, że powinien był je pocieszyć, ale odpychało go.
"Nie możesz pomóc."
Okręcił się wkoło. Albus Dumbledore zmierzał ku niemu, wesoły i wyprostowany, noszący powłóczyste szaty w odcieniu błękitu północy.
"Harry." Rozłożył swoje ramiona szeroko, a jego ręce były obydwie całe i białe i nienaruszone. "Wspaniały chłopcze." "Odważny, odważny człowieku. Przejdźmy się."
Oszołomiony, Harry podążył za Dumbledore’m, który oddalał się wielkimi krokami od miejsca, gdzie obdarte dziecko leżało skowycząc, prowadząc go do dwóch siedzeń, których Harry wcześniej nie zauważył, usytuowanych w pewnej odległości pod tym wysokim, skrzącym się sklepieniem. Dumbledore usiadł na jednym z nich, a Harry opadł na drugie, patrząc na twarz swego starego dyrektora. Długie srebrne włosy Dumbledore'a i broda, przenikliwe błękitne oczy za połówkami okularów, zakrzywiony nos: wszystko było takim, jakim go zapamiętał. Ale jednak...
"Ale ty jesteś martwy," powiedział Harry.
"Ależ oczywiście," powiedział rzeczowo Dumbledore.
"Więc... ja też jestem martwy?"
"Ach," powiedział Dumbledore, uśmiechając się coraz szerzej." To jest pytanie, nieprawdaż? Ogólnie biorąc, drogi chłopcze, myślę że nie."
Patrzeli na siebie, staruszek ciągle był rozpromieniony.
"Nie?" powtórzył Harry.
"Nie" powiedział Dumbledore.
"Ale..." Harry podniósł swą rękę instynktownie w kierunku blizny o kształcie błyskawicy. Wydawało się, że nie ma jej tam. "Ale ja powinienem był umrzeć - nie broniłem się! Pozwoliłem mu zabić mnie!"
"A to," powiedział Dumbledore, "jak sądzę, zmieniło postać rzeczy."
Radość wydawała się emanować z Dumbledore’a jak światło; jak ogień: Harry nigdy nie widział człowieka tak całkowicie, tak ewidentnie usatysfakcjonowanego.
"Wyjaśnij," powiedział Harry.
"Ale ty już wiesz," powiedział Dumbledore. Zakręcił młynka kciukami.
"Pozwoliłem mu zabić mnie," powiedział Harry. "Czyż nie?"
"Ależ tak" powiedział Dumbledore, przytakując głową "No dalej!"
"Tak, więc część jego duszy, która była we mnie..." Dumbledore ciągle przytakiwał głową coraz bardziej entuzjastycznie, zachęcając Harryego dalej, szerokim uśmiechem zachęty na jego twarzy.
"...zginęła?"
"Ależ tak! powiedział Dumbledore. "Tak, zniszczył ją. Twoja dusza jest cała, i całkowicie twoja własna, Harry."
"Ale wtedy..."
Harry zadrżał ponad barkiem, gdzie małe, okaleczone stworzenie drżało pod krzesłem.
"Co to jest, Profesorze?"
"Coś, co jest poza zasięgiem pomocy nas dwojga." powiedział Dumbledore.
"Ale jeśli Voldemort użył Klątwy Uśmiercającej," Harry zaczął ponownie, "a nikt nie umarł tym razem za mnie - jak mogę być żywy?"
"Myślę, że wiesz," powiedział Dumbledore "Cofnij się myślami. Pamiętasz co w swej ignorancji zrobił, w swej chciwości i okrucieństwie."
Harry myślał. Pozwolił swemu spojrzeniu nieść się po otoczeniu. Jeśli to był w rzeczy samej pałac, w którym siedzieli, był dziwny, z krzesłami poustawianymi w małe rzędy i kawałkami poręczy tu i tam, i ciągle, on i Dumbledore i oszołomione stworzenie pod krzesłem byli tam jedynymi istotami. Wtedy odpowiedź z łatwością pojawiła się na jego ustach, bez wysiłku.
"Wziął moją krew," powiedział Harry.
"Dokładnie!" powiedział Dumbledore. "Wziął twoją krew i odbudował za jej pomocą swe żywe ciało! Twoja krew w jego żyłach, Harry, ochrona Lily wewnątrz was dwóch! On [thethered] związał cię z życiem, dopóki sam żyje!"
"Ja żyję... jeśli on żyje? Ale myślałem... myślałem że to miałoby na odwrót! Myślałem, że obydwoje musimy umrzeć? Czy to jest to samo?"
Był rozproszony skowytem i bębnieniem dręczonego stworzenia za nimi i spojrzał w tył na nie jeszcze raz.
"Jesteś pewien, że nie możemy nic zrobić?"
"Żadna pomoc nie jest możliwa."
"Więc wyjaśnij więcej," powiedział Harry a Dumbledore się uśmiechnął.
"Byłeś siódmym Horcrux'em Harry, Horcrux’em, którego nigdy nie zamierzał zrobić. Uczynił swoją duszę tak niestabilną, że rozpadła się na części, gdy dopuścił się tych aktów niewypowiedzianego zła, morderstwa twoich rodziców, usiłowania zabicia dziecka. Ale to, co uciekło z tego pokoju, było czymś mniej niż wiedział. Zostawił coś więcej niż swoje ciało za sobą. Zostawił część siebie zatrzaśniętą w tobie, niedoszłej ofierze, która przetrwała.
"A jego wiedza pozostała żałośnie niepełna, Harry! Tego, czego Voldemort nie cenił, nie fatygował się pojąć. O skrzatach domowych i opowieściach dziecięcych, miłości, lojalności i niewinności Voldemort nic nie wiedział i nic nie rozumiał. Nic. Tego, że wszystkie mają moc wykraczającą poza jego własną, moc poza zasięgiem jakiejkolwiek magii, to prawda, której nigdy uchwycił.
"Wziął twoją krew wierząc, że go wzmocni. Wziął do swego ciała malutką część czaru, który twoja matka złożyła na tobie, gdy za ciebie zmarła. Jego ciało utrzymuje przy życiu jej ofiarę, a dopóki ten czar trwa, tak i ty trwasz i trwa ostatnia nadzieja dla samego Voldemort’a."
Dumbledore uśmiechnął się do Harryego, a Harry patrzał na niego.
"A Pan wiedział? Pan wiedział – od samego początku?"
„Zgadywałem. Ale moje przypuszczenia zazwyczaj były dobre." powiedział radośnie Dumbledore, i siedzieli w ciszy, przez czas, który wydawał się długą chwilą, podczas gdy stworzenie za nimi kontynuowała skowyczenie i bębnienie.
"Jest jeszcze coś,” powiedział Harry. "Jest jeszcze co jest związane z tym. Dlaczego moja różdżka złamała tę, którą pożyczył?"
"Co do tego nie mam pewności."
"Zgadnij więc" powiedział Harry a Dumbledore się zaśmiał.
"Jedno co musisz zrozumieć Harry, to jest to, że ty i Lord Voldemort odbyliście razem podróż do wymiarów magii przedtem nieznanych i niezbadanych. Ale sądzę, że mogło się zdarzyć tak, a jest to bezprecedensowe, i żaden wytwórca różdżek, jak sądzę, nie mógł tego przewidzieć i wyjaśnić Voldemort’owi.
"Nieumyślne, jak wiesz, Lord Voldemort podwoił więź miedzy wami, gdy powrócił do ludzkiej formy. Część jego duszy była ciągle przywiązana do twojej, i myśląc, by się wzmocnić przyjął część ofiary twej matki do wnętrza siebie. Gdyby mógł zrozumieć jak osobista i straszna była moc tej ofiary, prawdopodobnie, nie ośmieliłby się dotknąć twojej krwi. ...Ale gdyby był to w stanie zrozumieć, nie byłby Lordem Voldemort’em, i nie mógłby przenigdy mordować.
"Wzmacniając te podwójne połączenia, związał wasze przeznaczenia ściślej niż kiedykolwiek w historii dwóch czarodziejów było tak mocno połączonych, Voldemort posunął się do zaatakowania ciebie przy pomocy różdżki, która dzieliła rdzeń z twoją. I zdarzyło się teraz coś bardzo dziwnego, jak wiemy. Rdzenie zareagowały w sposób, którego Lord Voldemort, nie wiedząc, że twoja różdżka jest bliźniaczą do jego, nie mógł przewidzieć.
"Był bardziej przestraszony niż ty byłeś tamtej nocy Harry. Zaakceptowałeś, nawet jeśli było to pod przymusem, możliwość śmierci, coś czego Lord Voldemort nigdy nie był w stanie uczynić. Twoja odwaga wygrała, twoja różdżka wzięła górę nad jego. A robiąc to, wydarzyło się coś między tymi różdżkami, coś co stanowiło odbicie więzi między ich panami.
"Uważam że twoja różdżka tej nocy, jakby powiedzieć, wchłonęła w siebie cząstkę mocy i właściwości różdżki Voldemort’a. A więc twoja różdżka rozpoznała go, kiedy ścigał cię, rozpoznała człowieka który był jednocześnie krewnym i śmiertelnym wrogiem i zwróciła część jego własnej magii przeciwko niemu, magii o wiele potężniejszej niż Lucjusza różdżka kiedykolwiek dokonywała. Twoja różdżka zawiera teraz moc twojej ogromnej odwagi i śmiertelnej zręczności Voldemort’a: Jaką szansę ten biedny kijek Lucjusza Malfoy'a miał to znieść?"
"Ale jeśli moja różdżka była tak potężna, jak do tego doszło, że Hermiona była zdolna ją złamać?" zapytał Harry.
"Mój drogi chłopcze, jej niewiarygodne efekty były skierowane tylko wobec Voldemort’a, który manipulował tak nierozważnie najgłębszymi prawami magii. Tylko przeciwko niemu była ta różdżka niespotykanie potężna. W przeciwnym razie była to różdżka jak każda inna.. jakkolwiek, jestem pewien, jedna z dobrych." zakończył Dumbledore życzliwie.
Harry siedział pogrążony w myślach przez dłuższy czas, a być może były to sekundy. Było bardzo trudno, być pewnym, co do takich rzeczy jak czas, tutaj.
"Zabił mnie twoją różdżką"
"Nie powiodło mu się zabicie ciebie moją różdżką." Poprawił Dumbledore Harryego "Sadze, że możemy się zgodzić, że nie jesteś martwy, bądź co bądź oczywiście" dodał, jak gdyby się obawiał, że był nieuprzejmy, "Nie umniejszam twoich cierpień, które, jestem tego, pewien były srogie."
"W tej chwili czuję się jednak wspaniale, bądź co bądź" powiedział Harry, patrząc w dół na swe czyste, nieskazitelne ręce. "Gdzie właściwie jesteśmy?"
"W zasadzie zamierzałem spytać o to ciebie" powiedział Dumbledore, patrząc wkoło. "Twoim zdaniem, gdzie jesteśmy?"
Dopóki Dumbledore nie spytał Harry nie wiedział. Teraz jednak, odkrył, że miał gotową odpowiedź do udzielenia.
"To wygląda," powiedział powoli "Jak stacja King’s Cross. Poza tym, że jest o wiele czystsza i bardziej pusta, i nie ma na tyle daleko, jak mogę dostrzec pociągów'.
"Stacja King's Cross!" chichotał, nie mogąc się powstrzymać, Dumbledore. Wielki Boże, naprawdę?"
"A twoim zdaniem gdzie jesteśmy? spytał chary lekko defensywnie.
"Mój drogi chłopcze, nie mam pojęcia. To jest jak to mówią twoja sztuka."
Harry nie miał pojęcia co to znaczy; Dumbledore doprowadzał go do wściekłości. Błyskał na niego oczami ze złości, wtedy przypomniał sobie o wiele bardziej pilne pytanie, niż to o ich obecne położenie.
"Śmiertelne Relikwie" powiedział, i był zadowolony widząc jak słowa zmazały uśmiech z twarzy Dumbledore’a.
"Ach, tak" powiedział. Wyglądał nawet na trochę zmartwionego.
"A więc?"
Po raz pierwszy odkąd Harry spotkał Dumbledore’a wyglądał on gorzej niż starzec, o wiele gorzej. Wyglądał ulotnie, jak mały chłopiec złapany na rozrabianiu.
"Czy możesz mi wybaczyć?” powiedział "Czy możesz mi wybaczyć, że ci nie zaufałem? Że ci nie powiedziałem? Harry, obawiałem się tylko, że zawiódłbyś tak, jak ja zawiodłem. Lękałem się tylko, że popełniłbyś moje błędy. Błagam cię o przebaczenie Harry. Wiedziałem już od pewnego czasu, że jesteś lepszym człowiekiem."
"O czym ty mówisz?" zapytał Harry, zaskoczony tonem Dumbledore'a, nagłymi łzami w jego oczach.
"Relikwie, Relikwie" mruczał Dumbledore "Marzenie desperata!"
"Ale one są prawdziwe!"
"Prawdziwe i groźne i są przynętą dla głupców," powiedział Dumbledore. "A ja byłem takim głupcem. Ale ty wiesz nieprawdaż? Nie mam już wobec ciebie więcej sekretów. Ty wiesz."
"Co wiem?"
Dumbledore zwrócił całe swe ciało w kierunku Harryego, a łzy ciągle błyszczały w błyskotliwie genialnych oczach.
"Pan śmierci, Harry, pan Śmierci! Czy ostatecznie byłem lepszy niż Voldemort?"
"Oczywiście że byłeś" powiedział Harry. "Oczywiście - jak możesz o to pytać? Nigdy nie zabiłeś, jeśli mogłeś tego uniknąć!"
„Prawda, prawda, a był jak dziecko szukające wsparcia "Mimo to zbyt usilnie dążyłem do przezwyciężenia śmierci Harry."
"Nie w taki sposób, jak on to zrobił" powiedział Harry. Po tym całym zdenerwowaniu na Dumbledore’a, jakże dziwne było siedzieć tutaj, pod wysokim, sklepionym zadaszeniem i bronić Dumbledore’a przed nim samym "Relikwie nie Horcrux’y"
"Relikwie" wymruczał Dumbledore "nie Horcrux’y. Dokładnie."
Nastąpiła przerwa. Stworzenie za nimi skowyczało, ale Harry nie rozglądał się już dłużej.
"Grindelwald szukał ich także?" zapytał.
Dumbledore zamknął swe oczy na chwilę i przytaknął głową.
"To była rzecz, ponad wszystkie inne, która przyciągnęła nas do siebie" powiedział cicho. "Dwóch bystrych, przebiegłych chłopców, dzielących obsesję. Chciał pójść do Doliny Godric’a, co zapewne zgadłeś, z powodu grobu Ignotusa Peverell’a. Chciał przeszukać miejsce gdzie zginął trzeci z braci."
"A więc o prawda?" zapytał Harry "Wszystko? Bracia Peverell -"
"-byli trzema braćmi z opowieści" powiedział Dumbledore, przytakując głową "Ależ oczywiście, tak sądzę. Czy spotkali Śmierć na samotnej drodze... sądzę, że bardziej prawdopodobnie bracia Peverell byli po prostu utalentowani, niebezpieczni czarodzieje, którzy osiągnęli sukces w tworzeniu tych potężnych przedmiotów. Opowieść o nich, jako Regaliach samej Śmierci wydaje się dla mnie być pewną legendą, która mogła zapoczątkować takie kreacje wokół." 376
"Płaszcz jak już wiesz, podróżował przez wieki, z ojca na syna, matki na córkę, wprost do ostatniego żyjącego potomka Ignotusa, który tak jak Ignotus urodził się w wiosce w Dolinie Godric’a.
Dumbledore uśmiechnął się do Harryego.
"Ja?"
"Ty. Zgadłeś. Wiem, czemu Płaszcz był w moim posiadaniu w tę noc, gdy zmarli twoi rodzice. James pokazał mi go kilka dni wcześniej. Wyjaśniał wiele z jego nie wykrytego rozrabiania w szkole! Ledwie uwierzyłem w to, co widziałem. Poprosiłem o pożyczenie go, by go zbadać. Minęło sporo czasu odkąd zrezygnowałem z marzenia o zjednoczeniu Relikwii, ale nie mogłem się oprzeć, nie mogłem nie przyjrzeć się bliżej.. Był to Płaszcz, jakiego wcześniej nie widziałem, niezmiernie stary, idealny pod każdym względem... i wtedy zginął twój ojciec, i ja miałem nareszcie dwie relikwie, wszystkie dla siebie!"
Jego ton był nieznośnie gorzki.
"Płaszcz nie pomógłby im przetrwać, bądź co bądź" Powiedział szybko Harry.
"Voldemort wiedział gdzie byli moja mama i tata. Płaszcz nie uczyniłby ich odpornymi na klątwę"
"prawda" westchnął Dumbledore "Prawda."
Harry czekał, ale Dumbledore nie mówił, więc zachęcił go.
"Tak więc poddałeś się w szukaniu relikwii, gdy wtem ujrzałeś płaszcz?'
"Oh tak," powiedział słabo Dumbledore. Wydawało się, że zmusza się, by napotkać oczy Harryego. "Wiesz, co się stało. Wiesz. Nie możesz pogardzać mną bardziej niż ja sam sobą pogardzam."
"Ale ja Panem nie pogardzam -"
"A więc powinieneś" powiedział Dumbledore. Wziął głęboki oddech. "Znasz sekret słabego zdrowia mojej siostry, co te Mugole zrobiły, czym się stała. Wiesz jak mój biedny ojciec dążył do zemsty, i zapłacił cenę, umierając w Azkabanie. Wiesz jak moja matka poświęciła swe życie opiece nad Arianą.
"Czułem się urażony, Harry".
Dumbledore stwierdził to bez ogródek, zimno. Patrzał teraz ponad czubkiem głowy Harryego w dal.
"Zostałem obdarowany, byłem genialny. Chciałem uciec. Chciałem błyszczeć. Chciałem chwały.
"Nie zrozum mnie źle" powiedział i ból przeszył jego twarz tak, iż wyglądał znowu wiekowo. "Kochałem ich, kochałem rodziców, kochałem brata i siostrę, ale byłem egoistyczny Harry, bardziej egoistyczny niż ty, który jesteś wybitnie bezinteresowną osobą, jaką sobie można wyobrazić.
"Tak wiec, kiedy moja mam zmarła, i został pozostawiony z odpowiedzialnością za skrzywdzoną siostrę i krnąbrnego brata, wróciłem do swej wioski w gniewie i rozgoryczeniu. Uwięziony i niepotrzebny, myślałem! I wtedy oczywiście, on się pojawił...."
Dumbledore spojrzał znowu bezpośrednio w oczy Harryego.
"Grindelwald. Nie jesteś sobie w stanie wyobrazić jak jego pomysły usidliły mnie, Harry, zapaliły się we mnie. Mugole zmuszeni do uległości. Triumfujący czarodzieje. Grindelwald i ja, wspaniali młodzi przywódcy rewolucji.
"Ach miałem kilka skrupułów. Uspokajałem swe sumienie pustymi słowami. To byłoby wszystko dla większego dobra, i każda uczyniona krzywda mogłaby być odpłacona stukrotnie ku pożytkowi czarodziejów. Czy wiedziałem, w głębi swego serca, czym Gellert Grindelwald był? Myślę, że tak, ale przymknąłem oczy. Gdyby plany, które opracowywaliśmy ziściłyby się, wszystkie moje marzenia zostałyby spełnione.
"A jako serce naszych planów, Śmiertelne Relikwie! Jakże one go fascynowały, jakże fascynowały nas obojga! Niepokonana różdżka, broń, która doprowadziłaby nas do potęgi! Kamień Wskrzeszenia - dla niego, bądź co bądź udawałem, że nie wiem, znaczył armię Inferich! Dla mnie, przyznaję, oznaczał powrót moich rodziców, i dźwignięcie całej odpowiedzialności z moich bark.
"A Płaszcz... w jakiś sposób, nie mówiliśmy wiele o Płaszczu, Harry. Obydwoje mogliśmy się ukrywać wystarczająco dobrze bez Płaszcza, prawdziwa magia, która oczywiście w nim jest, to polega na tym, że może być użyty samo dobrze do ochrony i osłony tak innych osób jak i właściciela. Myślałem, że jeśli go kiedykolwiek znajdziemy, mógłby być przydatny do ukrycia Ariany, ale nasze zainteresowanie Płaszczem ograniczało się do tego, że stanowił uzupełnienie trójki, tak jak mówiły legendy, że człowiek, który zjednoczy wszystkie trzy przedmioty byłby prawdziwym panem śmierci, co rozumieliśmy tak, że "byłby niezwyciężony"
„Niezwyciężeni panowie śmierci, Grindelwald i Dumbledore! Dwa miesiące szaleństwa, okrutnych marzeń i zaniedbania jedynych dwóch członków rodzin, którzy mi zostali.
"I wtedy... wiesz co się stało. Rzeczywistość powróciła w postaci mojego ordynarnego, niewykształconego i nieskończenie bardziej wspaniałego brata. Nie chciałem słyszeć prawd, które wykrzykiwał w moim kierunku. Nie chciałem słyszeć, że nie mogę iść naprzód i szukać Relikwii z kruchą i niezrównoważoną siostrą u boku.
"Spór przerodził się w bójkę. Grindelwald stracił kontrolę. To, co zawsze w nim wyczuwałem, ale udawałem, że tego nie ma, przemieniło się okropną istotę. A Ariana... po całej troskliwej opiece i ostrożności mojej mamy... leżała martwa na podłodze."
Dumbledore delikatnie westchnął i zaczął szczerze płakać. Harry sięgnął i był zadowolony odkrywając, że może go dotknąć: uścisnął delikatnie jego ramię i Dumbledore stopniowo odzyskał kontrolę nad sobą."
"Cóż, Grindelwald uciekł, jak każdy mogłem to przewidzieć. Zniknął ze swoimi planami zawładnięcia potęgą i projektami torturowania Mugoli i swymi marzeniami o Relikwiach Śmierci, marzeniami, w których go ośmielałem i w których mu pomagałem. Uciekł, podczas gdy ja zostałem zostawiony, by pochować swoją siostrę i nauczyć się żyć ze swoją winą i z okropnym smutkiem, ceną mojego wstydu.
"Lata minęły. Były o nim plotki. Mówili, że zdobył różdżkę o niezmiernej mocy. Mnie w tym czasie oferowano stanowisko Ministra Magii, nie jeden raz, ale kilka. Naturalnie odmówiłem. Nauczyłem się, że nie może mi zostać powierzona odpowiedzialność za potęgę"
"Ale byłby Pan lepszy, o wiele lepszy, niż Knot czy Scimgeour!" wybuchnął Harry.
"Byłbym?" zapytał ciężko Dumbledore. "Nie jestem taki pewien. Dowiodłem, jako młody człowiek, że potęga była moją słabością i pokusą. To ciekawa rzecz Harry, ale być może ci, którzy są najlepiej dostosowani do posiadania potęgi, są tymi, którzy nie powinni do niej dążyć. Tacy, którzy, jak ty, zostali obarczeni przywództwem i przyjęli płaszcz, ponieważ musieli, odkrywali ku swemu zaskoczeniu, że noszą go dobrze i są w stanie podołać brzemieniu*.
"Byłem bezpieczniejszy w Hogwarcie. Sądzę, że byłem dobrym nauczycielem -"
"Był Pan najlepszy ---"
"--- jesteś bardzo miły Harry. Ale gdy zajmowałem się treningiem młodych czarodziejów, Grindelwald tworzył armię. Mówili, że się mnie bał, i być może tak było, ale mniej, jak sadzę, niż ja się go bałem.
"Ach nie śmierci,” powiedział Dumbledore w odpowiedzi na pytające spojrzenie Harryego. "Nie tego, co mógłby uczynić mi za pomocą magii. Wiedziałem, że nasze szanse są wyrównane, być może, że byłem ociupinkę zręczniejszy. To prawdy się bałem. Widzisz, nigdy nie wiedziałem, który z nas, w ostatniej przerażającej walce rzucił klątwę, która zabiła mą siostrę. Możesz nazwać mnie tchórzliwym: będziesz miał rację Harry. Lękałem się ponad wszystko wiedzy, że to ja sprowadziłem na nią śmierć, nie tylko przez swoją arogancję i głupotę, ale przez to, że faktycznie zadałem ostateczny cios, który zgasił jej życie.
"Sądzę, że to wiedział, sadzę, że wiedział, co mnie przerażało. Opóźniałem spotkanie z nim ostatecznie, byłoby to zbyt haniebne opierać się dłużej. Ludzie umierali a on wydawał się nie do powstrzymania, a ja musiałem zrobić to, co mogłem.
"Cóż, wiesz co stało się potem. Wygrałem pojedynek. Wygrałem różdżkę."
Kolejna cisza. Harry nie spytał, czy Dumbledore dowiedział się, kto uśmiercił Arianę. Nie chciał wiedzieć, co Dumbledore widział, kiedy patrzał w Zwierciadło Erised i dlaczego Dumbledore był pełen zrozumienia dla fascynacji, którą wzbudzało w Harrym.
Siedzieli w ciszy przez długi czas, a skowyczenie stworzenia za nimi ledwie jeszcze przeszkadzało Harryemu.
W końcu powiedział: "Grindelwald próbował zatrzymać Voldemorta, gdy ten zmierzał po różdżkę. On kłamał, udawał, że nigdy jej nie miał."
Dumbledore przytaknął, patrząc w dół na swoje kolana, łzy ciągle błyszczały na zakrzywionym nosie.
"Mówią, że okazał wyrzuty sumienia w późniejszych latach, będąc samemu w swej celi w Nurmengardzie. Mam nadzieję, że to prawda. Mam nadzieję, że poczuł horror i wstyd za to, co uczyniliśmy. Być może to kłamstwo skierowane wobec Voldemorta było próbą poprawy... by uchronić Voldemorta od zabrania Relikwii..."
"...albo od włamania się do twego grobowca?" zaproponował Harry a Dumbledore lekko przetarł oczy.
Po kolejnej krótkiej przerwie Harry powiedział, "próbowałeś użyć Kamienia Wskrzeszenia."
Dumbledore przytaknął.
"Kiedy odkryłem go, po tych wszystkich latach, zakopanego w opuszczonym domu Gaunt'ów --- Relikwię, której najbardziej pożądałem, mimo że w młodości chciałem jej z innych powodów --- Straciłem głowę, Harry. Zapomniałem całkiem, że nie byłem Horcrux’em, że pierścień na pewno nosił klątwę. Podniosłem go i założyłem i przez sekundę wydawało mi się, że ujrzę Arianę i moją mamę i mojego tatę i że powiem im jak bardzo, bardzo mi było przykro...
"Byłem takim głupcem, Harry. Po tylu latach niczego się nie nauczyłem. Byłem niegodny by zjednoczyć Śmiertelne Relikwie, dowiodłem tego wtedy i ponownie, a to był ostateczny dowód."
"Dlaczego?" powiedział Harry. "To było naturalne! Chciałeś ich znowu ujrzeć. Co w tym złego?"
"Może jeden człowiek na milion mógł zjednoczyć Relikwie, Harry. Ja nadawałem się tylko do posiadania najskromniejszej z nich, najmniej nadzwyczajnej. Nadawałem się do posiadania Starszej Różdżki, nie chełpiąc się nią i nie zabijając nią. Było mi dane ją poskromić i użyć, ponieważ wziąłem ją, nie by zyskać, ale by chronić ludzi od niej.
"Ale Płaszcz, wziąłem z czystej ciekawości tak, iż nigdy nie mógł działać dla mnie tak, jak działał dla ciebie, prawdziwego właściciela. Kamień, który chciałem użyć usiłując ściągnąć tych, którzy spoczywali w pokoju, zamiast umożliwić sobie samopoświęcenie, tak jak ty uczyniłeś. Jesteś godnym właścicielem Relikwii."
Dumbledore poklepał dłoń Harryego, a Harry spojrzał na starego człowieka i uśmiechnął się; nie mógł sobie uzmysłowić. Jak mógł pozostać zagniewany teraz na Dumbledore’a?
"Dlaczego musiałeś uczynić to takim trudnym?"
Uśmiech Dumbledore'a był drżący.
"Obawiałem się, że panna Granger cię spowolni, Harry. Myślałem, że twoja gorącą głowa mogłaby zdominować twe dobre serce. Bałem się tego, że jeśli przedstawię ci otwarcie fakty o tych kuszących przedmiotach, mógłbyś zawładnąć Relikwiami tak jak ja to zrobiłem, w złym czasie, ze złych pobudek. Jeśli miałeś położyć ręce na nich, chciałem byś posiadł je bezpiecznie. Jesteś prawdziwym panem śmierci, ponieważ prawdziwy pan nigdy nie szuka ucieczki przed Śmiercią. Akceptuje to, że musi umrzeć i rozumie, że są o wiele, wiele gorsze rzeczy w świecie żywych niż w umieraniu."
"A Voldemort nigdy nie wiedział o relikwiach?"
"Nie sądzę, ponieważ nie rozpoznał Kamienia Wskrzeszenia, który zamienił w Horcrux. Ale nawet jeśliby wiedział o nich Harry, wątpię czy byłby zainteresowany w którymś poza tym pierwszym. Nie uważałby, że potrzebuje Płaszcza, a co do kamienia, kogo by chciał wrócić z martwych? Obawia się nieżywych. Nie kocha."
"Ale spodziewałeś się, że podąży za różdżką?"
"Byłem pewien, że spróbuje od chwili, gdy twoja różdżka pokonała tą Voldemorta na cmentarzu w Little Hangelton. Na początku, obawiał się, że zwyciężyłeś go większą zręcznością. Gdy porwał Ollivander'a odkrył jednak istnienie bliźniaczych rdzeni. Myślał, że to wyjaśnia wszystko. Mimo to pożyczona różdżka nie zdołała uczynić nic przeciwko twojej! Więc Voldemort, zamiast zadać sobie pytanie, co za jakość była w tobie, która uczyniła twą różdżkę silniejszą, jaki talent posiadłeś, którego on nie miał, nastawił się naturalnie na poszukiwanie tej jednej różdżki, która, jak mówią, pokona każdą inną. Dla niego Starsza Różdżka stała się obsesją rywalizującą z obsesją dotyczącą ciebie. Wierzył, że Starsza Różdżka usunie jego ostatnią słabość, uczyni go prawdziwie niezwyciężalnym. Biedny Severus..."
"Jeśli zaplanowałeś swoją śmierć ze Snape’m, chciałeś by skończył ze Starszą Różdżką, czyż nie?"
„Przyznaję, że taki był mój zamiar" powiedział Dumbledore, "ale nie stało się tak, jak chciałem, prawda?"
"Nie" powiedział Harry. "Ten kawałek nie powiódł się.”
Stworzenie za nimi szarpało się i jęczało, a Harry i Dumbledore pozostawali bez słów przez, jak dotąd, najdłuższą chwilę. Uzmysłowienie sobie, co mogłoby się dalej stać stopniowo krzepło w Harrym przez długie minuty, jak miękko padający śnieg.
"Musze wracać, nieprawdaż?"
"To zależy od ciebie."
"Mam wybór?"
"Ależ tak," Dumbledore uśmiechnął się do niego. "Jesteśmy na King's Cross mówisz? Myślę, że jeśli zdecydujesz się nie wracać, będziesz w stanie ... powiedzmy ... załapać się na pociąg."
"A dokąd by mnie zabrał?"
"Dalej." powiedział porostu Dumbledore.
Znowu cisza.
"Voldemort ma Starszą Różdżkę"
"To prawda Voldemort ma Starszą Różdżkę".
"Ale chce Pan żebym wrócił?"
"Sadzę," powiedział Dumbledore, „że jeśli wybierzesz powrót, jest szansa, że może zostać wykończony na dobre. Nie mogę obiecać. Ale wiem to, Harry, że ty możesz się mniej obawiać powrotu tutaj niż on."
Harry spojrzał ponownie na rzecz, która wyglądał na nieosłoniętą, bębniącą i dławiącą się w cieniu poniżej odległego krzesła.
"Nie lituj się nad zmarłym, Harry. Lituj się nad żyjącymi, a przede wszystkim, nad tymi, którzy żyją pozbawieni miłości. Wracając, możesz sprawić, że mniej dusz będzie okaleczonych, mniej rodzin zostanie rozdzielonych. Jeśli to dla ciebie wartościowy cel, wówczas powiedzmy sobie teraz dowidzenia."
Harry pokiwał głową i westchnął. Pozostawienie tego miejsca nie byłoby tak trudne jak wejście do lasu, ale było tu ciepło i świetliście i spokojnie, a on wiedział, że kieruje się z powrotem do bólu i strachu o więcej strat. Wstał a Dumbledore zrobił to samo, i popatrzeli sobie w twarze przez dłuższą chwilę.
"Powiedz mi ostatnią rzecz," powiedział Harry "Czy to jest prawdziwe? Czy to się dzieje w mojej głowie?"
Dumbledore rozpromienił się w jego kierunku, a jego głos brzmiał głośno i silnie w uszach Harryego, mimo że jasna mgła opadała ponownie, zamazując jego postać.
"Oczywiście, że to się dzieje wewnątrz twojej głowy, Harry, ale dlaczegóż na tej ziemi ma to znaczyć, że nie jest to prawdą?"
*”są w stanie podołać brzemieniu” – fragment ten odpowiada, moim zdaniem, metaforze zawartej w zdaniu, lecz nie jest w oryginalnym tekście bezpośrednio zawarty – tylko z niego wynika... |
|
|
Laukaz |
Wysłany: Pon 9:00, 13 Sie 2007 Temat postu: |
|
Rozdział 34
Ponownie Las
Wreszcie prawda. Leżąc z twarzą wciśniętą w zakurzony dywan gabinetu, gdzie kiedyś myślał, że poznaje tajemnice zwycięstwa, Harry zrozumiał, że nigdy nie miał przeżyć. Jego zadaniem było wejść spokojnie w zachęcające ramiona Śmierci. Po drodze miał pozbyć się pozostających Voldemortowi połączeń z życiem, żeby, kiedy wreszcie rzuci się w poprzek na jego drogę i nie wzniesie różdżki do obrony, koniec był prosty i żeby to, co powinno było się stać w Dolinie Godryka, skończyło się: żaden nie będzie żył, żaden nie przeżyje.
Poczuł, jak jego serce bije zawzięcie w piersi. Jakże to było dziwne, że w obliczu śmierci, pompowało coraz mocniej, mężnie utrzymując go przy życiu. Ale będzie musiało się zatrzymać i to niedługo. Jego uderzenia były policzone. Na ile jeszcze starczy czasu gdy wstanie i po raz ostatni wyjdzie z zamku, na błonia i do Lasu?
Przerażenie przybierało w nim, kiedy tak leżał na podłodze, z tym żałobnym bębnem bijącym wewnątrz niego. Czy umieranie będzie bolało? Tyle razy myślał, że zaraz to się tanie i udawało mu się uciec, ale nigdy naprawdę nie myślał o samej rzeczy: jego wola życia była silniejsza niż strach przed śmiercią. Jednak nie przyszło mu na myśl, żeby uciec, żeby prześcignąć Voldemort. Skończyło się, wiedział o tym, a jedynym, co mu pozostało była sama rzecz: umieranie.
Gdyby tylko mógł umrzeć tamtej letniej nocy, kiedy ostatni raz opuścił Privet Drive 4, kiedy szlachetna różdżka z piórem feniksa go uratowała! Gdyby tylko mógł umrzeć jak Hedwiga, tak szybko, ze nawet nie wiedziałby, że to się stało! Albo, gdyby mógł rzucić się przed różdżkę, żeby uratować kogoś, kogo kochał... zazdrościł nawet swoim rodzicom ich śmierci. Iść z zimną krwią do własnego zniszczenia wymagało innego rodzaju odwagi. Poczuł jak jego palce drżą lekko i wysilił się, żeby je kontrolować, nawet jeśli nikt nie mógł go zobaczyć; portrety na ścianach były puste.
Powoli, bardzo powoli, usiadł i, robiąc to poczuł się bardziej żywy i bardziej świadomy tego, że jego ciało żyje niż kiedykolwiek wcześniej. Dlaczego nigdy nie docenił tego, jakim był cudem, z umysłem, nerwami i bijącym sercem? to wszystko zniknie.... albo raczej on zniknie z tego. Jego oddech był wolny i głęboki, a usta i gardło całkowicie suche, ale takie też były jego oczy.
Nadużycie jego zaufania przez Dumbledorer17;a było prawie niczym. Oczywiście, był większy plan, a Harry był po prostu za głupi, żeby go zobaczyć, zrozumiało teraz. Nigdy nie poddawał w wątpliwość własnego założenia, że Dumbledore chciał, żeby przeżył. Teraz zobaczył, jak długość jego życia była ograniczona tym, jak długo zajmie usunięcie wszystkich Horkruksów. Dumbledore przekazał mu zadanie zniszczenia ich i posłusznie odcinał więzi łączące nie tylko Voldemorta, ale i jego samego z życiem! Jak czysto, jak elegancko, nie marnować żadnych więcej żyć, tylko powierzyć to zadnie chłopcu, który już został wyznaczony na rzeź i, którego śmierć nie będzie nieszczęściem tylko kolejnym uderzeniem w Voldemorta.
I Dumbledore wiedział, że Harry nie uchyli się od odpowiedzialności, że będzie szedł do końca, nawet jeśli to miał być jego koniec, bo postarał się go poznać, czy nie? Dumbledore wiedział, jak i Voldemort wiedział, że Harry nie pozwoli nikomu więcej umrzeć za niego teraz, kiedy odkrył, że w jego mocy jest powstrzymanie tego. Obrazy Freda, Lupina i Tonks martwych i leżących w Wielkiej Sali, wróciły do jego umysłu i przez moment prawie nie mógł oddychać: Śmierć była niecierpliwa...
Ale Dumbledore przecenił go. Zawiódł: wąż przeżył. Jeden Horkruks został i będzie wiązał Voldemorta z ziemią, nawet po śmierci Harryr17;ego. Prawda, będzie to oznaczać prostszą pracę dla kogoś. Zastanawiał się kto to zrobi... Ron i Hermiona będą wiedzieli, co zrobić, oczywiście...to dlatego Dumbledore chciał, żeby zaufał dwóm innym.... żeby jeśli wypełni swoje prawdziwe przeznaczenie trocheja wcześnie, oni mogli działać dalej...
Jak deszcz na zimnym oknie, te myśli stukały o twardą powierzchnię niezaprzeczalnej prawdy, że musiał umrzeć. Muszę umrzeć. To musi się skończyć.
Wydawało się, że Ron i Hermiona są daleko, w innym kraju; czuł się tak, jakby oddalił się od nich dawno temu. Nie będzie pożegnań i wyjaśnień, tego był pewien. To nie była podróż, w którą mogli wyruszyć razem, a próby, które by podjęli, żeby go zatrzymać, zmarnowałyby cenny czas. Spojrzał na sfatygowany złoty zegarek, który dostał na siedemnaste urodziny. Minęła prawie połowa godziny wyznaczonej prze Voldemorta na jego poddanie się.
Wstał. Jego serce uderzało o żebra, jak przerażony ptak. Może wiedziało, że pozostało mu mało czasu i chciało wybić wszystkie uderzenia całego życia przed końcem Nie obejrzał się, zamykają drzwi gabinetu.
Zamek był pusty. Czuł się jak duch krocząc po nim samotnie, tak, jakby już umarł. Osoby z portretów były ciągle nieobecne w swoich ramach; cała okolica była niesamowicie cicha, jakby cała pozostająca siła napędowa skoncentrowała się w Wielkiej Sali, gdzie byli stłoczeni zmarli i żałobnicy.
Harry naciągnął na siebie pelerynę-niewidkę i zszedł przez piętra i wreszcie wszedł na marmurową klatkę schodową wiodącą do sali wejściowej. Może, jakaś mała jego część miała nadzieję, że ktoś go wyczuje, zobaczy, zatrzyma, ale peleryna była, jak zawsze, niedostępna, doskonała i łatwo dotarł do drzwi frontowych.
Wtedy Neville prawie wszedł na niego. Był połową pary, która niosła ciało z błoni. Harry spojrzał w dół i poczuł kolejne tępe uderzenie w brzuch: Colin Creevey, nawet jeśli nieletni, musiał się prześlizgnąć z powrotem, dokładnie tak jak Malfoy, Crabbe i Goyle to zrobili. Był drobny w śmierci.
-Wiesz co? Sam dam z nim radę, Neville.- Powiedział Oliver Wood, podnosząc Colina na ramię w chwycie strażackim i zaniósł go do Wielkiej Sali.
Neville oparł się o framugę drzwi na chwilę i wytarł czoło tyłem dłoni. Wyglądał jak stary człowiek. Potem wyruszył znowu w dół po schodach w ciemność, żeby przynieść więcej ciał.
Harry raz spojrzał do tyłu na wejście do Wielkiej Sali. Ludzie poruszali się, próbując pocieszyć jedni drugich, pijąc, klęcząc przy zmarłych, ale nie mógł dojrzeć nikogo z tych, których kochał, żadnego śladu Hermiony, Rona, Ginny, ani innych Weasleyów, ani Luny. Czuł, że oddałby cały pozostały mu czas za jedno ostatnie spojrzenie na nich, ale czy wtedy miałby siłę, żeby przestać patrzeć? Tak było lepiej.
Zszedł w dół po schodach i na zewnątrz, w ciemność. Była prawie czwarta rano i śmiertelna sztywność błoni sprawiała wrażenie, że wstrzymują oddech czekając, żeby zobaczyć, czy zrobi to, co musiał.
Harry przesunął się w stronę Neviller17;a, który zginał się przy kolejnym ciele.
-Neville.
-Boże, Harry, prawie dostałem zawału!
Harry ściągnął pelerynę, pomysł przyszedł do niego znikąd, zrodzony z pragnienia, żeby wszystko było całkowicie pewne.
-Gdzie idziesz, samotnie?- Neville spytał podejrzliwie.
-To wszystko jest częścią planu.- Powiedział Harry- Jest coś, co muszę zrobić. Słuchaj, Neville.
-Harry!- Neville wyglądał nagle na przestraszonego.- Harry, nie masz zamiaru przekazać się?
-Nie.- Harry skłamał z łatwością.- Oczywiście nie... to jest cos innego. Ale mogę zniknąć z widoku na pewien czas. Znasz węża Voldemorta Neville? Ma wielkiego węża... nazywa go Nagini...
-Słyszałem, tak... co z nim?
-Musi być zabity. Ron i Hermiona wiedzą to, ale tylko na wszelki wypadek, gdyby oni...
Okropność tej możliwości zdusiła go na chwilę, sprawiła, że nie mógł mówić dalej. Ale ponownie zebrał się w sobie: to było najważniejsze, musi być jak Dumbledore, mieć chłodny umysł, upewnić się, że będą zastępstwa, inni, żeby poprowadzić dalej zadanie. Dumbledore umarł wiedząc, że trzy osoby wiedzą o Horkruksach; teraz Neville zajmie miejsce Harryr17;ego: ciągle trzy osoby będą znały tajemnicę.
-A jeśliby oni byli... zajęci... a ty masz szansę...
-Zabić węża?
-Zabić węża.- Harry powtórzył.
-Dobrze Harry. Z tobą wszystko w porządku?
-Mam się dobrze. Dzięki Neville.
Ale Neville chwycił go za nadgarstek kiedy Harry zaczął iść dalej.
-Mamy zamiar wszyscy walczyć dalej, Harry. Wiesz o tym?
-Tak, ja...
Duszące uczucie zgasiło koniec jego zdania, nie mógł dokończyć. Nie wydawało się, żeby Neville uznał to za dziwne. Poklepał Harryr17;ego po ramieniu, puścił go i odszedł po dalsze ciała.
Harry znowu narzucił na siebie płaszcz i poszedł dalej. Ktoś poruszał się niedaleko, zniżając się nad postacią leżącą na ziemi. Był o stopę od niej, kiedy zrozumiał, że to Ginny.
Zatrzymał się w miejscu. Kucała przy dziewczynie, która szeptem wzywała swoją matkę.
-Wszystko w porządku.- Mówiła Ginny.- Już dobrze. Weźmiemy cię do środka.
-Ale ja chcę do domu.- Wyszeptała dziewczyna.- Już nie chcę walczyć!
-Wiem.- Powiedziała Ginny i jej głos się załamał.- Wszystko będzie dobrze.
Fale zimna przechodziły po skórze Harryr17;ego. Chciał krzyczeć w noc, chciał, żeby Ginny wiedziała, że był tutaj, chciał, żeby wiedziała dokąd idzie. Chciał być zatrzymany, odciągnięty, odesłany do domu...
Ale był w domu. Hogwart był pierwszym i najlepszym domem jaki znał. On i Voldemort i Snape, porzuceni chłopcy, wszyscy znaleźli tutaj dom...
Teraz Ginny klęczała obok zranionej dziewczyny, trzymając jej rękę. Z wielkim wysiłkiem, Harry zmusił się do pójścia dalej. Wydało mu się, że Ginny spojrzała wokół, gdy przechodził obok i zastanowił się, czy poczuła, że ktoś przechodzi obok, ale nic nie powiedział i nie spojrzał w tył.
Chata Hagrida wyłaniała się z ciemności. Nie było tam świateł, żadnego dźwięku Kła drapiącego w drzwi i jego huczącego szczeku na powitanie. Wszystkie te wizyty u Hagrida i błysk miedzianego czajnika na ogniu, i kamienne ciasteczka, i gigantyczne larwy, i jego wielka, brodata twarz, i Ron wymiotujący ślimakami, i Hermiona pomagająca mu uratować Norberta...
Szedł dalej, ale teraz doszedł do skraju Lasu i stanął.
Rój Dementorów sunął pomiędzy drzewami; czuł ich chłód o nie był pewien czy jest zdolny przejść bezpiecznie przez niego. Nie pozostało mu dosyć siły na Patronusa. Już nie mógł kontrolować swojego drżenia. Nie było, mimo wszystko, tak łatwo umierać. Każda sekunda, w której oddychał, zapach trawy, chłodne powietrze na twarzy, były tak cenne: pomyśleć, że ludzie mieli lata i lata do zmarnowania, im czas się tak dłużył, a on trzymał się każdej sekundy. Jednocześnie myślał, że nie będzie w stanie iść dalej i wiedział, że musi. Długa gra skończyła się, Znicz został złapany, przyszła pora opuścić przestworza...
Znicz. Jego palce przez chwilę bez czucia szperały w woreczku na szyi i wyciągnął go na zewnątrz.
Otwieram się w zamknięciu.
Oddychając szybko i ciężko, spojrzał w dół na niego. Teraz, kiedy chciał, żeby czas poruszał się tak wolno jak to tylko możliwe, on przyspieszył i zrozumienie przyszło tak szybko, że wydało mu się, że przeleciało obok. To było zamknięcie. To była ta chwila.
Przycisnął złoty metal do warg i wyszeptał: rNiedługo umrę.r1;
Metalowa skorupka otwarła się. Zniżył trzęsącą się rękę, podniósł różdżkę Draco pod peleryną i wymruczał: rLumosr1;
Czarny kamień z jego zygzakowatym pęknięciem przechodzącym przez środek leżał w dwóch połówkach Znicza. Kamień Wskrzeszenia pękł wzdłuż pionowej linii symbolizującej Wiekową Różdżkę. Trójkąt i koło przedstawiające pelerynę i kamień były ciągle rozpoznawalne.
I ponownie, Harry zrozumiał, nie musząc myśleć. Przywoływanie ich z powrotem nie miało znaczenie, ponieważ miał niedługo do nich dołączyć. To nie on ich przyciągał: oni go przyciągali.
Zamknął oczy, obrócił kamień w ręce, trzy razy.
Wiedział, że to się stało, ponieważ usłyszał lekkie poruszenia wokół siebie sugerujące, że kruche ciała stanęły na usłanym gałązkami klepisku znaczącym granicę Lasu. Otworzył oczy i rozejrzał się.
Nie byli ani duchami, ani cielesnymi, tego był pewien. Najbardziej przypominali Riddler17;a, który uciekł z pamiętnika, tak dawno temu, a był wspomnieniem, które stało się realne. Mniej solidni niż żywi, ale dużo bardziej niż duchy, przesuwali się w jego stron, a każda twarz była tak samo uśmiechnięta z miłością.
James był dokładnie tego wzrostu, co Harry. Miał na sobie to samo ubranie, w którym umarł, jego włosy były rozczochrane i potargane, a okulary miał troche krzywe, jak Pan Weasley.
Syriusz był wysoki i przystojny, i dużo młodszy niż Harry widział do w życiu. Podskakiwał z lekką gracją, rękami w kieszeniach i szerokim uśmiechem na twarzy.
Lupin też był młodszy i dużo mniej zmęczony, a jego włosy był bujniejsze i ciemniejsze. Wyglądał na szczęśliwego z powrotu do miejsca tak wielu nastoletnich wędrówek.
Lily uśmiechała się najszerzej ze wszystkich. Odrzuciła swoje długie włosy do tyłu przysuwając się do niego, a jej zielone oczy, tak podobne do jego, patrzyły chciwie na jego twarz, tak jakby nigdy nie była w stanie się na niego napatrzeć.
-Byłeś taki dzielny.
Nie mógł nic powiedzieć. Jego oczy napawały się nią i myślał, że chciałby tak stać i patrzyć na nią zawsze i to by wystarczyło.
-Jesteś prawie tam.- Powiedział James.- Bardzo blisko. Jesteśmy... tacy z ciebie dumni.
-Czy to boli?
To dziecinne pytanie wyszło z ust Harryr17;ego zanim był mógł je powstrzymać.
-Umieranie? Wcale.- Powiedział Syriusz.- Łatwiejsze i szybsze niż zasypianie.
-I on będzie chciał, żeby to było szybkie. Chce, żeby się skończyło.- Powiedział Lupin.
-Nie chciałem, żebyście umarli.- Harry powiedział. Te słowa wyszły bez jego woli.- Żadne z was. Przepraszam...
Mówił bardziej do Lupina niż do reszty, błagając go.
-...niedługo po tym, jak urodził ci się syn... Remusie, przykro mi...
-Mi tez jest przykro.- Powiedział Lupin.- Przykro, że go nigdy nie poznam... ale on będzie wiedział dlaczego umarłem. Starałem się stworzyć świat, w którym będzie mógł żyć szczęśliwszym życiem.
Lodowaty podmuch, który wydawał się emanować z serca lasu, uniósł włosy w brwiach Harryr17;ego. Wiedział, że nie każą mu iść, że to musi być jego własna decyzja.
-Zostaniecie ze mną?
-Do samego końca.- Powiedział James.
-Nie będą mogli was zobaczyć?- Zapytał Harry.
-Jesteśmy częścią ciebie.- Powiedział Syriusz.- Niewidoczną dla wszystkich innych.
Harry spojrzał na swoją matką.
-Bądźcie blisko mnie.- Powiedział cicho.
I wyruszył. Chłód Dementorów nie opanował go; przeszedł przez niego z towarzyszami, a oni byli dla niego jak Patronusy i razem szli pomiędzy starymi drzewami, z ich splątanymi gałęziami i ich sękatymi korzeniami zwiniętymi pod stopami. Harry ściskał pelerynę mocno wokół siebie w ciemności, wchodząc głębiej i głębiej w Las, nie wiedząc, gdzie jest Voldemort, ale pewien, że go znajdzie. Obok niego, nie wydając prawie dźwięku, szli James, Syriusz, Lupin i Lily, a ich obecność była jego odwagą i powodem, dla którego był w stanie stawiać jedną nogę przed drugą.
Czuł jakby jego ciało i umysł były w dziwny sposób rozłączone, jego kończyny działały bez świadomych instrukcji, jakby był pasażerem, a nie kierowcą, w tym ciele, które miał niedługo opuścić. Umarli, którzy szli obok niego przez Las byli dla niego bardziej realni niż żywi, którzy zostali w zamku: Ron, Hermiona, Ginny i wszyscy inni, wydawali mu się duchami, gdy szedł potykając się w stronę końca życia, w stronę Voldemorta.
Łomot i szept: jakaś inna żywa istota poruszyła się w pobliżu. Harry stanął pod peleryną, rozglądając się dookoła, nasłuchując, a jego matka i ojciec, Lupin i Syriusz także stanęli.
-Ktoś tu jest.- Dobiegł go z pobliża szorstki szept.- On ma pelerynę-niewidkę. Czy to może być?
Dwie postacie wyszły zza pobliskiego drzewa: ich różdżki świeciły się, a Harry zobaczył Yaxleyr17;a i Dołohowa patrzących dokładnie na miejsce, na którym stali Harry, jego matka i ojciec oraz Syriusz i Lupin. Najwyraźniej nie mogli nic dostrzec.
-Na pewno coś słyszałem.- Powiedział Yaxley.- Sądzisz, że to zwierzę?
-Ten szaleniec Hagrid miał całą gromadę tego tutaj.- Powiedział Dołohow patrząc przez ramię.
Yaxley spojrzał na zegarek.
-Czas prawie minął. Potter miał swoją godzinę. Nie przyjdzie.
-Ale on był pewien, że przyjdzie! Nie będzie zadowolony.
-Lepiej wróćmy.- Powiedział Yaxley.- Dowiemy się, jaki jest teraz plan.
On i Dołohow obrócili się i weszli głębiej w Las. Harry podążył za nimi wiedząc, że zaprowadzą go dokładnie tam, dokąd chciał pójść. Spojrzał w boki i jego matka uśmiechnęła się do niego, a ojciec pokiwał głową z zachętą.
Szli dalej jeszcze kilka minut, kiedy Harry zobaczył światło przed sobą i Yaxley i Dołohow weszli na polanę, o której Harry wiedział, ze żył tu kiedyś potworny Aragog. Pozostałości jego szerokich sieci były tam ciągle, a rój jego potomków został wysłany przez śmierciożerców, żeby walczyć za ich sprawę.
Na środku polany płonął ogień, a jego migoczące światło padało na tłum całkiem cichych śmierciożerców. Niektórzy z nich byli ciągle w maskach i kapturach, inni pokazali swoje twarze. Na obrzeżach grupy siedzieli dwaj giganci rzucający masywne cienie na scenę, a ich twarze były okrutne i podobne do ciosów z kamienia. Harry zobaczył Fenrira mlaszczącego , żującego swoje długie paznokcie; wielkiego blondwłosego Rowler17;a, który dotykał swojej krwawiącej wargi. Zobaczył Lucjusza Malfoya, który wyglądał na pokonanego i przerażonego i Narcyzę, której oczy były zapadnięta i pełne obaw.
Wszystkie oczy były skupione na Voldemorcie, który stał z pochyloną głową i białymi rękami złożonymi na Starszej Różdżce. Wyglądał jakby się modlił albo liczył po cichu w myślach i Harry, stojąc w ciszy na skraju sceny, pomyślał absurdalnie o dziecku liczącym w grze w chowanego. za jego głową wirował i wił się wielki wąż, Nagini unosząca się w swojej lśniącej, zaczarowanej klatce jak potworna aureola.
Kiedy Dołohow i Yaxley dołączyli do koła, Voldemort podniósł wzrok.
-Nie pokazał się, Panie.- Powiedział Dołohow.
Wyraz twarzy Voldemorta nie zmienił się. Czerwone oczy wydawały się płonąć w świetle ognia. Powoli położył Starszą Różdżkę pomiędzy palcami.
-Mój Panie...
Bellatrix przemówiła. Siedziała najbliżej Voldemorta, rozczochrana, z bladą twarzą, ale poza tym bez obrażeń.
Voldemort podniósł rękę by ją uciszyć, a ona nie wypowiedziała następnego słowa, ale patrzyła na niego z uwielbiającą fascynacją.
-Myślałem, że przyjdzie.- Powiedział Voldemort swoim wysokim, czystym głosem, z oczami na podskakujących płomieniach.- Oczekiwałem, że przyjdzie.
Nikt nie przemówił. Wydawali się tak przerażeni, jak Harry, którego serce rzucało się o żebra, tak jakby chciało uciec z ciała, które miał zaraz porzuci. Jego ręce były spocone, gdy ściągnął pelerynę- niewidkę i schował ją pod szatą, razem z różdżką. Nie chciał, żeby k**iła go walka.
-Byłem, wydaje się... w błędzie.- Powiedział Voldemort.
-Nie byłeś.
Harry powiedział to tak głośno, jak umiał, z całą siłą, jaką mógł zebrać. Kamień Wskrzeszenia wyślizgnął mu się spomiędzy bezwładnych palców i w kąciku oka zobaczył, jak jego rodzice, Syriusz i Lupin zniknęli, kiedy on wszedł w światło ognia. W tym momencie czuł, że nie liczy się nikt poza Voldemortem. Było tylko ich dwóch.
Iluzja znikła tak szybko, jak się pojawiła. Giganci ryczeli, kiedy śmierciożercy podnieśli się razem i było wiele krzyków, parsknięć, nawet śmiechów. Voldemort zamarł tam, gdzie stal, ale jego czerwone oczy znalazły Harry'ego i patrzył jak Harry idzie w jego stronę, a nic, poza ogniem nie stoi pomiędzy nimi.
Wtedy jakiś glos zawołał:
-HARRY! NIE!
Odwrócił sie: Hagrid był skrępowany i przywiązany do pobliskiego drzewa. Jego masywne ciało trzęsło gałęziami nad głową, kiedy desperacko próbował sie uwolnić.
-NIE! HARRY! CO TY...?
-CISZA!- Wrzasnął Rowle i poruszył różdżką uciszając Hagrida.
Bellatrix, która wstała na nogi, patrzyła z entuzjazmem to na Voldemorta to na Harry'ego, a jej pierś unosiła sie. Jedynymi rzeczami, które sie poruszały były płomienie i waz zwijający sie i rozwijający w błyszczącej klatce za głową Voldemorta.
Harry czul swoja różdżkę przy piersi, ale nawet nie spróbował jej wyciągnąć. Wiedział, ze waz jest zbyt dobrze chroniony, wiedział, ze jeśli uda mu sie wycelować różdżką w Nagini uderzy go pięćdziesiąt zaklęć.
Harry i Voldemort patrzyli na siebie nawzajem i teraz Voldemort pochylił głowę na bok, zastanawiając sie nad chłopcem przed nim i bardzo niewesoły śmiech wykrzywił jego bezwargie usta.
-Harry Potter.- Powiedział, bardzo miękko. Jego glos mógł być częścią skwierczącego ognia.- Chłopiec, który żył.
Żaden ze śmierciożerców nie poruszył sie. Czekali: wszystko czekało. Hagrid szarpał sie, Bellatrix z trudem łapała powietrze, a Harry pomyślał niewytłumaczalnie o Ginny i jej ognistym spojrzeniu, i o uczucie jej ust na jego...
Voldemort podniósł różdżkę. Ciągle miał głowę przechylona na jedna stronę jak zaciekawione dziecko, zastanawiające sie, co sie stanie, jeśli będzie kontynuować. Harry spojrzał z powrotem w czerwone oczy i zapragnął, żeby to sie stało teraz, szybko, tak długo jak jeszcze może stać, zanim straci kontrole, zanim okaże strach.
Zobaczył ruch ust, błysk zielonego światła i wszystko zniknęło. |
|
|
Laukaz |
Wysłany: Pon 8:59, 13 Sie 2007 Temat postu: |
|
Rozdział 33
Tłumaczenie: Jajodzajofajo
Opowieść Księcia.
Harry klęczał przy Snapie, po prostu patrząc na niego, dopóki nagle, wysoki i zimny głos nie rozległ się tak blisko niego, że Harry skoczył na równe nogi, zaciskając gwałtownie kolbę w rękach, myśląc, że Voldemort z powrotem wszedł do pokoju.
Głos Voldemorta odbił się od ścian i podłogi i Harry uświadomił sobie, że skierowany był on do Hogwartu i okolic, tak, żeby mieszkańcy Hogsmeade i wszyscy walczący w zamku usłyszeli go tak wyraźnie jakby stał tuż za nim, poczuli jego oddech na swoich szyjach, powiew śmierci.
-Walczyliście – powiedział zimny, wysoki głos – dzielnie. Lord Voldemort wie jak wynagrodzić odwagę.
Jednak ponieśliście ogromne straty. Jeżeli nadal zdecydujecie mi się opierać, umrzecie, jeden po drugim. Nie chcę, żeby to się stało. Każda przelana kropla magicznej krwi jest stratą i marnotrawstwem.
Lord Voldemort jest litościwy. Natychmiast rozkazuję moim siłom wycofać się. Macie jedną godzinę. Zajmijcie się poległymi z należną im godnością. Wyleczcie swoje rany.
Teraz, Harry Potterze, mówię bezpośrednio do ciebie. Wolałeś pozwolić umrzeć swoim przyjaciołom za ciebie niż stanąć ze mną twarzą w twarz. Poczekam na ciebie jedną godzinę w Zakazanym Lesie. Jeżeli pod koniec tej godziny nie przyjdziesz do mnie i nie poddasz się, bitwa rozpocznie się na nowo. Wtedy sam przystąpię do walki, Harry Potterze, znajdę cię i ukarzę każd**o mężczyznę, kobietę i dziecko, którzy próbowali cie przede mną ukryć. Jedna godzina.
Zarówno Ron i Hermiona gorączkowo pokręcili głowami patrząc na Harry'ego.
- Nie słuchaj go - powiedział Ron.
- Wszystko będzie dobrze - powiedziała gwałtownie Hermiona - Chodźmy... chodźmy z powrotem do zamku, jeżeli odszedł do Zakazanego Lasu musimy wymyślić nowy plan...
Spojrzała na ciało Snapa'e i pośpieszyła do wyjścia z tunelu. Ron poszedł za nią. Harry podniósł pelerynę niewidkę, po czym spojrzał w dół, na Snape'a. Nie wiedział co czuć, za wyjątkiem szoku ze sposobu w jaki Snape został zabity i powodu z jakiego zostało to zrobione...
Bez słowa wpełzli z powrotem do tunelu. Harry zastanawiał się czy Ronowi i Hermionie wciąż rozbrzmiewa w głowach głos Voldemorta, tak jak jemu.
Wolałeś pozwolić umrzeć swoim przyjaciołom za ciebie niż stanąć ze mną twarzą w twarz. Poczekam na ciebie jedną godzinę w Zakazanym Lesie ... jedna godzina ...
Małe tobołki zdawały się zaśmiecać ziemię przed zamkiem. Do świtu pozostała godzina albo niewiele więcej i wciąż było całkiem ciemno. Ich trójka pośpieszyła w stronę kamiennych schodów. Samotny chodak, rozmiaru małej łódki, leżał porzucony na przeciwko nich. Nie było żadnego innego śladu Grawpa i jego prześladowców.
Zamek był nienaturalnie cichy. Nie było już błysków światła, huków ani krzyków. Posadzka w sali wejściowej była poplamiona krwią. Szmaragdy wciąż były rozsypane po całej podłodze, razem z kawałkami marmuru i roztrzaskanym drewnem. Część poręczy była zniszczona.
- Gdzie są wszyscy? - wyszeptała Hermiona.
Ron poszedł w stronę Wielkiej Sali. Harry stanął w progu. Stoły zniknęły, a sala była zatłoczona. Ci, którzy przeżyli, stali w grupach, podtrzymując się nawzajem. Na podwyższeniu ranni byli leczeni przez Panią Pomfrey i grupę chętnych. Firenzo był wśród rannych; jego bok był zalany krwią, a on sam dygotał i nie mógł wstać.
Martwi leżeli w rzędzie po środku sali. Harry nie mógł zobaczyć ciała Freda, ponieważ otoczyła je jego rodzina. George klęczał przy jego głowie, Pani Weasley leżała w poprzek jego ciała, trzęsąc
się z płaczu, Pan Weasley gładził jej włosy, a po policzkach spływały mu łzy.
Harry, Ron i Hermiona odeszli bez słowa. Harry zobaczył jak Hermiona podchodzi do brudnej Ginny i obejmuje ją. Ron dołączył do Billa, Fleur i Percy'ego, który objął go ramieniem. Kiedy Ginny i Hermiona przysunęły się bliżej do reszty rodziny, Harry wyraźnie zobaczył resztę ciał leżących obok Freda: Remus i Tonks bladzi, nieruchomi, wyglądający tak spokojnie, wydawali się spać pod czarnym, zaczarowanym sufitem.
Wielka Sala zdawała się odpływać, maleć, kurczyć gdy Harry podążał chwiejnie w stronę wyjścia. Nie mógł złapać oddechu. Nie mógł spojrzeć na inne ciała, żeby zobaczyć kto jeszcze za niego umarł. Nie dałby rady dołączyć do Weasleyów, nie mógłby spojrzeć im w oczy, bo gdyby od razu się poddał, Fred mógłby nigdy nie umrzeć...
Odwrócił się i pobiegł w górę marmurowych schodów. Lupin, Tonks... chciałby móc nic nie czuć.... chciały wyrwać sobie serce, swoje wnętrzności, wszystko co w nim krzyczało...
Zamek był kompletnie opustoszały. Nawet duchy zdawały się dołączyć do żałobnego tłumu w Wielkiej Sali. Harry biegł nie zatrzymując się, ściskając kryształową fiolkę pełną ostatnich myśli Snape'a i nie zwolnił zanim nie dobiegł do kamiennego gargulca strzegącego gabinetu Dyrektora.
- Hasło?
- Dumbledore! - powiedział Harry nie zastanawiając się, bo to właśnie jego chciał zobaczyć i ku jego zaskoczeniu gargulec odskoczył, ukazując spiralne schody.
Ale kiedy Harry wpadł do okrągłego gabinetu, zastał zmianę. Portrety, które wisiały dookoła ścian były puste. Ani jeden Dyrektor ani Dyrektorka nie zostali, żeby go zobaczyć. Wyglądało na to, że wszystkie przeszły przez obrazy rozwieszone w zamku, żeby wiedzieć co się dzieje.
Harry bez nadzieii spojrzał na opuszczone ramy obrazu Dumbledore'a, który wisiał dokładnie nad krzesłem Dyrektora, po czym odwrócił się do niego plecami. Kamienna Myślodsiewnia leżała w szafce, tam gdzie zawsze: Harry przeniósł ją na biurko i przelał wspomnienia Snape'a w szeroką misę oznaczoną runami na krawędziach. Ucieczka w czyjeś myśli będzie błogosławioną ulgą... nic, nawet to co zostawił Snape, nie mogło być gorsze niż jego własne myśli. Wspomnienia zawirowały, srebrno-białe i dziwne i bez wahania, czując lekkomyślną rezygnację, tak jakby to miało ukoić torturujący go smutek, Harry zanurkował.
Spadł głową w dół w stronę słonecznego światła, jego stopy dotknęły ciepłą ziemię. Kiedy się wyprostował, zobaczył, że jest na prawie opuszczonym placu zabaw. Pojedynczy, wielki komin dominował na horyzoncie. Dwie dziewczynki huśtały się na huśtawkach, a kościsty chłopak obserwował je zza kępy krzaków. Jego włosy były czarne i za długie, a jego ubranie było tak niedopasowane, ze wyglądało, ze specjalnie jest tak ubrany: zbyt krótkie dżinsy, obdarty za duży płaszcz, który mógł należeć do dorosłego mężczyzny, dziwną koszulę wyglądającą jak fartuch.
Harry podszedł bliżej do chłopca. Snape wyglądał na nie więcej niż dziewięć albo dziesięć lat, z ziemistą cerą, mały, żylasty. Na jego szczupłej twarzy widać było jawną chciwość, kiedy obserwował młodszą z dziewczynek, huśtającą się wyżej i wyżej niż jej siostra.
- Lily, nie rób tego! - wrzasnęła starsza starsza z nich.
Ale kiedy huśtawka była najwyżej, dziewczynka pofrunęła w powietrze, dosłownie pofrunęła, prosto ku niebu, głośno się śmiejąc i zamiast połamać się na asfalcie placu zabaw, szybowała jak cyrkowy artysta na trapezie, zostając w powietrzu o wiele za długo i lądując o wiele za lekko.
- Mamusia powiedziała, ci, żebyś tak nie robiła!
Petunia zatrzymała swoją huśtawkę szurając obcasami sandałów po ziemi i robiąc przy tym mnóstwo hałasu, po czym skoczyła na równe nogi opierając ręce na biodrach.
- Mamusia powiedziała, że nie możesz, Lily!
- Ale nic mi nie jest - odpowiedziała Lily, wciąż chichocząc - Tuniu, spójrz tylko. Zobacz co mogę zrobić.
Petunia rozejrzała się dookoła. Plac zabaw był opuszczony, za wyjątkiem nich i, o czym dziewczynki nie wiedziały, Snape'a. Lily podniosła z ziemi kwiatek, który spadł z krzewu, za którym czaił się Snape. Petunia przysunęła się, wyraźnie rozdarta pomiędzy ciekawością a dezaprobatą. Lily poczekała aż Petunia będzie na tyle blisko, żeby mieć dobry widok, po czym wyciągnęła dłoń. Był na niej kwiat, otwierający i zamykający swoje płatki, jak jakaś dziwaczna wielousta ostryga.
- Przestań! - wrzasnęła Petunia.
- To cie nie skrzywdzi - powiedziała Lily, ale zamknęła rękę na kwiecie i rzuciła go z powrotem na ziemię.
- To nie fair! - powiedziała Petunia, ale jej oczy śledziły lot kwiatu na ziemie i spoczęły na nim.
- Jak ty to robisz? - dodała, a w jej głosie wyraźnie zabrzmiała tęsknota.
- To oczywiste, prawda? - Snape nie mógł już się dłużej powstrzymywać i wyskoczył zza krzewów. Petunia wrzasnęła i uciekła w stronę huśtawek, ale Lily, chociaż wyraźnie zaskoczona, została tam gdzie była. Snape wydawał się żałować swojego pojawienia się. Ciemny rumieniec pokrył jego ziemiste policzki kiedy spojrzał na Lily.
- Co jest oczywiste? - zapytała Lily.
Snape był bardzo spięty. Spojrzał szybko na Petunie, chowającą się teraz za huśtawkami, ściszył głos i powiedział:
- Wiem czym jesteś.
- Co masz na myśli?
- Jesteś... jesteś czarownicą - wyszeptał Snape.
Wyglądała na obrażoną.
- To niezbyt grzecznie, tak komuś powiedzieć!
Odwróciła się, zadzierając nos i odmaszerowała w stronę swojej siostry.
- Nie! - powiedział Snape. Teraz był już bardzo czerwony i Harry zastanawiał się dlaczego nie zdjął tego śmiesznie dużego płaszcza, dopóki nie pomyślał, ze pewnie nie chciał pokazać fartucha pod nim. Pobiegł za dziewczynkami, wyglądając jak śmieszny nietoperz, jak swoja starsza wersja.
Siostry uważały na niego, zjednoczone w dezaprobacie, trzymając się słupka jednej huśtawki jak gdyby to było jedyne bezpieczne miejsce.
- Ty jesteś - Snape powiedział do Lily - Ty jesteś czarownicą. Obserwowałem cię przez chwilę. Ale w tym nie ma nic złego. Moja mama też nią jest, a ja jestem czarodziejem.
Śmiech Petuni był jak kubeł zimnej wody.
- Czarodziej! - wrzasnęła. Teraz, kiedy już otrząsnęła się z jego niespodziewanego przybycia, wróciła jej odwaga - Wiem kim ty jesteś. Jesteś chłopakiem tego Snape'a! Żyją na Spinner's End przy rzece - powiedziała Lily i wyraźnie było słychać w jej głosie, że uważa ten adres za niegodny polecenia - Dlaczego nas szpiegujesz?
- Nie szpiegowałem! - powiedział Snape, zapalczywy, nieswój z brudnymi włosami w świetle słońca - Nie szpiegowałem ciebie w każdym razie - dodał złośliwie - ty jesteś Mugolką.
Chociaż Petunia z pewnością nie zrozumiała tego słowa, nie mogła mylić się co do jego tonu.
- Lily, chodź, idziemy stąd! - powiedziała ostro. Lily od razu posłuchała siostry, spoglądając na Snape'a kiedy odchodziła. Stał patrząc na nie kiedy maszerowały w stronę bramy placu zabaw, a Harry, jedyny, który został, żeby go obserwować, rozpoznał gorzkie rozczarowanie i zrozumiał, ze Snape planował ten moment od dawna i że wszystko poszło nie tak...
Otoczenie rozpłynęło się i zanim Harry zdąrzył się zorientować zmieniło się wokół niego. Teraz stał w małym gąszczu drzew. Mógł zobaczyć skąpaną w słońcu rzekę lśniącą przez pnie. Cienie rzucane przez drzewa robiły chłodny, zielony półmrok. Dwoje dzieci siedziało naprzeciw siebie ze skrzyżowanymi nogami. Snape ściągnął płaszcz, w słabym świetle jego bluzka nie wyglądała juz tak osobliwie.
- ... i Ministerswo może cię ukarać jeżeli będziesz czarować poza szkołą, dostaniesz listy.
- Ale ja czarowałam poza szkołą!
- My możemy. Nie mamy jeszcze różdżek. Pozwalają ci kiedy jesteś jeszcze dzieckiem i nic nie możesz na to poradzić. Ale kiedy masz jedenaście lat - pokiwał poważnie głową - i kiedy zaczynają cię szkolić, wtedy musisz być ostrożna.
Przez chwilę panowała cisza. Lily podniosła gałązkę, zakręciła nią w powietrzu i Harry wiedział, że wyobraża sobie lecące z niej iskry. Następnie upuściła gałąź, nachyliła się ku chłopcu i powiedziała
- To prawda, tak? To nie żart? Petunia mówi, ze mnie okłamujesz. Petunia mówi, że nie ma Hogwartu. To jest prawdziwe czy nie?
- To prawdziwe dla nas - powiedział Snape - nie dla niej. Ale my dostaniemy listy, ty i ja.
- Naprawdę? - wyszeptała Lily.
- Na pewno - powiedział Snape i nawet pomimo jego źle obciętych włosów i dziwnego ubrania, uderzała pewność bijąca z jego dziwnej rozciągniętej postaci. Był całkowicie pewien swojego przeznaczenia.
- I naprawdę przyniesie go sowa? - wyszeptała Lily.
- Normalnie tak - powiedział Snape - ale ty jesteś z rodziny Mugoli, wiec ktoś ze szkoły będzie musiał przyjść i wszystko wytłumaczyć twoim rodzicom.
- To ma jakieś znaczenie? Bycie urodzonym wśród Mugoli?
Snape zawahał się. Jego czarne oczy, pałające w zielonkawej poświacie, przesunęły się po jej bladej twarzy i ciemno rudych włosach.
- Nie - powiedział - To nie ma żadnego znaczenia.
- Dobrze - powiedziała Lily, odprężając się: wyraźnie było widać, że się tego obawiała.
- Masz w sobie mnóstwo magii - powiedział Snape - Widziałem to. Za każdym razem kiedy cie obserwowałem...
Jego głos zanikł; nie słuchała go, tylko wyciągnęła się na pokrytej liśćmi ziemi i patrzyła na baldachim nad nimi. Obserwował ją tak samo zachłannie jak wtedy na placu zabaw.
- Jak tam u ciebie w domu? - zapytała Lily.
Mała zmarszczka pojawiła się między jego oczami.
- W porządku - odpowiedział.
- Nie kłócą się więcej?
- Ależ kłócą się - powiedział Snape. Podniósł pięść pełną liści i rozrzucił je dookoła, niezbyt świadomy tego co robi - Ale nie tak długo i pojadę.
- Twój tata nie lubi magii?
- On niczego nie lubi - odpowiedział Snape.
- Severusie?
Lekki uśmiech pojawił się na jego ustach kiedy powiedziała jego imię.
- Tak?
- Opowiedz mi jeszcze o Dementorach.
- A po co chcesz coś jeszcze o nich wiedzieć?
- Jeżeli użyję magii poza szkołą -
- Nie wydadzą cie za to Dementorom! Dementorzy są tylko dla tych, którzy robią naprawdę złe rzeczy. Oni strzegą czarodziejskiego więzienia, Azkabanu. Ale ty nie pójdziesz do Azkabanu, jesteś zbyt...
Zaczerwienił się i poszarpał więcej liści. Nagle Harry usłyszał lekki szelest i sie odwrócił: Petunia, schowana za drzewem straciła równowagę.
- Tunia! - powiedziała zaskoczona Lily zapraszająco, ale Snape skoczył na równe nogi.
- I kto teraz szpieguje? - krzyknął - Czego chcesz?
Petunia wstrzymała oddech, przestraszona, że dała się złapać. Harry widział, że wysila się, zeby powiedzieć coś, co by go zraniło.
- A co ty nosisz? -powiedziała wskazując na pierś Snape'a - Bluzkę swojej mamy?
Rozległ się huk: konar nad głową Petuni spadł. Lily krzyknęła: konar złapał Petunię za ramię, a ta zachwiała się i wybuchnęła płaczem.
- Tuniu!
Ale Petunia juz uciekała. Lily odwróciła się do Snape'a.
- Ty to zrobiłeś?
- Nie - wyglądał na przestraszonego i
- Zrobiłeś! - zaczęła się od niego odsuwać - Zrobiłeś! Skrzywdziłeś ją!
- Nie - nie, nie zrobiłem tego!
Ale kłamstwo nie przekonało Lily: rzuciła mu ostatnie palące spojrzenie po czym wybiegła z zarośli, za swoja siostrą zostawiając zmieszanego, żałosnego Snape'a...
I otoczenie zmieniło się. Harry rozejrzał się dookoła: stał na peronie dziewięć i trzy czwarte, a , lekko zgarbiony Snape stał tuż obok niego, przy ogromnie do niego podobnej szczupłej kobiecie o ziemistej cerze i cierpkim wyrazie twarzy. Snape przypatrywał się rodzinie stojącej niedaleko. Dwie dziewczynki stały trochę z dala od swoich rodziców. Lil zdawała się błagać swoją siostrę; Harry przysunął się bliżej, żeby posłuchać.
- ... Przykro mi, Tuniu, przykro mi! Posłuchaj - złapała rękę swojej siostry i przytrzymała ją mocno, mimo że Petunia starała się ją wyszarpnąć - Może jak już tam będę - nie, posłuchaj, Tuniu! Może jak już tam będę, to pójdę do Profesora Dumbledore'a i przekonam go, żeby zmienił zamiar!
- Nie - chcę - iść! - powiedziała Petunia i wyszarpnęła rękę z uścisku siostry - Myślisz, ze chcę iść do jakiegoś głupiego zamku i uczyć się jak stać się... stać się...
Jej jasne oczy przesunęły się po peronie, ponad kotami miauczącymi w ramionach właścicieli, ponad sowami, trzepoczącymi się i hukającymi na siebie w klatkach, ponad uczniami, niektórymi już przebranymi w długie, czarne szaty, dźwigającymi kufry na szkarłatną lokomotywę, a innymi witającymi się z łzami szczęścia, po długiej wakacyjnej rozłące.
- myślisz, że chcę być... dziwolągiem?
Oczy Lily wypełniły się łzami. Petuni udało się wyrwać rekę.
- Nie jestem dziwolągiem - powiedziała Lily - To okropna rzecz.
- Tam właśnie idziesz - powiedziała Petunia rozkoszując się tym - Specjalna szkoła dla dziwolągów. Ty i ten chłopak Snape'ów... dziwaki, tym właśnie jesteście. Dobrze, że będziecie oddzieleni od normalnych ludzi. To dla naszego bezpieczeństwa.
Lily zerknęła w stronę swoich rodziców, którzy ze szczerą radością rozglądali się po peronie, wyraźnie rozkoszując się otoczeniem. Wtedy spojrzała z powrotem na siostrę, a jej głos stał się niski i zacięty.
- Nie myślałaś, że to jest szkoła dla dziwaków, kiedy napisałaś do Dyrektora i błagałaś go, żeby Cię zabrał.
Petunia zrobiła się czerwona.
- Błagałam? Nie błagałam!
- Widziałam jego odpowiedź. Była bardzo grzeczna.
- Nie powinnaś była czytać - wyszeptała Petunia - To był mój prywatny... jak mogłaś?
Lily zdradziło szybkie spojrzenie na stojącego niedaleko Snape'a. Petunia nabrała gwałtownie powietrza.
- Ten chłopak to znalazł! Ty i ten chłopak zakradliście się do mojego pokoju!
- Nie... nie zakradliśmy się - teraz Lily się broniła - Severus zobaczył kopertę i nie mógł uwierzyć, że Mugole kontaktują się z Hogwartem, to wszystko! Powiedział, ze na poczcie musi być czarodziej, pracujący pod przykrywką, który dba o to...
- Ostatnio czarodzieje wtrącają się wszędzie! - powiedziała Petunia teraz tak blada jak wcześniej czerwona - Dziwoląg! - rzuciła w stronę siostry i odeszła do rodziców....
Otoczenie znowu się rozpłynęło. Sanpe przeciskał się przez korytarz pociągu pędzącego ze stukotem przez kraj. Przebrał się już w swojego szaty, wykorzystując prawdopodobnie pierwszą okazję, żeby pozbyć się okropnych Mugolskich ubrań. W końcu zatrzymał się przy przedziale, w którym rozmawiała grupa hałaśliwych chłopaków. Na siedzeniu przy oknie siedziała zgarbiona Lily, z nosem przyciśniętym do szyby.
Snape otworzył drzwi przedziału i usiadł na przeciwko Lily. Zerknęła na niego, a potem znowu spojrzała przez okno. Płakała.
- Nie chce z tobą rozmawiać - powiedziała zduszonym głosem.
- Dlaczego nie?
- Tunia mnie nie.... nienawidzi. Bo widzieliśmy ten list od Dumbledore'a.
- I co z tego?
Rzuciła mu pełne niechęci spojrzenie.
- To, że jest moją siostrą!
- Ona jest tylko... - opamiętał się szybko. Lily, zbyt zajęta ocieraniem łez, tak żeby nikt nie zauważył, nie usłyszała go.
-Ale jedziemy! - powiedział, nie potrafiąc ukryć euforii w głosie - To właśnie to! Jedziemy do Hogwartu!
Pokiwała głową, wycierając oczy i trochę wbrew sobie, lekko się uśmiechnęła.
- Mam nadzieję, że będziesz w Slytherinie. - powiedział Snape ośmielony tym, że się trochę rozpogodziła.
- W Slytherinie?
Jeden z dzielących z nimi przedział chłopaków, który do tej pory nie interesował się Lily i Snapem, rozejrzał się na dźwięk tego słowa. Harry, którego cała uwaga była skupiona na dwójce przy oknie, zobaczył swojego ojca: smukłego, czarnowłosego jak Snape, ale z tą trudną do zdefiniowania aurą kogoś, o kogo zawsze dbano, nawet adorowano go, a której Snapowi na pewno brakowało.
- Kto chce być w Slytherinie? Ja bym pewnie odszedł, a ty? - James zapytał chłopca rozpartego na siedzeniu na przeciwko niego, a zszokowany Harry rozpoznał w nim Syriusza. Syriusz się nie uśmiechnął.
- Cała moja rodzina była w Slytherinie - powiedział.
- O kurczę - powiedział James - a ja myślałem, że jesteś w porządku!
Syriusz wyszczerzył zęby.
- Może złamię tradycje. Gdzie byś chciał iść gdybyś miał wybór?
James podniósł wyimaginowany miecz.
- Gryffindor, gdzie mieszkają mężni! Jak mój tata.
Snape prychnął lekceważąco. James odwrócił się do niego.
- Masz z tym problem?
- Nie - powiedział Snape, ale jego kpiący uśmiech sugerował coś innego - Jeżeli wolisz być bardziej krzepki niż kumaty...
- A gdzie ty masz nadzieje pójść, przecież nie jesteś ani taki ani taki... - wtrącił się Syriusz.
James wybuchnął śmiechem. Lily wstała, lekko zaczerwieniona i spojrzała na Jamesa i Syriusza z niechęcią.
- Chodź, Severusie, znajdziemy inny przedział.
- Oooooo...
James i Syriusz zaczęli naśladowac jej wyniosły głos; James spróbował podstawić nogę Snape'owi kiedy ten go mijał.
- Do zobaczenia, Snivellusie! - krzyknął i drzwi przedziału się zamknęły...
I otoczenie rozmyło się jeszcze raz...
Harry stał zaraz za Snapem, patrzyli na stoły domów oświetlone świecami, wypełnione rzędami zachwyconych uczniów. Nagle Profesor McGonagall powiedziała
- Evans, Lily!
Patrzył jak jego matka idzie na trzęsących się nogach i siada na rozklekotanym stołku. Profesor McGonagall wsadziła jej na głowe Tiare Przydziału i zaledwie sekundę po tym jak Tiara dotknęła ciemno-rudych włosów, krzyknęła
- Gryffindor!
Harry usłyszał jak Snape cicho jęknął. Lily ściągnęła Tiarę, podała ją Profesor McGonagall, po czym pośpieszyła w stronę rozradowanych Gryfonów. Kiedy szła zerknęła na Snape'a a na jej twarzy pojawił się smutny uśmiech. Harry zobaczył jak Syriusz przesuwa się, żeby zrobić jej miejsce. Rzuciła mu jedno spojrzenie, rozpoznała go z pociągu, skrzyżowała ramiona i sztywno odwróciła się do niego plecami.
Ceremonia Przydziału trwała nadal. Harry obserował jak Lupin, Pettigrew i jego ojciec dołączają do Lily i Syriusza przy stole Gryfonów. W końcu, kiedy pozostał już tylko tuzin uczniów, Profesor McGonagall wywołała Snape'a.
Harry podszedł z nim do stołka, patrzył jak wkłada Tiarę.
- Slytherin! - wrzasnęła Tiara.
I Severus Snape odszedł na drugi koniec sali, z daleka od Lily, gdzie witali do Ślizgoni, gdzie Lucjusz Malfoy, z odznaką perfekta błyszczącą na jego piersi, poklepał Snape'a po plecach, kiedy ten usiadł obok niego...
I otoczenie się zmieniło...
Lily i Snape szli przez zamkowy dziedziniec, wyraźnie się kłócąc. Harry przyśpieszył, żeby się z nimi zrównać. Kiedy ich dogonił uświadomił sobie, że byli znacznie wyżsi. Wydawało się, że minęło pare lat od Ceremonii Przydziału.
- ... myślałem, że jesteśmy przyjaciołmi? - mówił Snape - Najlepszymi przyjaciółmi?
- Jesteśmy, Sev, ale nie lubie ludzi z, którymi się obracasz. Przykro mi, ale nie znoszę Avery'ego i Mulciber'a. Mulciber! Co ty w nim widzisz, Sev? Jest przerażający! Wiesz co kiedyś chciał zrobić Mary MacDonald?
Lily podeszła do filaru i oparła się o niego, patrząc w górę na szczupłą, ziemistą twarz.
- To nic takiego - powiedział Snape - To tylko zabawa, to wszystko...
- To była Czarna Magia, a ty sądzisz, że to tylko zabawa?
- A co z tym, co robi Potter i jego kumple? - zapytał/zażądał Snape. Zaczerwienił się kiedy to powiedział. Nie potrafił ukryć rozżalenia/wyrzutu.
- A co Potter ma z tym wspólnego? - powiedziała Lily.
- Wałęsają się po nocy. Coś dziwnego jest z Lupinem. Gdzie on chodzi?
- Jest chory. - powiedziała Lily - Mówią, że jest chory...
- Każd**o miesiąca w czasie pełni? - powiedział Snape.
- Znam twoją teorię - powiedziała zimno Lily - Dlaczego masz na ich punkcie taką obsesję? Dlaczego cię obchodzi co robią w nocy?
- Po prostu chce ci pokazać, ze nie są tacy wspaniali jak niektórzy myślą, że są.
Intensywność jego spojrzenia sprawiła, że się zaczerwieniła.
- Oni chociaż nie używają czarnej magii - zniżyła głos - A ty jesteś bardzo niewdzięczny. Słyszałam co się stało ostatniej nocy. Zakradłeś się do tego tunelu przy Bijącej Wierzbie i James Potter uratował cię przed tym co tam było...
Twarz Snape'a się wykrzywiła i parsknął:
- Uratował? Uratował? Myślisz, ze odgrywał bohatera? Ratował swoją szyję i swojego przyjaciela! Nie będziesz... Nie pozwolę ci...
- Nie pozwolisz mi? Pozwolisz?
Jasno zielone oczy Lily zamieniły się w szparki. Snape natychmiast się wycofał.
- Nie miałem na myśli... Po prostu nie chcę widzieć jak dajesz się ogłupić temu... On cię uwielbia, James Potter cię uwielbia! - zdawało się, że słowa wyrwały mu się wbrew jego woli - Ale on nie jest... Wszyscy myślą... Wielki bohater Quidditcha - rozżalenie i niechęć sprawiły, że mówił coraz bardziej chaotycznie, a brwi Lily wznosiły się wyżej i wyżej.
- Wiem, że James Potter to arogancki łajdak - powiedziała, przerywając mu - Nie musisz mi tego mówić. Ale poczucie humoru Mulciber'a i Avery'ego jest po prostu złe. Złe, Sev. Nie rozumiem jak możesz się z nimi przyjaźnić.
Harry wątpił czy Snape słyszał jej krytykę Mulciber'a i Avery'ego. W momencie, w którym obraziła Jamesa Pottera całe jego ciało się odprężyło i kiedy odchodzili w jego kroku była nowa lekkość...
Otoczenie znowu się rozpłynęło...
Harry patrzył, po raz drugi, jak Snape opuszcza Wielką Salę, po Owutemach (O.W.L.) z Obrony Przed Czarną Magią, patrzył jak odchodzi od zamku i błąka się nieświadomie blisko miejsca pod bukiem gdzie James, Syriusz, Lupin i Pettigrew siedzieli razem. Ale Harry tym razem trzymał się z daleka, bo wiedział co się stanie kiedy James podniesie Severusa w powietrze i zacznie się z niego naigrywać. Widział co się stanie i co zostanie powiedziane i nie miał ochoty słyszeć tego po raz drugi. Obserwował, jak Lily się do nich przyłącza i staje w obronie Snape'a. Z daleka usłyszał jak upokorzony i wściekły wyzywa ją niewybaczalnie: "Szlama".
Otoczenie się zmieniło...
- Przepraszam.
- Nie obchodzi mnie to.
- Przepraszam!
- Oszczędź sobie.
Była noc. Lily, ubrana w koszulę nocną, stała z założonymi rękami przed portretem Grubej Damy, przy wejściu do Wieży Gryffindoru.
- Wyszłam tylko dlatego, że Mary mi powiedziała, że się odgrażałeś, że będziesz tu spać.
- Bo tak było. Zrobiłbym tak. Nigdy nie chciałem nazwać cię Szlamą, po prostu mi się...
- Wymknęło? - w głosie Lily nie było współczucia - Za późno. Usprawiedliwiałam cię latami. Żadne z moich przyjaciół nie mogło zrozumieć dlaczego w ogóle z tobą rozmawiam. Ty i twoi kochani, mali, przyjaciele Śmierciożercy - widzisz, nawet temu nie zaprzeczasz! Nawet nie zaprzeczasz, że chcesz się tym stać! Nie możesz się doczekać, az dołączysz do Sam-Wiesz-Kogo, co nie?
Otworzył usta i zamknął je nie mówiąc ani słowa.
- Nie mogę dłużej udawać. Wybrałeś swoją drogę, ja wybrałam swoją.
- Nie, posłuchaj, nie chciałem..
- Nazwać mnie Szlamą? Ale wszystkich innych, którzy są tacy jak ja, nazywasz, Severusie. Dlaczego miałabym być wyjątkiem?
Chciał coś powiedzieć, ale posłała mu pogardliwe spojrzenie i wspięła się z powrotem przez dziurę w portrecie...
Korytarz się rozmył i następne wspomnienie pojawiło się dopiero po chwili: Harry leciał widząc zmieniające się kształty i kolory, dopóki otoczenie nie zrobiło się z powrotem stałe i nie stanął na szczycie opuszczonego i pogrążonego w ciemnościach wzgórza. Wiatr światał przez korony kilku nagich drzew. Dorosły Snape ciężko dyszał, obracając się w miejscu i mocno ściskając w dłoni różdżkę. Czekał na kogoś lub na coś... jego strach udzielił się Harremu, który, mimo że widział, ze nic nie może mu się stać, obejrzał się przez ramię zastanawiając się na co czeka Snape...
Nagle strumień oślepiającego, postrzępionego światła przeciął powietrze; Harry pomyslał, ze to błyskawica, ale Snape padł na kolana, a różdżka wyleciała mu z ręki.
- Nie zabijaj mnie!
- Nie miałem takiego zamiaru.
Odgłos aportującego się Dumbledore'a zagłuszył wiatr. Stał przed Snape'em, jego szaty łopotały na wietrze, a twarz miał oświetloną światłem rzucanym przez jego różdżkę.
- Więc, Severusie? Jaką wiadomość ma dla mnie Lord Voldemort?
- Nie, nie wiadomość... Jestem tu z własnej woli!
Snape wykręcał sobie ręce: wyglądał jak szalony. Czarne, rzadkie włosy latały mu koło twarzy.
- Ja... ja przychodzę z ostrzeżeniem... nie, z żądaniem... proszę...
Dumbledore machnął różdżką. Chociaż liście i gałęzie nadal się poruszały, w miejscu, w którym stali na przeciw siebie zapanowała cisza.
- Jaką prośbę może mieć do mnie Śmierciożerca?
- Prze...przepowiednia... proroctwo... Trelawney...
- Ah, tak - powiedział Dumbledore - Ile powtórzyłeś Lordowi Voldemortowi?
- Wszystko, wszystko co słyszałem! - powiedział Snape - To dlatego... z tego powodu... on sądzi, że to się odnosi do Lily Evans!
- Przepowiednia nie odnosi się do kobiety. - powiedział Dumbledore - Mówi o chłopcu urodzonym pod koniec lipca...
- Wiesz o co mi chodzi! On myśli, że chodzi o jej syna, chce ją znaleźć... zabić ich wszystkich...
- Jeżeli ona tyle dla ciebie znaczy - powiedział Dumbledore - Lord Voldemort z pewnością ją oszczędzi? Nie możesz prosić o litość dla matki, w zamian za syna?
- Ja... ja go poprosiłem...
- Napełniasz mnie wstrętem - powiedział Dumbledor i Harry nigdy nie słyszał w jego głosie takiej pogardy. Wydawało się, ze Snape się trochę skurczył.
- Nie przejmujesz się więc śmiercią jej męża i dziecka? Mogą umrzeć, jeżeli tylko ty dostaniesz, to co chcesz?
Snape nic nie powiedział i ledwo spojrzał na Dumbledore'a.
- W takim razie ukryj ich wszystkich - zaskrzeczał - Schowaj ją... ich... w bezpiecznym miejscu. Proszę.
- A co dasz mi w zamian, Severusie?
- W... w zamian? - Snape gapił się na Dumbledore'a i przez chwilę Harry sądził, ze zaprotestuje, ale po dłuższej chwili powiedział:
- Wszystko.
Wzgórze rozpłynęło się i Harry stał w gabinecie Dumbledore'a, a coś wydawało przerażający odgłos, jakby zranione zwierzę. Snape zsunął się z krzesła, a Dumbledore stał nad nim z ponurym wyrazem twarzy. Po jakimś czasie, Snape uniósł twarz; wyglądał jak człowiek, który od opuszczenia dzikiego wzgórza przeżył sto lat cierpienia.
- Myślałem... że sprawisz... ze będzie... bezpieczna...
- Ona i James zaufali niewłaściwej osobie. - powiedział Dumbledore - Tak jak ty, Severusie. Czyż nie miałeś nadzieii, że Lord Voldemort ją oszczędzi?
Snape ledwo oddychał.
- Jej synek przeżył - powiedział Dumbledore.
Snape lekko szarpnął głową, jakby chciał się pozbyć wyjątkowo natrętnej muchy.
- Jej syn zyje. Ma jej oczy, dokładnie jej oczy. Jestem pewien, ze pamietasz kształt i kolor oczu Lily Evans?
- NIE! - ryknął - Odeszła... martwa...
- Czy to wyrzuty sumienia, Severusie?
- Chciałbym... chciałbym być martwy...
- I komu by się to przydało? - powiedział zimno Dumbledore - Jeżeli kochałeś Lily Evans, jeżeli naprawdę ją kochałeś, masz tylko jedno wyjście.
Snape'owi, pogrążonemu w cierpieniu, zajęło chwilę zanim dotarły do niego słowa Dumbledore'a.
- Co... co masz na myśli?
- Wiesz jak i dlaczego umarła. Upewnij się, ze jej śmierć nie pójdzie na marne. Pomóż mi ochronić jej syna.
- On nie potrzebuje ochrony. Czarny Pan odszedł...
- Czarny Pan powróci i Harry Potter będzie w ogromnym niebezpieczeństwie kiedy to się stanie.
Zapanowała cisza i Snape powoli odzyskał nad sobą kontrolę, opanował oddech. - w końcu powiedział:
- Bardzo dobrze. Bardzo dobrze. Ale nigdy... nigdy nie powiesz, Dumbledore! To musi pozostać między nami! Obiecaj to! Nie mógłbym znieść... szczególnie syna Pottera... daj mi słowo!
- Moje słowo, Severusie, że nigdy nie ujawnię Twojej najlepszej strony? - Dumbledore westchnął, spoglądając na dół na zażartą, udręczoną twarz Snape'a - Jeśli nalegasz...
Gabinet stracił na ostrości i pojawił się na nowo. Snape chodził w te i z powrotem na przeciwko Dumbledore'a.
- ...niewydarzony, arogancki jak jego ojciec, zdeterminowany w łamaniu zasad, uwielbia być sławny, chce zwrócić na siebie uwagę, impertynencki...
- Widzisz to, co chcesz widzieć, Severusie - powiedział Dumbledore nie podnosząc oczu znad Transmutacji Dzisiaj - Inni nauczyciele twierdzą, że chłopiec jest skromny, lubiany i dość utalentowany. Osobiście uważam, że to ujmujące dziecko.
Dumbledore obrócił stronę i nie patrząc w górę powiedział:
- Pilnuj Quirrell'a, dobrze?
Kolory zawirowały, wszystko ściemniało. Snape i Dumbledore stali niedaleko Holu Wejściowego, podczas gdy ostatni maruderzy wracali z Wielkiego Balu do swoich łozek.
- Więc? - wymamrotał Dumbledore.
- Znak Karkaroffa też stał się wyraźniejszy. Panikuje, boi się kary; wiesz jak bardzo pomógł Ministerstwu po upadku Czarnego Pana - Snape spojrzał z boku na haczykowaty nos Dumbledore'a - Karkaroff zamierza uciec kiedy poczuje Mroczny Znak.
- Zamierza? - powiedział delikatnie Dumbledore, kiedy Fleur i Roger Davies chichocząc przyszli z pola - Chcesz do niego dołączyć?
- Nie - powiedział Snape, nie spuszczając wzroku z cofających się sylwetek Fleur i Rogera Davies'a - Nie jestem tchórzem.
- Nie jesteś - zgodził się Dumbledore - Jesteś znacznie odważniejszy niż Igor Karkaroff. Wiesz czasami się zastanawiam, czy nie zaczynamy Przydziału zbyt wcześnie...
Odszedł zostawiając zaskoczonego Snape'a...
I Harry znowu stał w gabinecie Dyrektora. Była noc. Dumbledore wisiał z jednej strony podobnego do tronu fotela stojacego za biurkiem, najwyraźniej ledwo przytomny. Jego prawa ręka zwisała z fotela, czarna i spalona. Snape mruczał zaklęcia, celując różdżką w jej nadgarstek, kiedy lewą ręką przytrzymywał czarę pełną gęstego, złotego eliksiru, wlewając go w gardło Dumbledore'a. Po paru chwilach Dumbledore zamrugał oczami i je otworzył.
- Dlaczego - powiedział Snape bez wstępu - Dlaczego włożyłeś ten pierścień? Miał na sobie zaklęcie, to pewne, że to sobie uświadomiłeś. Dlaczego go w ogóle dotknąłeś?
Pierścień Marvolo Gaunt'a leżał na biurku przed Dumbledorem. Był pęknięty. Obok leżał miecz Gryffindora.
Dumbledore się skrzywił.
- Byłem... głupcem. Okrutnie skuszonym...
- Skuszonym czym?
Dumbledore nie odpowiedział.
- To istny cud, że udało ci się tu wrócić! - Snape był wściekły - Ten pierścień miał nadzwyczajną moc, możemy mieć jedynie nadzieję, ze to powstrzymamy. Na razie uwięziłem klątwę na jednej ręce...
Dumbledore podniósł swoją poczerniałą, bezużyteczną rękę i zbadał ją, tak jakby miał przed sobą ciekawy okaz.
- Świetnie się spisałeś, Severusie. Jak myślisz ile czasu mi jeszcze zostało?
Ton Dumbledore'a był towarzyski, równie dobrze mógł pytać o pogodę.
Snape zawahał się, po czym powiedział:
- Nie umiem powiedzieć. Może rok. Nie można zatrzymać takiego zaklęcia na zawsze. Rozprzestrzeni się. Ostatecznie, jego siła wzrośnie z czasem.
Dumbledore uśmiechnął się. Wydawało się, ze nie przejął się wiadomością, ze zostało mu mniej niż rok życia.
- Jestem szczęściarzem, ogromnym szczęściarzem, że cię mam Severusie.
- Gdybyś tylko wezwał mnie trochę wcześniej, może zdołałbym zrobić coś więcej, kupić ci więcej czasu! - powiedział Snape gwałtownie. Spojrzał w dół na pęknięty pierścień i miecz. - Myślałeś, że uszkodzenie pierścienia złamie klątwę?
- Coś w tym stylu... Bez wątpienia, bredziłem... - powiedział Dumbledore. Z wysiłkiem wyprostował się na krześle. - Cóż, doprawdy, to ułatwi sprawę.
Snape spojrzał kompletnie zdumiony. Dumbledore się uśmiechnął.
- Mówię o planie Lorda Voldemorta. Żeby biedy chłopak Malfoy'ów mnie zamordował.
Snape usiadł na krześle, które tak często zajmował Harry, na przeciwko biurka Dumbledore'a. Harry wyczuł, że chciałby powiedzieć coś więcej na temat zaklętej ręki Dumbledore'a, ale ten powstrzymał go grzecznie, nie życząc sobie dalszego omawiania tej kwestii.
Skrzywiony Snape powiedział:
- Czarny Pan nie oczekuje, że Draco się powiedzie. To jedynie kara za ostatnie porażki Lucjusza. Powolna tortura dla jego rodziców Draco, którzy będą musieli obserwować jak ich syn ponosi porażkę i za to płaci.
- W skrócie, śmierć wisi nad nim tak samo jak nade mną - powiedział Dumbledore. - Więc, jak sądzę, następcą Draco w przypadku jego porażki jesteś ty?
Krótka przerwa.
- Myślę, że taki jest plan Czarnego Pana.
- Voldemort sądzi, ze w najbliższej przyszłości nie będzie potrzebować szpiega w Hogwarcie?
- Wierzy, że szkoła będzie wkrótce w jego rękach, tak.
- A jeżeli tak się stanie - powiedział Dumbledore - Obiecasz mi, że zrobisz wszystko co w swojej mocy, żeby ochronić uczniów?
Snape skinął sztywno głową.
- Dobrze. A więc. W pierwszej kolejności musisz odkryć co planuje Draco. Przerażony nastoletni chłopiec jest takim samym zagrożeniem dla siebie jak i dla innych. Zaoferuj mu pomoc, radę, powinien ją przyjąć, lubi cię...
- znacznie mniej odkąd jego ojciec wypadł z łask. Draco wini mnie, myśli, że przywłaszczyłem sobie pozycję Lucjusza.
- Nie mniej jednak spróbuj. Jestem zaniepokojony nie tyle o siebie, co o przypadkowe ofiary jego knucia. Ostatecznie jest tylko jeden sposób, żeby uratować go przed gniewem Lorda Voldemorta.
Snape uniósł brwi, a jego ton był sardoniczny, kiedy zapytał:
- Zamierzasz dać mu się zabić?
- Oczywiście, że nie. Ty musisz mnie zabić.
Zapadła długa cisza, przerwana tylko cichym trzaskiem. Fawkes obgryzał kawałek mątwy.
- Mam to zrobić teraz? - głos Snape'a był pełen ironii - A może dać ci pare chwil na ułożenie epitafium?
- Oh, jeszcze nie teraz. - Dumbledore uśmiechnął się - Ośmielę się stwierdzić, że ten moment sam się znajdzie z biegiem czasu. Widząc co dzisiaj się stało - wskazał ususzoną rękę - możemy być pewni, że stanie się to w przeciągu roku.
- Jeżeli nie przejmujesz się śmiercią - powiedział Snape grubiańsko - to dlaczego nie pozwolisz tego zrobić Draco?
- Dusza tego chłopca nie jest jeszcze tak zepsuta - powiedzial Dumbledore - Nie chciał bym, że się przeze mnie zmarnowała.
- A moja dusza, Dumbledore? A ja?
- Ty sam najlepiej wiesz czy uratowanie starego człowieka przed bólem i upokorzeniem skrzywdzi twoją duszę. - powiedział Dumbledore - Proszę cię o tą jedną, wielką przysługę, Severusie, bo to, że umrę jest równie pewne jak to, że Armaty Chudley'a skończą na samym końcu tabeli. Wyznam, że wolę szybki, bezbolesny koniec niż długą, barbarzyńską przygodę z, na przykład, Greyback'iem - słyszałem, że Voldemort go zwerbował? Albo z kochaną Bellatrix, która lubi się bawić jedzeniem zanim je zje.
Mówił to lekkim tonem, ale jego niebieskie oczy przeszywały Snape'a tak samo jak kiedyś często przeszywały Harry'ego, tak jakby mógł zobaczyć jego duszę. W końcu Snape, krótko skinął głową.
Dumbledore wydawał się tym usatysfakcjonowany.
- Dziękuję, Severusie...
Gabinet zniknął, i teraz Snape i Dumbledore spacerowali o zmierzchu po opustoszałych błoniach.
- Co robisz z Potterem? W te wszystkie wieczory, które razem spędzacie? - zapytał Snape gwałtownie.
Dumbledore wyglądał jakby był tym już znużony.
- Dlaczego? Nie próbujesz dać mu jeszcze więcej szlabanów, Severusie? Jeszcze chwila i chłopak będzie spędzać więcej czasu na karach niż na normalnym życiu.
- Jest jak jego ojciec...
- Być może z wyglądu, ale z charakteru bardziej przypomina matkę. Spędzam czas z Harrym, bo muszę z nim omówić pewne sprawy, przekazać mu pewne informacje zanim bedzie za późno.
- Informacje - powtórzył Snape - Ufasz mu... a nie ufasz mnie.
- To nie kwestia zaufania. Mam, jak obaj wiemy, ograniczony czas. To niezbędne informacje, które musze przekazać chłopcu, żeby zrobił to, co ma zrobić.
- A dlaczego też nie mogę ich poznać?
- Wolałbym nie powierzać wszystkich moich sekretów jednej osobie, a już szczególnie nie osobie, która spędza tak dużo czasu z Voldemortem.
- Co robię na twoj rozkaz!
- I robisz to niezywkle dobrze. Nie sądź, że nie doceniam ciągłego niebezpieczeństwa, w jakim się znajdujesz, Severusie. Dajesz Voldemortowi informacje, które wydają mu się wartościowe, a zatajasz te prawdziwie przydatne. Wykonujesz pracę, której nie powierzyłbym nikomu innemu.
- Ale wyznajesz wszystko chłopcu, który jest nie zdolny nauczyć się Oklumencji, który jest mierny w czarowaniu i któru ma bezpośrednie połączenie z umysłem Czarnego Pana!
- Voldemort boi się tego połączenia. - powiedział Dumbledore - Nie tak niedawno, miał próbkę tego, co naprawdę oznacza dla niego dzielenie umysłu z Harrym. Ból, którego nigdy wcześniej nie doświadczył. Nie sprobuje posiąść go jeszcze raz, jestem tego pewien. Nie w ten sposób.
- Nie rozumiem.
- Dusza Lorda Voldemorta, tak okaleczona, nie może znieść bliskiego kontaktu z taką duszą jaka ma Harry. Jak język zamrożonej stali, jak ciało w ogniu...
- Dusze? Mówimy o umysłach!
- W przypadku Harrego i Voldemorta, mówimy o jednym i tym samym.
Dumbledore rozejrzał się, żeby mieć pewność, ze są sami. Byli blisko Zakazanego Lasu, ale nie było śladu nikogo innego koło nich.
- Po tym jak mnie zabijesz, Severusie...
- Odmawiasz mi powiedzenia czegokolwiek, ale dalej oczekujesz, że wyrządzę ci tę drobną przysługę! - warknął Snape i prawdziwa złość pojawiła się na jego szczupłej twarzy - Dużo rzeczy przyjmujesz jak coś pewnego! Może się rozmyślę!
- Dałeś mi swoje słowo, Severusie. A jeżeli już mówimy o przysługach, to myślałem, że zgodziłeś się pilnować naszego młodego przyjaciela Ślizgona?
Snape spojrzał wściekły, zbuntowany. Dumbledore westchnął.
- Przyjdź dzisiaj do mojego gabinetu, Severusie, o jedenastej a nie będziesz mógł narzekać, że nie powierzam ci tajemnic...
Znowu byli w gabinecie Dumbledore'a, za oknami było ciemno. Fawkes siedział cicho, Snape nieruchomo, a Dumbledore chodził dookoła niego, mówiąc.
- Harry nie moze wiedzieć, aż do ostatniej chwili, aż to nie będzie konieczne, bo w innym wypadku jak mógłby znaleźć w sobie wystarczająco dużo siły, żeby zrobić to co musi być zrobione?
- Ale co musi zrobić?
- To pozostanie pomiędzy mną i Harrym. Teraz, słuchaj uważnie, Severusie. Przyjdzie czas - po mojej śmierci - nie kłóć się, nie przerywaj! Przyjdzie czas kiedy Lord Voldemort zacznie się obawiać o życie swojego węża.
- Nagini? - Snape patrzył zdziwiony.
- Właśnie. Kiedy przyjdzie czas, że Lord Voldemort przestanie wysyłać węża, żeby spełniał jego polecenia, ale zacznie go trzymać bezpiecznie koło siebie, magicznie go chroniąc, to wtedy będzie można bezpiecznie powiedzieć Harry'emu.
- Co mu powiedzieć?
Dumbledore wziął głęboki oddech i zamknął oczy.
- Powiedz mu, ze tej nocy, kiedy Lord Voldemort próbował go zabić, kiedy Lily poświęciła swoje własne życie chroniąc go, Zabójcza Klątwa odbiła się od Voldemorta i fragment jego duszy oderwał się od całości i zatrzasnął się w jedynej żyjącej duszy w całym zawalającym się budynku. Część Lorda Voldemorta żyje w Harrym i to właśnie sprawia, że rozmawia z węzami i daje mu połączenie z umysłem Lorda Voldemorta, którego nigdy nie rozumiał. I dopóki ten fragment duszy, nie przegapiony* przez Voldemorta, pozostaje w nim i jest przez niego chroniony, tak długo Lord Voldemort nie może umrzeć.
Harry miał wrażenie, że ogląda obu mężczyzn z końca długiego tunelu, byli tak daleko, ich głosy dziwnie odbijały się echem w jego uszach.
- Więc chłopak... chłopak musi zginąć? - zapytał Snape, całkiem spokojnie.
- I sam Lord Voldemort musi to zrobić, Severusie. To niezbędne.
Znowu zapadła dłuższa cisza. W końcu Snape powiedział:
- Myślałem... przez te wszystkie lata... że go dla niej chronimy. Dla Lily.
- Chroniliśmy go, bo niezbędne było go wychować, nauczyć i pozwolić, żeby stał się silny - powiedział Dumbledore, ale oczy dalej miał zamknięte - Tymczasem, połączenie między nimi stawało się coraz silniejsze, pasożytnicze. Czasami mialem wrażenie, że on sam to podejrzewa. Jak go znam, zorganizuje wszystko tak, że kiedy wyjdzie na spotkanie ze śmiercią, będzie to oznaczać prawdziwy koniec Voldemorta.
Dumbledore otworzył oczy. Snape wyglądał na przerażonego.
- Trzymałeś go przy życiu tylko po to, żeby mógł umrzeć we właściwym momencie?
- Nie bądź zaszokowany, Severusie. Jak wiele kobiet i mężczyzn oglądałeś jak umierali?
- Ostatnio tylko tych, których nie dałem rady uratować - powiedział Snape. Wstał. - Wykorzystałeś mnie.
- To znaczy?
- Szpiegowałem dla ciebie, kłamałem dla ciebie, dla ciebie stawiałem się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Wszytko po to, by, jak przypuszczałem, zachować syna Lily przy życiu. A teraz mi mówisz, ze hodowałeś go jak świnie na rzeź...
- To poruszające, Severusie - powiedział Dumbledore poważnie - W końcu dorosłeś na tyle, żeby się nim przejąć?
- Nim? - krzyknął Snape - Expecto Patronum!
Z końca jego różdżki wypłynęła srebrna łania. Wylądowała na podłodze gabinetu, przeskoczyła raz przez gabinet i wyleciała przez okno. Dumbledore patrzył jak odlatuje. Kiedy jej srebrny blask zniknął w oddali, odwrócił się do Snape'a. Oczy miał pełne łez.
- Po tak długim czasie?
- Zawsze.
I otoczenie odpłynęło. Teraz Harry zobaczył jak Snape rozmawia z portretem Dumbledore'a za biurkiem.
- Musisz podać Voldemortowi dokładną datę opuszczenia przez Harry'ego domu ciotki i wuja.- powiedział Dumbledore - Nie zrobienie tego, wywołałoby podejrzenia, kiedy Voldemort sądzi, że jestes tak dobrze poinformowany. Jednak musisz przemycić pomysł pułapki - to powinno zapewnić Harremu bezpieczeństwo. Spróbuj Skonfudować Mundungusa Fletcher'a. I jeśli będziesz zmuszony wziąć w tym udział, pamiętaj odegrać przekonująco swoją rolę... Liczę, że pozostaniesz prawą ręką Voldemorta tak długo jak to możliwe, albo Hogwart zostanie skazany na łaskę Carrows'ów...
Teraz Snape siedział koło Mundungusa w nieznanej gospodzie. Twarz Mundungusa była interesująco pusta, a Snape'a zmarszczona w napięciu.
- Zasugerujesz Zakonowi Feniksa - mamrotał Snape - żeby zastosowali zmyłkę. Eliksir Wielosokowy. Identyczni Potterowie. To jedyna rzecz, która moze zadziałać. Zapomnisz, że ja ci to zasugerowałem. Przedstawisz to jako swój własny pomysł. Rozumiesz?
- Rozumiem - wymamrotał Mundungus, patrząc bezmyślnie w przestrzeń...
Teraz Harry leciał obok Snape'a na miotle przez przejrzystą, ciemną noc. Towarzyszyli im inni zakapturzeni Śmierciożercy, a przed nimi był Lupin i Harry, którym tak naprawdę był George...
Śmierciożerca wyprzedził Snape'a, podniósł różdżkę, celując nią dokładnie w plecy Lupina...
- Sectumsempra! - krzyknął Snape.
Ale zaklęcie, przeznaczone dla ręki, w której Smierciożerca trzymał różdżkę, nie trafiło celu i uderzyło w Georga...
Następnie Snape klęczał w starej sypialni Syriusza. Łzy spływały po jego zakrzywionym nosie, kiedy czytał stary list Lily. Druga strona zawierała jedynie parę słów:
mógł się kiedykolwiek przyjaźnić z Gellertem Grindelwaldem. Osobiście, myślę, że ma nie po kolei w głowie!
Z wyrazami miłości,
Lily
Snape wziął stronę z podpisem Lily i jej wyrazami miłości i schował ją pod szatę. Następnie przedarł fotografię, zatrzymując część, z której uśmiechała się Lily, a rzucając na podłogę tę pokazującą James'a i Harry'ego...
I nagle Snape znowu stał w gabinecie Dyrektora, kiedy Phineas Nigellus wpadł rozgorączkowany na swój portret.
- Dyrektorze! Zatrzymali się w Lesie Dziekana! (dop. tłum. Forest of Dean, nie wiem jak przetłumaczili to wcześniej) Szlama...
- Nie używaj tego słowa!
- Granger wspomniała nazwę tego miejsca, kiedy otwierała torbę i ją usłyszałem!
- Dobrze. Bardzo dobrze. - krzyknął portret Dumbledore'a za krzesłem Dyrektora - Teraz, Severusie, miecz! Nie zapomnij, że zeby go zdobyć musi sie wykazać męstwem. I nie może wiedzieć, że mu go dałeś! Gdyby Voldemort wszedł w umysł Harrego i zobaczył, że to zrobiłeś....
- Wiem - powiedział Snape zwięźle. Podszedł do portretu Dumbledore'a i odsunął go na bok. Portret odskoczył ujawniając skrytkę, z której wyjął miecz Gryffindora.
- I dalej nie powiesz mi dlaczego jest tak istotne, żebym dał miecz Potterowi? - powiedział Snape, kiedy narzucał pelerynę podróżną na swoje szaty.
- Nie, nie sądzę. - powiedział portret Dumbledore'a - Będzie wiedzieć co z tym zrobić. I Severusie, bądź bardzo ostrożny. Mogą nie przyjąć cię serdecznie po tym nieszczęśliwym wypadku z Georgem Weasley'em...
Snape odwrócił się do drzwi.
- Nie martw się, Dumbledore - powiedział zimno - Mam plan...
I Snape wyszedł z pokoju. Harry wyszedł z Myślodsiewni i moment później leżał na dywanie w tym samym pokoju: Snape mógł co dopiero zamknąć drzwi. |
|
|
Laukaz |
Wysłany: Pon 8:54, 13 Sie 2007 Temat postu: |
|
Rozdział 32
Świat się skończył, więc dlaczego bitwa się nie skończyła, zamek nie pograżył się w przerażającej ciszy, a wszyscy żołnierze nie padali sobie w ramiona? Umysł Harry'ego wydawał się spadać, przyspieszając bez możliwości kontroli, bez możliwości pojęcia niemożliwego, ponieważ Fred Weasley nie mógł być martwy, świadectwo wszystkich jego zmysłów musiało kłamać... Ciało wypadło przez zdmuchnięte w stronę szkoły i klątwy leciały w ich stronę z ciemności, uderzając mur nad ich głowami.
- Na dół! – Harry krzyknął, coraz więcej klątw przecinało noc: Harry i Ron we dwójkę pociągnęli Hermionę i ściągnęli ją na podłogę, ale Percy leżał na ciele Freda broniąc je od dalszych obrażeń. Kiedy Harry krzyknął “Percy, chodź, musimy stąd odejść!”, potrząsnął głową.
- Percy! – Harry widział ślady łez przecinające warstwę brudu na twarzy Rona, kiedy chwycił ramiona starszego brata i pociągnął, ale Percy nawet się nie ruszył.
- Percy, nie mozesz zrobić nic dla niego! Idziemy do...
Hermiona wrzasnęła i Harry, obracając się, nie musiał pytać dlaczego.
Pająk wielkości małego samochodu próbował wspiąć się przez ogromną dziurę w ścianie. Jeden z potomków Aragoga dołączył do walki. Ron i Harry krzyknęli razem,ich zaklęcia połączyły się i potwór został zepchnięty w tył, jego nogi wymachiwały strasznie i zniknął w ciemnościach.
- Przyprowadził przyjaciół! – Harry zawołał do innych zerkając ponad krawędzią zamku przez dziurę w ścianie powstałą w wyniku klątwy. Więcej wielkich pająków wspinało się po budynku, wyzwolonych z Zakazanego Lasu, który Śmierciożercy musieli przeszukać. Harry wystrzelił zaklęcia oszałamiające w dół na pająki, zrzucając je na ich braci, tak, że staczały się w dół budynku. Potem więcej klątw zaczęło szybować nad głową Harry’ego, tak blisko, że poczuł jak siła jednej z nich rozwiewa mu włosy.
- Uciekamy, TERAZ!
Popychając Hermionę przez sobą wraz z Ronem, Harry schylił się by chwycić ciało Freda pod pachy. Percy, spostrzegając, co Harry chce zrobić, przestał ściskać ciało i pomógł: razem, kucając nisko by ominąć zaklęcia lecące na nich z błoni, wywlekli Freda z drogi.
- Tutaj – powiedział Harry i umieścił go w niszy, gdzie wcześniej stałą zbroja. Nie mógł znieść widoku Freda chociażby sekudę dłużej niż musiał, i upewniwszy się, że ciało jest dobrze schowane, zajął się Ronem i Herminoną. Malfoy i Goyle zniknęli, ale na końcu korytarza , który był teraz pełen pyłu i spadających kamieni, szyb z wybitych okien, zobaczył wielu ludzi biegających tam i z powrotem, przyjaciół czy wrogów – nie umiał powiedzieć. Okrążając róg Percy wysłał ryk podobny do ryku byka: ROOKWOOD! i pobiegł w kierunku wysokiego mężczyzny, który ścigał kilku uczniów.
- Harry, tutaj! – wrzasnęła Hermiona. Pociągnęła Rona za gobelin. Wyglądali jakby walczyli ze sobą (chodzi o wrestling) i przez sekundę Harry myślał, że znów się obejmują, potem zobaczył, że Hermiona próbuje powstrzymać Rona, żeby nie biegł za Percym.
- Posłuchaj mnie Ron, SŁUCHAJ!
- Chcę pomóc... chcę zabijać Śmierciożerców... – jego twarz była wykrzywiona, umazana pyłem i dymem, trząsł się z wściekłości i żalu.
- Ron, jesteśmy jedynymi, którzy mogą to skończyć! Proszę Ron... potrzebujemy węża, musimy zabić węża! – powiedziała Hermiona.
Ale Harry wiedział co czuł Ron: Pogoń za kolejnym Horkruxem nie mogło przynieść satysfakcji z zemsty. On też pragnął walczyć, aby ukarać ludzi, którzy zabili Freda. Chciał znaleźć pozostałych Weasleyów i upewnić się choć trochę, że Ginny nie była.... ale nie mógł pozwolić tej myśli ukształtować się w jego głowie.
- Będziemy walczyć! – powiedziała Hermiona – Musimy, aby dopaść węża! Ale nie straćmy z oczu celu do jakiego dążymy! Tylko my możemy to wszystko zakończyć!
Płakała również i wycierała swoją twarz w podarty i przypalony rękaw. Wzięła kilka głębokich wdechów aby się uspokoić. Wciąż mocno trzymając Rona odwróciła się do Harrego
- Musisz się dowiedzieć gdzie jest Voldemort. On ma węża zawsze ze sobą, prawda? Zrób to Harry. Wejrzyj w niego!
Dlaczego to było takie proste? Bo jego blizna paliła go od godzin, żądając pokazania mu myśli Voldemorta? Zamknął oczy na jej rozkaz i w jednej chwili, krzyki, strzały, i wszystkie te niedobrane dźwięki bitwy zaczęły tonąć i oddalać się, aż on stanął daleko, daleko od nich.
Stał na środku zniszczonego, ale dziwnie znajomego pokoju z obdartą tapetą na ścianach i wszystkimi oknami zabitymi deskami z wyjątkiem jednego. Odgłosy walki na zamku były stłumione i dalekie. Jedno odblokowane okno odsłaniało odległe błyski światła z miejsca gdzie stał zamek, ale w pokoju było ciemno z wyjątkiem samotnej oliwnej lampy.
Obracał różdżkę między palcami oglądając to. Jego myśli krążyły wokół pokoju w zamku, sekretnego pokoju, który tylko on kiedykolwiek znalazł, jakby pokój, do którego aby wejść musisz być mądry i sprytny i dociekliwy... Był pewny że chłopiec nigdy nie znajdzie diademu... Chociaż pupilek Dumbledora zaszedł dalej niż kiedykolwiek oczekiwał... za daleko...
- Mój Panie – powiedział zdesperowany i przybity głos.
Odwrócił się: był tam Lucjusz Malfoy siedzący w najciemniejszym kącie, obszarpany i wciąż noszący znamię kary, jaką otrzymał po ostatniej ucieczce chłopca. Jedno jego oko wyglądało na zamknięte i spuchnięte
- Mój Panie... proszę... mój syn...
- Jeśli twój syn jest martwy Lucjuszu, to nie moja wina. Nie przyszedł aby się do mnie przyłączyć, jak zrobiła to reszta Slytherina. Możliwe, że postanowił się zaprzyjaźnić z Harrym Potterem
- Nie... Nigdy – szepnął Malfoy
- Miej nadzieje, że nie.
- Czy... czy nie boisz się mój Panie, że Potter mógł zginąć z czyichś innych rąk niż Twoich? – zapytał Malfoy trzęsącym się głosem – Czy nie byłoby... mi wybaczone... bardziej ostrożnie byłoby odwołać bitwę, wejść do zamku i szukać go samemu? [co do tego nie jestem pewna: „Wouldn`t it be forgiven me... more prudent to call off this battle, enter the castle, and seek him yourself”]
- Nie udawaj Lucjuszu. Chciałbyś aby bitwa się zakończyła, abyś mógł się dowiedzieć co się stało z twoim synem. A ja nie musze szukać Pottera. Zanim noc się skończy Potter sam tu przyjdzie aby mnie znaleźć.
Voldemort rzucił jeszcze jedno spojrzenie na różdżkę w swoich palcach. To go martwiło... A rzeczy które martwiły Lorda Voldemorta musiały zostań przearanżowane [?? ...and those things that troubled LV needed to be rearranged...]
- Idź i sprowadź mi tu Snape`a
- Snape`a, M-mój Panie?
- Tak, Snape`a. Teraz. Potrzebuję go. Jest... coś... co musi dla mnie zrobić. Idź!
Przestraszony, potykając się w ciemności, Lucjusz opuścił pokój. Voldemort nadal tam stał, obracając różdżkę między palcami i gapiąc się na nią.
- To jedyna droga, Nagini – szepnął i rozejrzał się dookoła.
Był tam wielki, gruby wąż, teraz zawieszony w powietrzu i skręcony wdzięcznie wewnątrz wyczarowanej, ochronnej przestrzeni, którą dla niej zrobił. Gwiaździsta, przezroczysta kula, coś między błyszczącą klatką a czołgiem.
Sapiąc, Harry wrócił myślami i otworzył oczyw tym samym momencie jego uszy zaatakowane zostały przez piski i płacz, grzmoty i uderzenia bitwy.
- Jest we Wrzeszczącej Chacie. Wąż jest z nim, stworzył mu jakąś magiczną ochronę dookoła. Właśnie wysłal Lucjusza Malfoya, żeby ten znalazl Snape`a
- Voldemort siedzi we Wrzeszczącej Chacie? – powtórzyła Hermiona zdziwiona – On nawet... on nawet nie WALCZY?
- On myśli, że nie musi walczyć – powiedzial Harry – On myśli, że ja sam do niego przyjdę.
- Ale dlaczego?
- On wie, że znalazłem Horcruxy. Trzyma Nagini przy sobie. Oczywiście muszę iść do niego, by się zbliżyć do celu.
- Racja – powiedział Ron splatając ramiona – Więc nie możesz iść! To jest to czego on chce, czego oczekuje. Ty zostań tu i zajmij się Hermioną a ja pójdę i to załatwię.
Harry spojrzał na Rona
- Wy dwoje tu zostańcie, ja pójdę pod Peleryną i będę tak szybko jak...
- Nie – przerwała mu Hermiona – bardziej sensowne będzie jeśli ja wezmę Pelerynę i...”
- Nawet o tym nie myśl! – wrzasnął na nią Ron
Zanim Hermiona zdążyła powiedzieć coś więcej niż „Ron, ja jestem,na tyle zdolna...” gobelin na szczycie schodów na których stali został gwałtownie rozdarty.
- POTTER!
Dwóch zamaskowanych Śmierciożerców stało tam, ale nawet zanim zdążyli w pełni wyciągnąć różdżki Hermiona krzyknęła „Glisseo!”
Schody pod ich stopami zamieniły się w rynnę i ona, Harry i ron zjechali w dół, nie mogąc kontrolować prędkości, ale na tyle szybko by oszałamiające czary Śmierciożerców nie mogły w nich trafić. Strzelali przez [concealing] gobelin na środku [and spun onto the floor – nie mam pojęcia:/] uderzając w przeciwną ścianę
- Duro! - Zapłakała Hermiona celując różdżką w Gobelin.
Były tam dwa głośne, obrzydliwe [crunches - ??] w chwili gdy gobelin zamienił się w kamień a goniący ich Śmierciożercy zgnietli się przed nim.
- Cofnijcie się! – krzyknął Ron,
On, Harry i Hermiona rzucili się naprzeciw drzwi, kiedy dobiegł ich dźwięk galopujących biurek poganianych przez biegnącą Profesor McGonagall. Nie zauważyła ich. Jej włosy opadły a na policzku widniało głębokie cięcie. Gdy skręciła za róg usłyszeli jej krzyk:
- ATAKOWAĆ!
- Harry, załóż Pelerynę – powiedziała Hermiona - Nie przejmuj się nami
Ale on zarzucił Pelerynę na całą trójkę. [Large though they were he doubted - ????] nikt nie zobaczyłby ich bezcielesnych nóg poprzez kurz z zatykający powietrze, spadające kamienie i migotanie zaklęć. Pobiegli na niższą klatkę schodową i znaleźli się na korytarzu pełnym walczących. Portrety po obydwu stronach walki były zatłoczone przez postacie krzyczące rady i zachęcające do walki w chwili gdy Śmierciożercy zamaskowani i ci bez masek walczyli ze studentami i nauczycielami. Dean wygrał dla siebie różdżkę i pojedynkował się twarzą w twarz z Dołohowem, Parvati z Traversem. Harry, Ron i Hermiona wznieśli jednocześnie swoje różdżki gotowi do uderzenia, ale walczący falowali i byli tak ściśnięci, że było zbyt możliwe by zranić kogoś, kto walczył po ich stronie, gdyby zaczęli rzucać zaklęcia. Stali zamurowani szukając możliwości działania, gdy nagle rozległo się głośne „Wheeee!” i spoglądając w górę Harry zobaczył Irytka warczącego nad nimi, rzucającego [Snargaluff pods] w dół na Śmierciożerców, których głowy nagle zostały pochłonięte przezwijące się zielone bulwy przypominające grube robaki.
- ARGH!
Garść [tubers] uderzyła w Pelerynę nad głową Rona; wilgotne zielone korzenie zawisły w powietrzu. Ron próbował je z siebie strząsnąć
- Ktoś niewidzialny tam jest! – krzyknął zamaskowany Śmierciożerca wskazując nanich
Dean skorzystał z nieuwagi Śmierciożercy i powalił go Zaklęciem Oszałamiającym. Dołohov spróbował się zemścić, ale Parvati rzuciła na niego Klątwe „Body Bind”
- CHODŹMY! – wrzasnął Harry.
On, Ron i Hermiona założyli dokładnie Pelerynę i pobiegli z głowami nisko środkiem, między walczącymi, ślizgając się trochę na rozlanym soku (Snargaluff) na szczyt schodów prowadzących do Sali Wejściowej.
- Jestem Draco Malfoy, Jestem Draco, Jestem po twojej stronie!
Draco był na wyższym piętrze, broniąc się przeciw kolejnemu Śmierciożercy. Harry ogłuszył go, kiedy przyszli. Malfoy rozejrzał się wokół, rozglądając się za swoim zbawcą, podczas gdy Ron uderzył go spod peleryny. Malfoy przewrócił się do tyłu wprost na ciało Śmierciożercy.
-Już drugi raz tej nocy uratowaliśmy ci życie, ty dwulicowa świnio! - wrzasnął Ron. Było więcej pojednykujących się par się dookoła schodów i na piętrach. Gdzie Harry nie spojrzał, widział Śmierciożerców: Yaxley, stojąc blisko drzwi frontowych walczył z Flitwickiem, a zamaskowany Śmierciożerca pojedynkował się po ich prawicy z Kingsleyem. Uczniowie biegali w każdym kierunku; niektórzy dźwigali lub wlekli ze sobą rannych kolegów. Harry rzucił Zaklęciem Oszałamiającym w jednego z zamaskowanych Śmierciożerców; zaklęcie chybiło celu, lecz prawie uderzyło Neville'a, który pojawił się znikąd, wymachując naręczami Venomous Tentacula, który szczęśliwym trafem oplótł się wokół najbliższego Śmierciożercy. Harry, Ron i Hermiona popędzili marmurowymi schodami: po lewej stronie zobaczyli roztrzaskane kawałki szkła i klepsydre Slytherina, która zwykle rejestrowała punkty dla jednego z domów. Szmaragdy, które dotąd wypełniały klepsydrę były po prostu wszędzie, więc ludzie potykali się o nie, kiedy biegli. Gdy dotarli na parter zobaczyli pod jednym z balkonów dwa ciała, które z niego wypadły. Nagle czworonożne zwierzę popędziło wzdłuż korytarza, by zatopić zęby w jednym z upadłych.
-NIE!- wrzasnęła Hermiona, wystrzeliwując z różdżki czerwony strumień, który trafił w Fenrira Greybacka i odrzucił go od poszarpanego ciała Lavender Brown. Fenrir uderzył w marmurowe poręcze, usiłując podnieść się na równe nogi. Wtedy, z jasnym, białym błyskiem i trzaskiem, kryształowa kula spadła na czubek jego głowy sprowadzając go z powrotem na ziemie. Nie ruszał się.
-Mam więcej!- wrzasnęła Professor Trelawney znad poręczy.
-Dla każd**o, który ich chcę! Tutaj -- I z ruchem, jakby wykonowały serw w siatkówcę, podnosiła inną ogromną kryształową kulę z torby, machnęła różdżką w powietrze i po chwili kula popędziła wzdłuż holu rozstrzaskując okno i wylatując na zewnątrz.
W tym samym momencie ciezkie drewniane frontowe drzwi wybuchły i wiele gigantycznych pajaków zatarasowało im droge do głownego korytarza. Krzyki przerazenia przeszyły powietrze:walczacy rozproszyli sie, tak samo smierciozercy jak i obroncy Hogwardu i czerwone i zielone strumienie swiatła wleciały w srodek zblizajacych sie potworów, odrazajacych i strasznych jak nigdy przedtem
-jak sie z tad wydostaniemy-wrzasnał Ron przez wszystkie krzyki;ale zanim oboje, Harry i Hermiona odpowiedzieli zostali pchnieci na bok; przybył Hagrid rozgramiajac schody w dole wywijaja jego kwiecistym rózowym parasolem.
-nie rańcie ich , nie rańcie ich-krzyczał
-Hagrid nie!!-Harry zapomniał o całej reszcie:biegł osłoniety peleryna, biegnac wyginał sie by uniknąc przeklęc rozjasniajacych cały korytarz
-Hagrid wracaj-ale nie był nawet w połowie drogi do Hagrida gdy zobaczył co sie stało:Hagrid zniknał pomiedzy pajakami i z wielkim pędem w wstretny tłoczacy sie ruch wycofywały sie pod atakiem jego uroków, Hagrid pogrzebany w ich srodku
-Hagrid!!-Harry słyszał jak ktos woła jego własne imie nie wiedzia czy to przyjaciel czy wróg, nie obchodziło go to:biegł w dół prosto w ciemna plame, pajaki stłoczyły sie daleko od swej ofiary i on nie mogł zobaczyc czy Hagrid jest cały
-Hagrid!!- He thought he could make out an enormous arm waving from the mdist of the spider swarm ale musiał je najpierw odgonic od niego, jego droga była zatarasowana przez ogromne stopy ktore obracały sie w dół w ciemności i i ziemia na na ktorej stał drżała.Obejrzał sie:olbrzym stał przed nim wysoki na 20 stóp jego głowe zakrywał cień, nothing but its treelike,włochata skóra była oswietlona przez swiatło wydobywajace sie z drzwi zamku.Z okrutnymi płynnymi ruchamirozbił okno masywna piescia i szkoło spadło na Harrego zmuszajac go do wycofania sie i schronienia sie w wejsciu
-O moj..!-krzykneła Hermiona gdy ona i Ron dogonili Harrego i skierowali sie w strone olbrzyma teraz próbujacego chwytac ludzi i wyrzucac ich przez okno
-NIE!!-krzyknał Ron chwytajac reke Hermiony gdy ona wyciagała różdżke-ogłyszysz go i zgniecie połowę zamku...
-HAGGER -nadszedł Grawp rozgladajac sie dookoła katów w zamku.Harry zauwazył ze Grawp był rzeczywiście wzrostu małego olbrzyma.Olbrzymi potwór który próbował rozgnieś ludzi na wyzszym pietrze odwrócił sie i and let out a rorar.Kamienne stopnie drżały kiedy on szedł w kierunku jego mniejszego brata i jego usta były otwarte i ukazywały zólte w połowie połamane zeby i wtedy oni podtrzymujac sie nawzajem zrezygnowali z walki jak lwy
-Uciekajcie-zawołał Harry ;noc był pełna paskudnych wrzasków i wybuchów dochodzacycjh z walki olbrzymów, chwycił wiec reke Hermony i porwał ja chodami w dół na błonia ,zostawiajac Rona w tyle
Harry nie tracił nadziei na odnalezienie i uratowanie Hagrida. Biegł tak szybko, że byli połowę drogi do lasu przed tym jak znowu na krótko się rozproszyli.(ang. they were halfway toward the forest before they were brought up short again) Powietrze wokół nich zamarzało. Harry wziął głęboki oddech, powietrze zamarzło w jego klatce piersiowej. Postacie ruszały się w ciemności, wirujące figury w gęstej czerni, ruszające w wielkiej fali naprzeciw zamku, z zakapturzonymi twarzami oraz rattling oddechami. Ron i Hermiona zbliżyli się do niego jak tylko odgłosy walki za nimi nagle ucichły deadened , ponieważ ciszę, którą mogli przynieść tylko dementorzy osiadała gruntownie podczas nocy(ang. was falling thickly through the night), a Fred nie żył, a Hagrid mógł umierać o ile już nie był martwy.
-Spróbuj Harry! – powiedział głos Hermiony z bardzo daleka – Patronusy, spróbuj Harry!
Podniósł różdżkę, ale stłumiona rozpaczliwość rozprzestrzeniała się wszędzie wokół niego. Ile jeszcze osób zginęło o których on nie wiedział? Czuł tak jakby chociaż połowa jego duszy opuściła jego ciało.
-Spróbuj HARRY! – krzyczała Hermiona.
Setki dementorów nadchodziły, szybując prosto na nich, zbliżając się by wessać rozpacz Harry”ego, co było obietnicą uczty (ang A hundred dementors were advancing, gliding toward them, sucking their way closer to Harry's despair, which was like a promise of a feast). Zobaczył wybuch srebrnego teriera Rona w powietrzu, anemiczne migotającego i gasnącego. Zobaczył wydrę Hermiony obracającą się w powietrzu i tracącą kolor oraz swoją własną różdżkę drżącą w jego dłoni, i już przywitał nadchodzące zapomnienie, obietnicę niczego, bez żadnych uczuć. I wtedy srebrna łania, dzik i lis szybowały nad głowami Haryy’ego, Rona i Hermiony. Dementorzy cofnęli się przed zbliżającymi stworzeniami. Trzy osoby wyszły z ciemności stojąc za nimi z wyciągniętymi różdżkami kontynuowały miotanie patronusami – Luna, Ernie i Seamus.
-Tak jest! – powiedziała Luna zachęcająco, jak gdyby byli z powrotem w Pokoju Życzeń i to był prosty trening zaklęć podczas spotkania G.D. – Tak jest Harry! Pomyśl o czymś szczęśliwym.
-O czymś szczęśliwym? – powiedział, jego głos załamał się.
-Wciąż tu jesteśmy – szepnęła – wciąż walczymy, spróbuj teraz.
Najpierw była srebrna iskra, potem chwiejne światło, a później z ogromnym wysiłkiem jakim go to kosztowało jeleń wyleciał z końca różdżki Harry’ego. Galopował do przodu, teraz dementorzy naprawdę się rozproszyli i natychmiast noc stała się spokojna, ale odgłosy walki stały się głośniejsze.
-Mógłbym chociaż podziękować – powiedział Ron odwracając się do Luny, Erniego i Seamus’a - właśnie uratowaliście…
Z hukiem i trzęsieniem ziemi pojawił się w ciemnościach olbrzym poruszając się chwiejnym krokiem w kierunku lasu, wymachując maczugą powyżej każd**o z nich.
-Uciekajcie! – Harry znowu krzyknął, ale nie musiał tego mówić innym.
Wszyscy rozproszyli się, ani o sekundę za późno, w następnej chwili stworzenie stąpnęło ogromną stopą w dokładnie tym samym miejscu, na którym stali. Harry rozejrzał się. Ron i Hermiona podążali za nim, ale pozostała trójka wróciła do bitwy.
-Zmywajmy się z pola widzenia! – wrzeszczał Ron jak tylko olbrzym ponownie wymachiwał swoją maczugą w teren gdzie wybuchy czerwonego i zielonego światła rozświetlały ciemność.
-Bijąca Wierzba! – powiedział Harry – Biegnij!
Z jakiegoś powodu zamknięty w swoich myślach, zapełniony w małej przestrzeni , w którą nie mógł teraz spojrzeć (ang. Somehow he walled it all up in his mind, crammed it into a small space into which he could not look now). Myśli o Fredzie i Hagridzie, i jego terrorze dla tylu osób, które kochał rozproszyły się wewnątrz i na zewnątrz zamku , wszyscy musieli czekać, ponieważ oni musieli uciekać, dotrzeć do węża i Voldemorta , ponieważ to było, tak jak Hermiona mówi, jedyne rozwiązanie aby to skończyć… Biegł bardzo szybko, w połowie nie wierząc, że może pokonać śmierć, ignorując strumienie światła latające wszędzie nad nim, i słysząc dźwięk fal(?) jeziora uderzających jak morze oraz kołysanie drzew Zakazanego Lasu chociaż noc była bezwietrzna. Przez teren, który wydawał się im zmartwychwstałym po rebelii (ang. through grounds that seemed themselves to have risen in rebellion). Biegł szybciej niż kiedykolwiek w życiu i to on pierwszy zobaczył wielkie drzewo, wierzbę, która chroniła ich sekretu wśród zwykłych ludzi with whiplike bezlitosnymi pnączami.
Dysząc i sapiąc, Harry zwalniał , unikając uderzeń gałęzi wierzby, spoglądając w ciemność w kierunku pnia, próbując zobaczyć pojedynczy węzeł na korze starego drzewa, który może je sparaliżować. Ron i Hermiona dogonili go, Hermiona miała zadyszkę i nie była w stanie nic powiedzieć.
- Jak…jak zamierzamy dostać się do środka? - wydyszał Ron. Nie widzę tego miejsca , ciągle nie mamy Krzywołapa.
- Krzywołap? – wysapała Hermiona, wyginając się . Jesteś czarodziejem ,czyż nie?
- a Taaak. Ron rozejrzał się wkoło, skierował różdżkę na gałąź leżącą na ziemi i powiedział Winguardium Leviosa! Gałąź wzniosła się w powietrze, obróciła się w powietrzu jakby niesiona przez powiew wiatru i wzniosła się dokładnie obok pnia naprzeciw złowrogo chwiejących się gałęzi.
Uderzyła niedaleko korzeni i od razu drzewo uspokoiło się .
- Doskonale – wydyszała Hermiona.
- Czekaj!
Po jednej sekundzie, kiedy trzaski i huk bitwy wypełniły powietrze , Harry zawahał się. Voldemort chciał żeby to zrobił, chciał żeby przyszedł … A jeśli wprowadził Rona i Hermionę w pułapkę? Ale rzeczywistość wydawała się być blisko, okrutna i prosta: jedynym wyjściem było zabicie węża, a wąż był tam gdzie Voldemort, a Voldemort był na końcu tunelu.
Harry, jesteśmy, wystarczy tam tylko wejść. – powiedział Ron, popychając go do przodu. Harry kręcił się w ziemistym przejściu ukrytym w korzeniach drzewa.Przejście było wąższe i ciaśniejsze niż ostatnim razem kiedy nim przechodził. Tunel miał niski sufit, musieli zginać się aby przez niego przejść tak jak cztery lata temu. Teraz nie było innego sposobu jak czołganie się. Harry szedł pierwszy, jego różdżka oświetlała im drogę, z wyjątkiem napotkania przeszkody ale nic się nie wydarzyło. Poruszali się w ciszy. Spojrzenie Harry’ego utkwiło w skaczącym płomieniu, pochodzącym z różdżki którą trzymał w pięści. Na końcu tunel wznosił się w górę i Harry zobaczył odrobinę światła. Hermiona wciągnęła powietrze.
- Peleryna- szepnęła. – Załóżmy pelerynę.
Szukał jej po omacku, a Hermiona wcisnęła mu do ręki pakunek ze śliskim ubraniem. Z trudnością narzucił pelerynę na siebie.
- Szkodliwe-powiedział .Zgasił światło różdżki i kontynuował wędrówkę na czworakach, tak cicho jak to możliwe, wysilając wszystkie zmysły. W każdej chwili spodziewał się odkrycia, usłyszenia zimnego, czystego głosu i zobaczenia blasku zielonego światła i kiedy usłyszał głosy dochodzące z pomieszczenia będącego dokładnie przed nimi. Nieznacznie przytłumiony przez istnienie starej kraty na końcu tunelu.
Ciężko oddychając , Harry podważył brzegi i zauważył małą lukę między kratą ,a ścianą. Pomieszczenie było niewyraźnie oświetlone, ale zdołał zauważyć Nagini, wijącą się i skręcającą jak podwodny wąż, bezpieczną w zaczarowanej gwiaździstej kuli, która unosiła się na wodzie bez podparcia. Mógł zobaczyć brzeg stołu i białą dłoń o długich, białych palcach trzymającą różdżkę.
Wtedy Snape przemówił i Harrego serce szarpnęło: Snape był o cal od miejsca gdzie ten kucał w ukryciu.
- Mój Panie, ich opór się kruszy.
- I to sie dzieje bez Twojej pomocy - powiedział Voldemort jego wysokim i czystym głosem - Wykwalifikowanym czarodziejem jesteś mimo wszystko, Severusie. Nie sądzę, że zrobisz teraz wielką różnicę. Jesteśmy tam prawie... prawie.
- Pozwól mi znaleźć chłoapaka. Przyniosę do ciebie Pottera. Wiem, gdzie go mogę znaleźć, mój Panie. Proszę. - Snape przeszedł obok szczeliny i Harry wycofał się trochę, utrzymując swoje oczy skupione na Nagini, zastanawiając się, czy jest jakies zaklęciem które mogłoby przebić ochronę wokół niej ale nie mogł niczego wymyslić.
Jedno drobne niepowodzenie i mógł zdradzić swoje położenie.
Voldemort podniósł się. Harry mógł go teraz zobaczyć, zobaczyć czerwone oczy, spłaszczoną, bladą i wężowatą twarz świecącą nieznacznie w półmroku.
- Mam problem Severusie – powiedział Voldemort miękko.
- Mój Panie? – odezwał się Snape
Voldemort podniósł ELDER WAND , trzymając ją delikatnie i precyzyjnie jak dyrygent batutę.
- Dlaczego TO nie chce ze mną współpracować, Severusie?
W ciszy Harry wyobraził sobie, że słyszy łagodne syczenie jakby wąż zwijał się i rozwijał, lmogło to być również syczące westchnienie Voldemorta ciągle rozbrzmiewające w powietrzu.
- M..mój Panie? – powiedział Snape obojętnie - Nie rozumiem. Wykonywałeś tą różdżką niewiarygodne czary.
- Nie! – powiedział Voldemort.- Wykonywałem moje zwyczajne czary. To JA jestem niezwykły , ale ta różdżka nie. Ona nie dokonuje cudów, które były obiecane. Nie odczuwam żadnej różnicy pomiędzy tą różdżką i tą ,którą dostarczył mi Olivander lata temu. – Voldemort zadumał się, uspokoił , ale blizna Harry’ego zaczęła pulsować. Ból promieniował od czoła i mógł poczuć narastającą złość powstającą w Voldemorcie.
- Bez różnicy – powiedział Voldemort ponownie.
Snape nie odzywał się. Harry nie mógł zobaczyć jego twarzy.
Obawiał się czy Snape wyczuwa niebezpieczeństwo, próbując znaleźć odpowiednie słowa , aby dodać otuchy swojemu Mistrzowi.
Voldemort zaczął krążyć po pokoju: Harry stracił go z zasięgu wzroku na chwilę kiedy ten poruszał się, mówiąc tym samym umiarkowanym głosem, kiedy ból i gniew wzbierał w Harrym.
-Myślałem długo i ciężko, Severusie…czy wiesz dlaczego wycofałem Cię z bitwy?
Przez chwilę Harry widział twarz Snape’a. Jego oczy były utkwione w zwijającym się wężu w zaczarowanej klatce.
- Nie, Mój Panie, lecz błagam abyś pozwolił mi tam wrócić. Pozwól mi znaleźć Pottera.
- Mówisz jak Lucjusz. Żaden z was nie rozumie Pottera tak jak ja. On nie musi być odnaleziony. Sam do mnie przyjdzie. Znam jego słaby punkt , jego wielką słabość. Nienawidzi patrzeć jak inni padają wkoło, wiedząc ,że to dzieje się przez niego. On chce to powstrzymać bez względu na cenę. On przyjdzie.
- Ale mój panie… może zostać zabity przypadkowo przez kogoś innego.
- Moje instrukcje dla Śmierciożerców były jasne. Pojmać Pottera. Zabić jego przyjaciół - im więcej tym lepiej – ale nie zabijać jego.
- Ale jest coś , o czym chciałbym powiedzieć , Severusie, nie o Harrym Potterze.
Byłeś dla mnie bardzo przydatny. Bardzo przydatny.
- Mój Pan wie, że ja tylko chcę mu służyć. Ale pozwól mi iść i znaleźć chłopca , mój Panie. Pozwól mi go tu dostarczyć. Wiem, że dam radę. – odezwał się Snape.
- Muszę Ci odmówić – powiedział Voldemort i Harry zobaczył czerwony błysk jego oczu, kiedy obracały się ponownie, usłyszał szelest jego peleryny , który był jak syk węża i poczuł zniecierpliwienie Voldemorta w swojej płonącej bliźnie.
- Moje obecne zmartwienie, Severusie to to, co się stanie kiedy w końcu spotkam chłopca.
- Mój Panie, nie może być wątpliwości, z pewnością...
- Ale jest pytanie Severusie. Jest pytanie.
Voldemort zatrzymał się i Harry mógł ponownie zobaczyć wyraźnie jak przesuwał ELDER WAND pomiędzy białymi palcami, wpatrując się w Snape’a.
- Dlaczego obydwie różdżki których używałem zepsuły się kiedy skierowałem je na Harry’ego Pottera.
- Nie mogę odpowiedzieć, mój Panie.
- Nie możesz?!
Harry czuł jakby sztylet furii przeszył jego głowę jak szpikulec: zatykał usta pięścią aby nie krzyczeć z bólu. Zamknął oczy, i nagle był Voldemortem, wpatrywał się z bladą twarz Snapa.
- Moja cisowa różdżka zrobiła wszystko o co ją poprosiłem Severusie, z wyjątkiem zabicia Harrego Pottera. Dwukrotnie mnie zawiodła. Oliver podczas tortur powiedział mi o bliźniaczych rdzeniach, powiedział abym użył innej różdżki. Więc tak uczyniłem, lecz różdżka Lucjusza eksplodowała podczas starcia z Potterem.
-Nie znam powodu dlaczego tak się stało mój Panie- Snake nie patrzył na Voldemorta. Jego czarne oczy ciągle utkwione były w wijącym się wężu, który skrywał się w ochronnej kuli.
- Potrzebowałem trzeciej różdżki Severusie, Najstarszej Różdżki, Różdżki Przeznaczenia, Laska Śmierci. Zabrałem ją jej poprzedniemu właścicielowi. Zabrałem ją z grobu Dumbledora. W tym momencie Snape spjrzał na Voldemorta i jego twarz wyglądała jak maska śmierci.
-Panie, pozwól mi iść do chłopca
- Przez tą całą, długą noc, kiedy jestem na granicy zwycięstwa siedziałem tu - powiedizał VOldemort a jego głos był nieco głośniejszy od szeptu - Zastanawiając sie czemu Elder Wand odbawia być tym czym byc powinno! Odmawia wykonywać moich rozkazów, a legenda głosi że musi słuchać tylko prawnego(w pewnym sensie) władcy...i myśle że już znam odpowiedź..." - Snape sie nie odezwał więć Voldi ciągnoł dalej - Może ty też wiesz dlaczego? Jesteś sprytny i bystry, byłeś dobrym służącym więc wiedz że załuje że to sie musi stać"
-Mój panie..
-Severusie! Elder Wand nie mogła mi służyć bo nie jestem jej prawdziwym władcą.
Ona należy do czarodzieja który zabije poprzedniego władce. Zabiłeś Albusa Dumbledora, więc dopuki żyjesz ona nie może służyć mnie"
-Mój panie!
- NIe ma innego wyjścia Severusie, musze zawładnąc tą różdżką, by zabić Pottera
Voldemort wystrzelił w powietrze z Najstarszej Różdżki. To nic nie zrobiło Snape'owi, który przez kawałek sekundy wydawał się myśleć, że będzie ułaskawiony ale wtedy Voldemorta zamiary były zrozumiałe. Klatka węża falowala w powietrzu i zanim Snape mógł zrobić cokolwiek wiecej oprócz krzyku, zdążyła go oblężać(zamykać? nie wiem co znaczy it had encased him), głowę i ramiona i Voldemort powiedział w języku węży - Zabij.
Był przeraźliwy krzyk. Harry zobaczył jak twarz Snape'a traci kolor, aż całkiem zbielała. Jego czarne oczy poszerzyły się podczas gdy kieł węża przebił jego szyję. Snape nie zdołał odepchnąć zaczarowanej klatki od siebie. Jego kolana ugieły się i upadł na podłogę.
Przykro mi - powiedział zimno Voldemort.
Obrócił się; nie było w nim ani krzty smutku, żadnych wyrzutów sumienia. Nadszedł czas, by opuścić ten pokój i przypuścić atak, z różdżką, która teraz spełni każdy jego rozkaz. Wskazał nią na błyszczącą klatkę trzymającą węża, która uniosła się w górę, powodując, że Snape'a runął bokiem na posadzkę, a krew trysnęła strumieniami z ukłucia na jego szyi. Voldemort przemknął przez pokój, nie zaszczycając go nawet ostatnim, pożegnalnym spojrzeniem, a wielki wąż pomknął za nim w jego potężnej, ochronnej kuli.
Wracając do tunelu oraz do własnych zmysłów, Harry otworzył oczy; z trudem powstrzymał się, by nie wrasnąć. Teraz spoglądał na drobną szczelinę między skrzynią i ścianą, oglądając stopę w czarnym bucie dygotającym na podłodze.
-Harry! - szepnęła z tyłu Hermiona, ale on już wskazał różdżką na skrzynie blokującą mu widok. Ta podniosła się o cal w powietrze i przesunęła się na bok. Tak cicho, jak tylko mógł, zaczął przesuwać się w stronę Snape'a.
Nie wiedział, dlaczego to czyni - dlaczego zbliża się do umierającego człowieka: nie wiedział, co czuje, widząc białą twarz Snape'a i jego palce, próbujące zatamować krwawiącą ranę na szyi. Harry zdjął peleryne-niewidke i spojrzał na człowieka, którego nienawidził. Jego poszerzające się źrenice znalazły Harry'ego, gdy próbował przemówić. Harry pochylił się nad nim, a Snape chwycił za przód jego szaty i pociągnął do siebie.
Potworny zgrzytliwy, bełkączący głos wydobył się z gardła Snape'a.
-Weź...to...Weź...to...
Coś więcej niż krew sączyło się z ciała Snape'a. Srebrzysty błękit, ni to gaz, ni to płyn, trysnął z jego ust, oczu oraz uszu, a Harry wiedział, co to było, ale nie wiedział, co czynić -- pusty flakon, wyczarowany z rozrzedzonego powietrza przez Hermione, został pchnięty do trzęsącej się ręki Harry'ego. Ten podniósł trochę srebrzystej substancji za pomocą różdżki i naniósł ją na butelkę. Gdy flakon był już wypełniony po brzegi, Snape spojrzał na Harry'ego, a kiedy krew przestała sączyć się z jego rany, jego uścisk na szacie Harry'ego rozluźnił się znacznie.
-Spójrz...na....mnie...- wyszemrał. Zielone oczy spotkały czarne - ale po sekundzie - coś w otchłani mrocznej pary oczu Snape'a wydawało się zniknąć, porzucając je w stałym, niezmiennym położeniu - czyste i puste. Ręka trzymająca Harry'ego opadła z łoskotem na podłogę, a Severus Snape zamarł w bezruchu. |
|
|
Laukaz |
Wysłany: Pon 8:48, 13 Sie 2007 Temat postu: |
|
Rozdział 31
Tłumaczyli: Fani Strażników Azkabanu
Zaczarowany sufit Wielkiej Sali był ciemny, rozświetlony rozsianymi gwiazdami, na dole stały cztery długie stoły, wzdłuż których siedzieli wzburzeni uczniowie, niektórzy w podróżnych szatach, inni ubrani w koszule nocne. Tu i tam połyskiwały perłowe, białe figury duchów szkolnych. Wszystkie oczy, żywych i martwych, były utkwione w profesor McGonagall, która przemawiała z podwyższonego podium u szczytu Wielkiej Sali. W tyle za nią byli pozostali nauczyciele, wraz z świetlistym centaurem, Firenzo i członkami Zakonu Feniksa, którzy przybyli aby walczyć.
-...ewakuacja będzie nadzorowana przez pana Filch i Panią Ponfrey. Perfekci, gdy im powiem, niech zbiorą swoje Domy i je wezmą pod swoją opieką, w uporządkowanym szyku, do punktu ewakuacyjnego.
Wielu uczniów wyglądało jak sparaliżowani. Jednakże, gdy Hary obchodził ich, szukając przy stole Gryffindoru Hermiony i Rona, Ernie McMillan wstał od stołu Hufllepuff i krzyknął:
-A co, jeśli chcę zostać i walczyć?
Wtedy rozległy się oklaski.
- Jeśli jesteś pełnoletni, możesz zostać - powiedziała profesor McGonagall.
- A co z naszymi rzeczami?” - zawołała dziewczyna przy stole Krukonów „- Z naszymi kuframi, naszymi sowami?
Nie mamy czasu na zebranie dobytku powiedziała profesor McGonagall. Najważniejsza rzecz to wynieść się stąd, aby być bezpiecznym.
“Gdzie jest Profesor Snape?” krzyknęła dziewczyna ze Slytherinu.
“On.. używając odpowiedniego określenia: dał nogę” odpowiedziała Profesor McGonagall i wielka euforia nastąpiła przy stołach Gryffindoru, Hufflepuff i Ravenclaw.
Harry, ruszył wzdłuż stołu Gryffonów, nadal szukając Rona i Hermiony. Kiedy tylko zatrzymywał się, twarze zwracały się w jego kierunku, szepcząc miedzy sobą.
“Już umieściliśmy ochronę dookoła zamku” zaczęła Profesor McGonagall, “ale to nie możliwe, aby wytrzymała długo, chyba że byśmy ją wzmocnili. Dlatego, muszę was prosić, abyście działali szybko i rozważnie jak wasi prefekci”. Jej końcowe słowa, zostały zagłuszone poprzez inny głos, który nagle rozległ w Wielkiej Sali. Był wysoki, zimny i czysty. Nie było wiadomo skąd pojawił się ów głos, wydawał się pochodzić z samych ścian, mógł tkwić tam od wieków.
„Wiem, że przygotowujecie się do walki.” Wybuchły wrzaski między uczniami, część przerażona kręciła się wokół, szukając źródła dźwięku.
„Wasze wysiłki są daremne. Nie możecie mnie pokonać. Nie chcę wszystkich zabić. Mam wielkie poważanie dla nauczycieli Hogwatru. Nie chcę przelewu magicznej krwi.”
W Sali nastała cisza, cisza, która napierała na błony bębenkowe, sprawiając wrażenie, że głos był zbyt ogromny, by mógł być zawarty w ścianach.
„Dajcie mi Harrego Pottera” powiedział Voldemort „i nikt inny nie zostanie skrzywdzony”
„Dajcie mi Harrego Pottera, ja odejdę i szkoła pozostanie nietknięta. Dajcie mi Harrego Pottera, a będziecie wynagrodzeni”
„Macie czas do północy” Cisza znowu nastała w Wielkiej Sali. Każda głowa, każde oko zdawało się szukać Harrego, stojącego w bezruchu, w blasku tysięcy niewidzialnych belek. Wtedy powstała postać od stolu Slytherinu i Harry rozpoznał Pansy Parkinson, jak podnosiła trzęsąca się rękę i wrzasnęła,
„Ale on jest tam! Potter jest tam! Niech ktoś go zlapie!”
Zanim Harry zdołał przemówić, nastąpił masywny ruch. Gryffoni podnieśli się i staneli zwróceni nie do Harrego, ale do Slytherinu. Wtedy uczniowie z Hufflepuff wstali i prawie w tym sam momencie, uczniowie z Ravenclaw i wszyscy plecami do Harrego spoglądali na Pansy. Harry, przejęty i przytłoczony zobaczył wszędzie pojawiające się różdżki, odbijające się pod płaszczami i rękawicami.
“Dziękuje, pani Parkinson,” powiedziała Profesor McGonagall w obniżonym głosem.
“Opuścisz Salę pierwsza z Panem Filchem. Jeżeli reszta twojego Domu mogłaby
podążać za tobą.”
Harry usłyszał szuranie ławek a następnie dźwięk Slytherinu gromadzącego się po innej stronie Sali.
“Ravenclaw, iść! dalej!” płakała Profesor McGonagall.
Powoli cztery stoły opustoszały. Stół Slytherinu został zupełnie opuszczony,
ale kilkoro starszych z Ravenclaw pozostało usadowionych na swoich miejscach; znacznie więcej pozostało z Hufflepuff. Połowa z pozostałych na miejscach, wymagała interwencji (zejścia) Profesor McGonagall’s z platformy nauczycieli do wyproszenia małoletnich uczniów.
“Absolutnie nie, Creevey, idź! I ty, Peakes!”
Harry śpieszył się do Weaslych, wszyscy usiedli razem przy stole Gryffindoru.
-Gdzie Ron i Hermiona?
-Nie znalazłeś ich?-zaczął Pan Weasley patrząc zmartwiony
Ale przerwał mu Kingsley podchodząc do podniesionej platformy, zwracając się do tych, którzy pozostali z tyłu
-Mamy jedynie pół godziny do północy, więc musimy działaś szybko!Plan bitwy został uzgodniony przez nauczycieli Hogwartu oraz Zakon Feniksa. Profesor Flitwick, Sprout i McGonagall wezmą grupy walczących do trzech najwyższych wież-Rawenclawu, Astronomicznej i Gryffindoru, gdzie będą mieli dobry widok i wspaniałą pozycję z której będą działać. W międzyczasie Remus-wskazał na Remusa-Artur- spojrzał w stronę Pana Weasleya siedzącego przy stole Gryffindoru- i grupa którą wezmę ja będzie w terenie. Potrzebujemy kogoś do zorganizowania obrony wejścia do korytarza w szkole.
-Brzmi jak robota dla nas-powiedział Fred wskazując siebie i Georga a Kingsley skinął z aprobatą.
-No dobrze, przywódcy słyszeli więc rozdzielamy się z odsieczą!
-Potter-powiedziała Profesor McGonagall z pospiechem jako że uczniowie ruszyli na swoje pozycje, przyjmując instrukcje. -Nie powinieneś czegoś szukać?
-Co?Oh-powiedział Harry-Tak!
Prawie zapomniał o Horkruksach, prawie zapomniał o bitwie, która była po to, aby mógł tego szukać. Niezrozumiałe zniknięcie Rona i Hermiony chwilowo odpędzało wszystkie inne myśli z jego umysłu.
-Więc idź,Potter, idź!
-Racja...Tak...
Czuł oczy podążające za nim ponieważ przebiegł znowu obok Wielkiej Sali,wejście do holu ciągle zastawiali ewakuowani studenci.
Pozwolił sobie być pociągniętym w górę marmurowych schodów wraz z nimi ale kiedy dotarł na górę ruszył pospiesznie wzdłóż opuszczonego korytarza. Strach i panika okrywały metode jego myślenia. Próbował sie uspokoić, skoncentrowac na znalezieniu Horkruksa, ale jego myśli brzęczały na próżno jak osa złapana w pułapke pod okularami.Bez Rona i Hermiony
nie miał nikogo kto pomógł by mu zebrac swoje pomysły. Zwolnił, zatrzymując się w połowie pustego przejścia, gdzie usiadł
na cokole zmarłego(???)posągu i wyjął Mape Huncwotów z sakiewki zawieszonej na szyi. Nie mógł nigdzie dostrzec imion ani Rona ani Hermiony, pomyślał o gestym tłumie kropek być może zmierzających w kierunku pokoju życzeń, pomyślał że może się tam ukryli. Odłożył mape na miejsce, przycisnął swoje ręce do twarzy i zamknął oczy, próbując się skoncentrować... Voldemort myśli że chce iść na wieże Ravenclaw.
To było to! Porządny fakt, miejsce gdzie zacząć... Voldemort postawił Alecto Carrow w pokoju wspólnym Ravenclawu i mogło być tylko jedno wyjaśnienie: Voldemort obawiał się że Harry już wie o powiązaniu Horkruksa z domem. Ale jedynym obiektem jaki ktokolwiek widział, towarzyszący Ravenclaw był zagubiony diadem... i Jak Horkruks mógł być diademem? Jak to możliwe że Voldemort, Ślizgon, znalazł didem ukrywany przez pokolenia Ravenclaw? Kto mógł mu powiedzieć gdzie to zobaczył, kiedy nikt żyjący nie pamiętał by widział diadem
Nikt zyjący nie pamietał...(living memory-nie potrafiłam przetłumaczyć za bardzo)
Pod jego palcami, oczy Harrego otworzyły się gwałtownie jeszcze raz. skoczył na równe nogi i pobiegł z powrotem drogą, którą przyszedł, teraz gonił za swoją ostatnią nadzieją. Dźwięk setek ludzi maszerujących w kierunku pokoju wspólnego stawał się głośniejszy i głośniejszy ponieważ znów był przy marmurowych schodach.
Prefekci wykrzykiwali instrukcje, próbując uaktualniać bieżące dane o studentach danych domów, ciągłe przepychanie i popychanie. Harry zobaczył jak Zachariasz Smith przewracał pierwszoroczniaków aby dostać się na przód kolejki.Tu i tam młodsi uczniowie płakali podczas gdy starsi z nich wołali rozpaczliwie przyjaciół i krewnych. Harry spostrzegł perłowo białą figurę unoszącą się przez hol i krzyknął tak głośno jak tylko mógł żeby przebic się przez hałas.
-Nick! NICK! Muszę z tobą porozmawiać!- Usunął z drogi kilku uczniów w końcu dobiegając w dół schodów gdzie Prawie Bezgłowy Nick, duch Gryffindoru, czekał na niego.
“Harry! Mój drogi chłopcze!”
Nick wykonał ruch, by obiąć ręce Harrego własnymi: Harry czuł się jak gdyby zostali popchnięci do lodowatej wody.
“Nick, musisz mi pomóc. Kim jest duch wieży Ravenclaw?”
Prawie Bezgłowy Nick wyglądał na zaskoczonego i trochę urażonego.
“Gray Lady oczywiście ale, jeżeli potrzebujesz upiornych usług—?”
“Dostać się do niej— Wiesz, gdzie ona jest?”
“Zobaczmy . . . .”
Głowa Nicka trzęsła się trochę, ponieważ obracał się tu i tam, spoglądając ponad głowami rojących się studentów.
“Ona jest tam, Harry, młoda kobieta z długimi włosami.”
Harry patrzył w kierunku wskazywanym przez przezroczysty palec Nicka, i zobaczył wysokiego ducha, który uchwycił wzrok Harrego spoglądającego na nią. Gray Lady podniosła brwi i przeleciała przez odległą ścianę.
Harry podążył za nią. Przemknął przez drzwi korytarza, w którym zniknęła, widział ją na samym końcu przejścia, nadal sunącą gładko, daleko od niego.
"-Hej-zaczekaj-wracaj!
Zatrzymała się, unosząc się parę cali nad ziemią. Harry był zaskoczony tym
jak pięknie wyglądała we włosach sięgających talii i pelerynie zwisającej
do ziemi, przy czym wyglądała także wyniośle i dumnie."
Zbliżając się, rozpoznał ją jako ducha, którego mijał kilka razy na korytarzu, ale nigdy z nią nie rozmawiał.
"Czy jesteś Gray Lady?"
Nic nie odpowiedziała.
"Jesteś duchem z Wieży Ravenclow?"
"Teraz lepiej"
Jej ton nie był zbytnio zachęcający.
"Proszę, potrzebuję pomocy. Potrzebuję wszytskiego, co wiesz o Zagubionym Diademie"
na jej twarzy wykrzywił się zimny uśmiech.
"Przykro mi," powiedziała odwracając się, "że nie mogę ci pomóc."
"POCZEKAJ!"
Nie chciał krzyczeć, ale strach i złość gotowała się w nim. Rzucił okiem na swój zegarek kiedy podleciała na przeciwko niego. Było za piętnaście dwunasta.
"To jest pilne." powiedział gwałtownie. "Jeśli ten diadem jest w Hogwarcie, to muszę go odnaleźć szybko!"
"jesteś pierwszym studentem, który pragnie diademu." powiedziała disdainfully(?). "Pokolenia zaczynają mnie męczyć -"
"Nie chodzi mi o zdobycie lepszych ocen!" Harry krzknął do niej, "tu chodzi o Voldemorta - o pokonanie Voldemorta - czy nie obchodzi cię to?"
Nie powinna się zarumienić, ale jej przeźroczyste policzki stały się bardziej nie przeźroczyste, a jej głos w odpowiedzi stał się bardziej podniecony, "oczywiście, że obchodzi- Jak możesz tak mówić -?"
"W takim razie mi pomóż!"
Jej cierpliwośćpowoli kończyła się.
"To - to nie jest pytanie-" zaczęła się jąkąć. Moja matka Diadem -"
"Twoja matka?"
Spojrzała ze złością.
Wyglądała jakby była zła na samą siebie.
“Kiedy żyłam,” powiedziała sztywno, “byłam Heleną Ravenclaw.”
“Jesteś jej córką? Więć, musisz wiedzieć, co się z nim stało!”
“Kiedy diadem nadaje mądrość,” powiedziała z wyraźnym wysiłkiem, ciągnąc dalej “wątpie, by to znacznie zwiększało twoje szanse zlikwidowania czarodzieja, który nazywa siebie Lord-”
“Jeśli nie powiedziałem ci, nie mam zamiaru tego na sobie nosić!” powiedział Harry z wściekłością.
“Nie ma czasu na wyjaśnienia -ale, jeżeli obchodzi cie los Hogwartu, jeżeli chcesz zobaczyć, koniec Voldemort, musisz powiedzieć mi wszystko, co wiesz o diademie!”
Pozostawała nadal w bezruchu, sunąc w powietrzu i wpatrując w niego, a Harry poczuł się zdesperowany. Oczywiście, jeśli wiedziała cokolwiek, powinna powiedzieć Flitwickowi albo Dubledorowi, którzy na pewno zadali jej to pytanie. Potrząsnęła głową, następnie obruciła się mówiąc niskim głosem.
-Ukradłam diadem mojej matki.
-Ty.. co zrobiłaś?!
-Ukradłam diadem. Powtórzyła Helena Ravenclaw szepcząc. Poprostu chciałam zmądrzeć, było to dla mnie ważniejsze niż dla niej. Uciekłam z nim. Harry nie zastanawiał się, co zmusiło ją do mówienia, po prostu słuchał jej dalej.
-Mówią, że moja matka nigdy nie przyznała się do zguby diademu, udawała, że ciągle go ma. Ukryła jego stratę, moją zdradę, nawet przed innymi założycielami Hogwartu.
-Potem moja matka strasznie zachorowała. Pomimo tego, co zrobiłam, chciała mnie ujrzeć przed śmiercią. Wysłała człowieka, który przez długi czas mnie kochał, chociaż ja odrzuciłam jego zaloty.
Wiedziała, że on nie odpuści póki mu się nie uda. Harry czekał. Nabrała dużo powietrza i odwróciła głowę. Wyśledził mnie w lesie, tam się ukrywałam. Kiedy odmówiłam powrotu z nim, stał się brutalny. Baron zawsze był w gorącej wodzie kąpany. Wściekły z powodu mojej odmowy, zazdrosny, że jestem wolna, porwał mnie.
-Masz na myśli Barona?
-Tak, Krwawego Barona. Powiedziała Szara Dama, odkrywając swój płaszcz ukazując pojedynczą ciemną ranę na jej piersi.
-Kiedy on zobaczył co mi zrobił, ogarnęły go wyrzuty sumienia. Wział broń, która pozbawiła mnie życia, i użył jej na sobie by popełnić samobójstwo. Teraz wieki po tamtym wydarzeniu, on nadal nosi swoje łańcuchy w akcie skruchy.
-Bo powinien.. - Dodała gorzko
-A gdzie diadem?
-Pozostał tam gdzie go ukryłam, słysząc nadchodzącego Barona. Ukryłam go w pustym drzewie.
-W pustym drzewie? powtórzył Harry. Jakim drzewie? Gdzie ono się znajduje?
W albańskim lesie. Opuszczone miejsce, które było daleko poza zasięgiem mojej matki.
-Albania. Powtórzył Harry. Sens słów wyciągnął go z zakłopotania, teraz zrozumiał, dlaczego nie powiedziała tego przed Dumbledorem i Flitwickiem.
-Prawda, że opowiedziałaś już tę histoię innemu uczniowi?
Zamkneła oczy i kiwnęła głową.
-Nie miałam pojęcia... On zchlebiał mi. Wydawał się rozumieć mnie, współczuł mi.
-Tak myślałem. -Tom Riddle na pewno zrozumiałby Helenę.
-Ravenclaw pragnie posiadania wspaniałych rzeczy, miała trochę racjii.
-Racja, nie byłeś pierwszą osobą, która to ode mnie wyciągnęła.
Harry pomyslał "Tak, on mogłbyć wystarczająco uroczy kiedy tego chciał"
Więc Voldemort zdołał zlokalizować Zagubiony Diadem z twoja pomocą Szara Damo.
Podróżował tak daleko w las by odzyskać diadem z jego kryjówki, być może jak tylko opuścił Hogwart, zanim jeszcze zaczął pracę u Borgina i Burksa.
I ten odizolowany Albański las przestał był idealnym schronieniem. Voldemort, może i potrzebował miejsca, aby spędzić, spokojnie dziesięć długich lat.
Ale diadem, skoro stał się jego cennym horkrusem, nie mógł pozostać w pustym drzewie. Nie.. Diatem powrócił w sekrecie do jego prawdziwego domu, a Voldemort musiał położyć go tutaj.
-W noc kiedy spytał o pracę!. Wykrzyknął Harry, kończąc swoją myśl.
-Przepraszam?
-Ukrył diadem w zamku w noc kiedy przyszedł spytać Dumbledora aby ten pozwolił mu nauczać - powiedział Harry
Mówił to głośno, aby wyłapać sens tego wszystkiego.
- On musiał ukryć diadem na jego drodze do góry lub z powrotem z Gabinetu Dumbledora! Ale również wartościowe było, aby zdobyć prace -
wtedy miałby szanse, aby zdobyć miecz Griffindora
- Dzięki, Dzięki
Harry zostawił ją unoszącą się w powietrzu, oglądając się dookoła kompletnie zdezorientowany.
Gdy znów znalazł się w holu wejściowym spojrzał na swój zegarek. Było 5 minut do północy, i myślał, że wie jak wygląda Horkruks. Był blisko, aby odkryć gdzie on jest. Organizacja studentów zawiodła aby odnaleźć diadem; co podpowiadało mu, że nie znajdował on się w wieży Ravenclaw'u - ale jesli nie tam to gdzie? Jakie ukryte miejsce Tom Riddle odkrył w Hogwarcie, w którym mógł czuć ze jego sekret zostanie zachowany na zawsze
Zagubiony w desperackich spekulacjach, Harry skręcił w róg, ale zrobił tylko kilka kroków w dół nowym korytarzem gdy okno zostało rozbite z hukiem i druzgoczącym trzaskiem
Gdy tylko doskoczył na bok, ogromne ciało wleciało prosto przez okno i uderzyło w ścianę naprzeciwko
Cos ogromnego i futrzanego skamlało.
- Haggrid - wrzasnął Harry , --Co do --?
- Harrry, jesteś tu! Jesteś tu!
Hagrid zatrzymał się, uściskał Harrego, następnie podbiegł do rozbitego okna
- Dobry chłopiec, Graup - krzyknął poprzez dziurę w oknie - Widzimy się za chwile, tam jest dobry chłopiec!
Za Hagridem, w ciemną noc, Harry zobaczył oślepiające światła i usłyszał dziwaczny, przeszywający krzyk, spojrzał na zegarek. Była północ. Walka się rozpoczęła
- Cholibka, Harry - wydyszał Hagrid - To jest to? Czas na walkę?
- Hagridzie - jak się tu znalazłeś?
- Usłyszałem Sam-Wiesz-Kogo w mojej jaskini - powiedział ponuro Hagrid - Głos niósł ”Prawie północ oddajcie mi Pottera" - Wiedziałem ze tu będziesz ze to się musiało zdarzyć.
-Leżeć Kieł. Więc postanowiliśmy dołączyć , Ja, Graup i Kieł, Niszczac drogę graniczna poprzez las, Graup przeniosl nas Kła i Mnie. Powiedziałem, aby puscił mnie w zamku, wiec wepchal mnie przez okno Niech go... Nie dokładnie to co chcialem ale - Gdzie Ron i Hermiona?
To - rzekl Harry - jest bardzo dobre pytanie. Chodź!
Pospieszyli razem poprzez korytarz, Kieł biegł ciężko za nimi. Harry słyszał ruchy na korytarzch dookoła, odgłosy biegania, krzyki; poprzez okno, mógł widzieć jeszcze więcej świateł na błoniach
- dokąd idziemy? - zapytał Hagrid, wlokąc się za piętami Harrego, trzęsąc deskami podłogowymi
- Nie wiem dokładnie - powiedział Harry, robiąc kolejny losowy obrót - Ale Ron i Hermiona musza być gdzieś tutaj
Pierwsze straty walki były już widoczne w poprzek przedniego przejścia: Dwa kamienne gargulce które zazwyczaj broniły wstępu do zamku, zostały zniszczone, klątwą przybyłą, przez inne rozbite okno.
Ich resztki poruszały się niemrawo po podłodze, podczas gdy Harry przeskoczył nad jedną z głów pozbawionych ciała, która narzekała: „Nie przejmuj się mną… Zostanę tu i będę się rozpadać”. Jego brzydka kamienna twarz sprawiła, że Harry nagle pomyślał o marmurowym popiersiu Roweny Ravenclaw w domu Xenophilius’a, noszącym to szalone nakrycie głowy, a potem o posągu w wieży Ravenclawu, z kamiennym diademem na jego białych lokach,… Podczas, gdy dotarł do końca przejścia, przypomniał sobie wizerunek trzeciego kamienia: starego brzydkiego czarownika na którego głowie Harry umieścił perukę i zmaltretowany kapelusz. Harrego przeszedł szok, tak jakby wypił ognistą whisky prawie się przewrócił. W końcu wiedział Horkus czeka na niego gdzieś, gdzie jest umieszczony. Tom Riddle, który nie zwierzał się nikomu działał samotnie, mógł być na tyle arogancki, by założyć, że tylko on zgłębił tajemnice Hogwartu. Oczywiście, Dumbledore i Flitwick, wzorcowi uczniowie, nie byli w tym szczególnym miejscu, ale on, Harry, podczas swojego pobytu w szkole nie podążał utartymi ścieżkami i to było jego tajną bronią, a Voldemort wiedział, że Dumbledore nigdy tego nie odkrył. Harry został wyrwany ze swoich myśli przez profesor Sprout, za która szedł Nevill i tuzin innych osób, wszyscy mieli ubrane nauszniki i nieśli coś co okazało się być wielkimi doniczkowymi roślinami. „Mandragory” Nevill krzyknął, ponad swoim ramieniem do Harrego” Idziemy przerzucić je przez mury- nie spodoba im się to!” Harry wiedział dokąd się udać. Pędził, z Hagridem i Kłem biegnącym za nimi. Mijali portrety jeden po drugim, namalowane figury biegły wzdłuż nich, czarodzieje i wiedźmy w kołnierzach i gaciach, w zbrojach i płaszczach, pchających się do nowych płócien, wrzeszczących nowiny z innych części zamku. Kiedy dotarli do końca korytarza cały zamek się zatrząsł, Harry wiedział że, gigantyczna waza zdmuchnęła cokół z wybuchową siłą, był to wpływ czarów groźniejszych niż te nauczycieli i członków Zakonu. „Wszystko w porządku Kieł, wszystko w porządku” wykrzykiwał Hagrid, ale wielki pies uciekł gdy strzępy porcelany leciały w powietrzu jak pociski artyleryjskie i Hagrid ruszył za uciekającym psem zostawiając Harrego samego. Podążał poprzez drżące przejścia, z różdżką w ręce, na długości jednego korytarza mały, namalowany rycerz, sir Cadrigan, przeskakiwał z jednego obrazu do drugiego podążając za nim, jego zbroja pobrzękiwała a on wykrzykiwał zachęty, a jego mały, tłusty kucyk podążał za nim. „ Samochwały i łobuzy, psy i łajdaki, rozpraw się z nimi Harry, odeślij ich stąd” Harry pognał za róg korytarza i zobaczył Freda prowadzącego grupkę uczniów uczniów z Lee Jordanem i Hanną Abbott, stali oni koło kolejnego pustego cokołu, którego przejścia chronił posąg. Wszyscy oni dobyli swoich różdżek i nasłuchiwali w ukrytej dziurze. „w dodatku mamy piękną noc” Fred krzyknął gdy zamek znowu zaczął się trząść. I Harry pobiegł sprintem rozradowany i przerażony w równej mierze, wzdłuż jeszcze jednego korytarza w którym było pełno sów i pani Noris próbowała je odpędzić swoimi łapami, by zawrócić je do ich właściwego miejsca.
"Potter!"
Aberforth Dumbledore miał przed sobą zablokowany korytarz, jego różdżka była przygotowana.
"Miałem setki dzieci przewijających się przez mój pub, Potter!"
" Wiem, ze, ewakuują się," Harry powiedział, "Voldemort -"
"- atakuje, ponieważ oni nie przekazali mu ciebie" powiedział Aberforth. "Nie jestem głuchy, całość Hogsmeade usłyszała go. I to nigdy nie przyszło do głowy każdemu z was, by trzymać kilku zakładników ze Slytherinu? Są to dzieci śmierciożerców, których właśnie posłałeś bezpiecznie do domu. To nie byłoby trochę inteligentne, by utrzymać się tutaj?"
"To nie zatrzymałoby Voldemorta," powiedział Harry ",i twój brat nigdy nie zrobiłby tego."
Aberforth chrząknął i zerwał się w przeciwnym kierunku.
Twój brat nigdy nie zrobiłby tego. . . . Dobrze, to była prawda, Harry myślał tak samo on biegł dalej znów: Dumbledore, który bronił Snape’a przez tak długi czas, nigdy nie trzymałby studentów dla okupu. . . .
I wtedy on skręcił koło końcowego zakrętu i z krzykiem zmieszanej ulgi i furii zobaczył ich: Rona i Hermionę; oboje z rękami pełnymi dużych, zakrzywionych, brudnych żółtych przedmiotów, Ron z kijem od miotły pod jego rękami.
"Gdzie do diabła byliście?" Harry krzyknął.
"Komnata Tajemnic", powiedział Ron.
"Komnata - co?" powiedział Harry, podchodząc i chwiejnie zatrzymując się przed nimi.
"To byl Ron, pomysł Rona!" powiedziała Hermiona. "Nieprawdaż ? Tam my byliśmy, gdy odeszliśmy I powiedziałam do Rona, nawet, jeśli, nie znajdujemy drugiego, to jak pozbędziemy się tego? Nadal nie pozbyliśmy się filiżanki! I wtedy on wymyślił! Bazyliszek!"
"Co -?"
"Coś, by pozbyć się Horkruksa", powiedział Ron zwyczajnie.
Harry opuścił oczy do przedmiotów trzymanych w rękach Rona i Hermiony: wielkie zakrzywione kły; nagle uwświadomił sobie, ze były wyrwane z czaszki martwego bazyliszka.
"Ale jak tam wszedłeś?" spytał, wpatrując się w kły Rona. "Musisz mówić Mowa Węży!"
"On to zrobił!" szepnęła Hermiona. "Pokaz mu, Ron!"
Ron wydal okropny długi syczący odgłos.
"To Jest to co zrobiłeś, by otworzyć medalion," powiedział Harry przepraszająco. " Musiało być nie wystarcząjco dobrze by dostać się, ale," wzruszył ramionami skromnie, "dostaliśmy się tam w końcu."
"On był niesamowity. powiedziała Hermiona. "Zdumiewający!"
"Tak . . ." Harry starał się, by utrzymać się na nogach. "Tak . . ."
"Wiec jest jeszcze jeden Horkrus," powiedział Ron i spod kurtki wyciągnął roztrzaskane pozostałości filiżanki Hufflepuff. "Hermiona zadźgała to. Myślała ze ona powinna. Ona nie miała tej przyjemności jeszcze."
"Geniusz!" wrzasnął Harry.
"To było nic," powiedział Ron, chociaż on spojrzał zachwycony z siebie. "Coś nowego u Ciebie?"
Ponieważ on powiedział to, wybuchło cos na górze: Wszystkie trzy postacie popatrzyły w górę jak kurz spadł z sufitu i usłyszeli odległy wrzask.
" Coś co wygląda jak diadem z tego co wiem i wiem, gdzie to jest," powiedział Harry, szybko.
" Coś co wygląda jak diadem, wiem , gdzie to jest," powiedzial Harry, szybko. "On schował to dokładnie, gdzie miałem moja stara ksiażke Eliksirów, gdzie każdy czarodziej ukrywa swoje cenne przedmioty na wieki. Myślał, że tylko on jest tym, który może to znaleźć."
Gdy ściana zadrżała ponownie przeprowadził innych dwóch przez zamaskowane przejście po schodach w dół do Pokoju wspólnego. Był pusty nie licząc trzech kobiet: Ginny, Tonks i starszej czarownicy ubranej w zjedzony przez mole kapelusz. Harry rozpoznał w niej babcię Nevilla.
- Ah Potter- powiedziała rzeczowo, jakby czekała na niego.- Możesz nam powiedzieć co się dzieje?
- Czy wszyscy są w porządku- powiedziały razem Ginny i Tonks
- Na tyle ile wiem- powiedział Harry- Czy w przejściu do Świńskiego Łba nadal znajdują się ludzie?
Wiedział, że pokój nie mógł się przekształcić, póki ktoś był w środku:
-Byłem ostatnią, która przeszła przez tunel - powiedziała Pani Longbottom - Zapieczętowałam przejście, bo myślę, że to niemądre, by zostawiać je otwarte, kiedy Aberforth opuścił swój pub. Widziałeś mojego wnuka?
-Walczy - rzucił krótko Harry.
-Naturalnie- powiedziała dumnie stara pani -Wybacz, muszę iść mu z pomocą - dodała i z zaskakującą szybkością zbiegła po kamiennych schodach.
Harry spojrzał teraz na Tonks.
-Wydawało mi się, że jako matka, powinnaś być teraz z Teddy'm?
- Nie mogłam tak po prostu spokojnie czekać - Tonks wyglądała na zmęczoną - Widziałeś Remusa?
- Stoi na czele grupy wojowników na błoniach-
Bez słowa, Tonks popędziła w stronę schodów.
-Ginny- powiedział Harry -Przykro mi, ale musisz nas opuścić. Przynajmniej na trochę. Wtedy będziesz mogła wrócić.
Ginny wyglądała na zachwyconą.
-I wtedy możesz wrócić - krzyknął za nią, kiedy ona pobiegła śladami Tonks. - Masz wrócić!
-Chwileczkę! - powiedział ostro Ron - Zapomnieliśmy o kimś!
-O kim? - zapytała Hermione.
-Domowe skrzaty - wszystkie będą na dole w kuchni, tak?
-Myślisz, że powinniśmy rozkazać im walczyć? - zapytał Harry.
-Nie - odparł poważnie Ron -Myślę, że powinniśmy rozkazać im uciekać. Nie chcemy przecież, żeby stało się z nimi to samo, co Zgredkiem, prawda? Nie możemy im kazać zginąć za nas -
Stukot przerwał ich rozmowę - Hermiona wypuściła z rąk kły bazyliszka. Podbiegła do Rona, rzuciła mu się na szyję i pocałowała go głęboko w usta. Ron puścił kieł oraz miotłę, które trzymał i odpowiedział jej z takim entuzjazmem, że stopy Hermiony oderwały się od ziemi.
- Czy jesteście pewni, że to odpowiedni moment? - zapytał nieśmiało Harry, a kiedy Ron i Hermiona odpowiedzieli tylko wzmacniając ich gorący uścisk, kołysząc się w miejscu, Harry podniósł głos.
-Ej! Nadciąga wojna!- Ron i Hermione rozłączyli się, lecz jeden wciąż obejmował drugiego.
-Wiem, stary - odrzekł Ron, spojrzał, który wyglądał, jakby przed chwilą uderzył go w tył głowy tłuczek -teraz, albo nigdy, prawda?
-Mniejsza o to, tyle że co z Horkruksem? krzyknął Harry -Myślisz, że możemy - możemy go powstrzymać, bez zniszczenia diademu?
-Ok - racja - przepraszam - powiedział Ron i razem z Hermioną zaczęli podnosić kieł, a twarz obojga z nich oblała fala różu.
Było pewne, że kiedy ich trójka wróci na korytarz piętro wyżej, w ciągu kilku minut, które spędzili w Pokoju Życzeń, sytuacja w zamku pogorszy się diametralnie: Ściany i sufit trzęsły się bardziej niż kiedykolwiek; pył wypełniał powietrze i przez pobliskie okno, Harry ujrzał liczne strumienie zielonego i czerwonego światła tuż u podnóża zamku. Wiedział, że Śmierciożercy muszą być bardzo blisko upragnionego celu - dostania się do zamku. Patrząc w dół, Harry zobaczył Graupa wijącego się w ferworze walki.
-Miejmy nadzieje, że powgniata ich w ziemie! - powiedział Ron, kiedy coraz więcej wrzasków rozlegało się wokół.
-Tak długo, póki nie zacznie wgniatać przyjaciół! - usłyszeli głos: Harry obrócił się i zobaczył Ginny i Tonks, obie z różdżkami wyciągniętymi stały w następnym oknie, w którym brakowało kilku szyb. Właśnie patrzył na Ginny, gdy ta posłała celną klątwę w kierunku tłumu wojowników poniżej.
-Zuch dziewczyna!- zagrzmiała sylwetka wyłaniająca się z obłoków pyłu i Harry znów zobaczył Aberfortha – kroczył ku nim wraz z małą grupką byłych studentów.
-Wygląda, jakby chcieli przełamać mury obronne na północy, mają też własnego Olbrzyma.
- Widziałeś Remusa? - zawołała do niego Tonks.
-Pojedynkował się z Dołohowem - krzyknął Aberforth -nie widziałem go od tego czasu!
-Tonks - zaczęła Ginny -Tonks, jestem pewna, że nic mu nie jest -"
Ale Tonks już zniknęła w obłokach pyłu, zaraz za Aberforthem.
Ginny obróciła się bezradnie ku Harry'emu, Ronowi i Hermionie.
-Nic im nie będzie - powiedział Harry, chociaż wiedział, że to tylko puste słowa -Ginny, wrócimy za chwilę, tylko trzymaj się z dala od kłopotów i bądź ostrożna - chodźcie! - powiedział do Rona i Hermiony i już biegli z powrotem do odcinka ściany, za którą Pokój Życzeń czekał na rozkaz następnego wchodzącego.
Potrzebuję miejsca, gdzie wszystko jest schowane. Harry prosił o to w myślach i drzwi znów zmaterializowały się przed ich trójką.
Furia bitwy ucichła z momentem, kiedy zamknęli za sobą drzwi: Zapanowała kompletna cisza. Byli w miejscu o wielkości katedry i wyglądzie miasta, w którym zamiast budynków wznosiły się wielkie sterty przedmiotów zapomnianych przez uczniów, którzy je tu ukryli.
-I on nigdy nie przypuścił, że ktoś mógłby tu wejść? - zapytał retorycznie Ron, a jego głos potoczył się echem.
-Myślał, że był jedynym, który o tym wiedział - powiedział Harry - Na jego nieszczęście i ja musiałem tu coś kiedyś ukryć . . . tędy - dodał.
-Myślę, że to jest gdzieś tutaj na dole. . . - popędzili wzdłuż przyległych rzędów przedmiotów; Harry mógł usłyszeć kroki innych, odbijające się echem przez wielki stos rupieci, butelek, kapeluszy, skrzyń, krzeseł, książek, broni, mioteł i nietoperzy. . . .
-To gdzieś tutaj - szeptał do siebie Harry -Gdzieś . . . gdzieś tutaj . . .
Wchodził w labirynt głębiej i głębiej, szukając przedmiotów, które rozpoznawał z poprzedniej wizyty w pokoju. Słyszał swój głośny oddech, a potem jakby coś w nim zadrżało. Był tam, w głębi po prawej stronie, wiekowy kredens, w którym Harry ukrył stary egzemplarz książki do eliksirów, a na nim pokryty licznymi bliznami kamienny czarownik z zakurzoną starą peruką i czymś, co wyglądało jak starożytny wypłowiały diadem.
Choć pozostawał parę stóp dalej, Wyciągał już rękę, gdy głos za nim rzekł "Stój, Potter!"
Harry zatrzymał się i odwrócił. Crabbe i Goyle stali za nim, ramię w ramię,z różdżkami skierowanymi wprost na Harry'ego. Poprzez małą przestrzeń pomiędzy ich szyderczymi twarzami dostrzegł Draco Malfoy'a.
Różdżka, którą trzymasz, jest moja, Potter" powiedział Malfoy, kierując swoją w szczelinę pomiędzy Crabbem a Goylem.
"Nie, już nie" wydyszał Harry, zacieśniając chwyt na głogowej różdżce.
"Zwycięzcy właścicielami. Kto pożyczył ci tą?"
"Moja matka" odpowiedział Draco.
Harry roześmiał się, mimo że nie było nic zabawnego w tej sytuacji. Harry nie mógł już usłyszeć Rona ani Hermiony.Wyglądało na to, że szukając diademu, wybiegli poza zasięg słuchu.
“Więc jak tu przybywasz, nie będąc z Voldermotem??” zapytał Harry.
"Będziemy nagrodzeni" powiedział Crabbe. Jego głos był zadziwiająco miękki jak dla takiej olbrzymiej osoby: Harry chyba nie słyszał go mówiącego wcześniej. Crabbe mówił jak małe dziecko, któremu obiecano wielką torbę słodyczy.
"Zostaliśmy, Potter. Zdecydowaliśmy nie iść. Zdecydowalismy przynieść mu ciebie.
"Dobry plan" powiedział Harry, udając zachwyt. Nie mógł uwierzyć, że był tak blisko, a jego plany miały być pokrzyżowane przez Malfoy'a, Crabbe'a i Goyle'a.
Harry powoli zaczął odsuwać się od mniejsca, gdzie spoczywał Horcrux.
Gdyby tylko mógł wziąć go do ręki zanim wybuchnie walka..
"Więc jak tu wszedłeś? zapytał, próbując odwrócić ich uwagę.
“W Pokoju Życzeń mieszkałem w zasadzie cały zeszły rok." powiedział Malfoy, jego głos załamał się. “Wiem jak tu wejść."
“Byliśmy ukryci w korytarzu na zewnątrz,” mruknął Goyle. “?My możemy teraz rzucać Disslusion? [We can do Disslusion
Charms now]! I wtedy,” na jego twarzy pojawił się szeroki usmiech “ty obróciłeś tuż przed nami i mówiłeś że szukasz jakiegoś dia-dum! Co to jest diadum?”
“Harry?” Głos Ron’s dobiegł nagle z prawej strony.
”Harry. “Rozmawiasz z kimś?”
Chwiejnym ruchem, Crabbe wskazał jego różdżką na górę starych mebli, rozbitych kadłubów, starych książek, szat i nieidentyfikowalnego
rupiecia, wysoką na pięćdziesiąt stóp, i krzyknął, “Descendo!” Sciana zaczęła się trzęść, wtedy trzeci co do wielkości szczyt zawalil się w przejsciu, gdzie stał Ron.
“Ron!” ryknął Harry, tak samo jak gdzieś poza zasięgiem wzroku wrzasnęła Hermiona i wtedy Harry usłyszał niezliczone przedmioty rozbijające się o podłogę po grugiej stronie zdestabilizowanej ściany. Wskazał jego różdżką w geście obronnym, i krzyknął “Finite!” i wszystko się ustabilizowało.
“Nie!” krzyknął Malfoy, wstrzymując rękę Crabba, kiedy ten chciał powtórzyć jego zaklęcie.
“Jeżeli zniszczysz pokój, mógłbyś zasypać diadem!”
“Czy to ma znaczenie?” powiedział Crabbe, nie wysilając się “To jest Potter, którego Czarny Pan chce, kogo obchodzi jakis dia-dum?”“Potter choć tu, jeżeli chcesz to dostać” powiedział Malfoy z niecierpliwością na twarzach jego kolegów “więc to musi znaczyć—“
“’Musi znaczyć?” Crabbe odwrócił sie do Malfoya z jawną furią.
“Kogo obchodzi, co ty sobie myślisz? Nie wypełniam twoich rozkazów Draco! Nigdy więcej!. Ty i twój tata jesteście skończeni!”
“Harry?” krzyknął Ron ponownie, z drugiej strony stery rupieci
“Co się dzieje?”
“Harry?” naśladował Crabbe. “Co się dzieje—nie, Potter! Crucio!”
Harry odskoczył w stronę diademu; Przekleństwo Crabbe’s minęlo go, ale uderzyło w popiersie z kamienia, które wzleciało w powietrze; diadem wzniósł się w górę i wtedy upadł na masie przedmiotów, na których spoczęło popiersie.
“STOP!” Malfoy krzyknął na Crabbe, jego głos rozbrzmiewał w ogromnym pokoju.
“Czarny Pan chce go żywego—“
“No i? Nie zabijam go, nieprawdaż?” wrzasnął Crabbe, odrzucając rękę Malfoya.
“Ale, jeżeli będe mógł, zabiję, poza tym Czarny Pan chce jego śmierci, więc co za różnica—?”
Strumień fioletowego światła minął Harrego o cal: Hermiona przebiegła za niego i wysłała Oszałamiające zaklęcie prosto w głowie Crabbea. Chybiło tylko dlatego, że Malfoy usunął go z drogi.
“To jest ta Szlama! Avada Kedavra!”
Harry widział, jak Hermiona zanurkował na bok i opanowała go furia, po tym jak Crabbe wymierzył w nią śmiertelne zaklęcie.
Wystrzelil Oszałamiające zaklęcie w Crabbe, który przechylił się, wytrącając różdżkę Malfoya z jego ręki; potoczyła się poza zasięgiem wzroku
pod górą rozbitych mebli i kości.
“Nie zabijaj go! NIE ZABIJAJ GO!” Malfoy wrzasnął na Crabbe i Goyle, podążających do Harrego: Sekundy ich niezdecydowania, były wszystkim czego potrzebował Harry.
“Expelliarmus!”
Różdżka Goyle’a wyleciała ze jegoj ręki i zniknęła w stosie przedmiotów przy nim;
Goyle podskoczył głupio w miejscu, próbując odzyskać ją;
Malfoy uskoczył z zasięgu drugiego zaklęcia Oszałamiającego, i Ron, pojawiając się nagle przy końcu przejścia,
wystrzelił w kierunku Crabbe'a klątwę Body-Bind, która ledwie chybiła.
Crabbe odwrócił się i krzyknął jeszcze raz, “Avada Kedavra!”.
Ron odskoczył aby uniknąć promienia zielonego światła.
Malfoy, który nie miał różdżki skulił się za trójnożną szafą, ponieważ Hermiona szarżowała w ich kierunku,
uderzając w Goyle'a Oszałamiaczem kiedy podbiegła.
“To jest gdzieś tutaj!” Harry krzyknął do niej, pokazując na kupę mieci, do której wpadł stary diadem.
“Poszukaj go, a ja pójdę i pomogę R-“
“HARRY!” krzyczała. Ryk dochodzący z za niego dał mu chwilowe ostrzeżenie.
Obrucił się i zobaczył obydwu Ronai Crabba biegnących tak szybko jak tylko mogli do przejscia przed nim
-lubisz to szumowino ? ryknął Crabbe kiedy biegł. Wydawał się nie panować nad tym co zrobił.
Płomienie nienormalnej wielkości ścigały ich, liżąc śmieci, które kruszyły się i zamieniały w popiół po ich dotknięciu.
“Aguamenti!” Harry wywrzeszczał ale strumień wody, który wzniósł się z czubka jego różdżki wyparował w powietrzu.
“UCIEKAJCIE!”
Malfoy złapał ogłuszonego Goyle i odciągnął go; Crabbe wyprzedził wszystkich,
teraz wyglądając na przerażonego; Harry, Ron, i Hermiona popędzili wzdłuż swoich śladów, a ogień ścigał ich.To nie był normalny ogień;
Crabbe użył klątwy, o której Harry nic nie wiedział.Ponieważ schowali się za róg, ale płomienie goniły ich jakby były żywe, czujące, skupione na zabiciu ich.Teraz ogień mutował, tworząc gigantyczny zastęp ognistych bestii:
Płonące węże, chimery, i smoki powstały i spadły i wzniosły sie jeszcze raz i resztki historii,
którymi się żywili zostały wrzucone w górę łapami z pazurami do ich pysków pełnych kłów, zanim zostały pochłonięte przez piekło.
Malfoy, Crabbe, i Goyle zniknęli z widoku: Harry, Ron i Hermiona stanęli jak wryci; ogniste potwory okrążały ich, zbliżając się bliżej i bliżej, pazury i rogi i ogony, które biły batem,
i gorąco było solidne jak ściana wokół nich.
“Co możemy zrobić?” Hermione krzyczała ponad ogłuszającymi wyciami ognia.
“Co możemy zrobić?”
“Tutaj!” Harry pochwycił parę kijów od miotły o ciężkim wyglądzie z najbliższego stosu śmieci i rzucił jeden do Rona, który posadził Hermione na miotle za nim.
Harry zawisł swoją nogą ponad drugą miotła i mocno odepchnął się od podłoża, poszybowali w górę, w powietrze, wyrywając nogi z ognistej paszczy, która zamykała się na nich.Dym i gorąco stawały się dojmujące: pod nimi przeklęty ogień trawił kontrabandę generacji poszukiwanych studentów,
nieczyste wyniki tysiąca zakazanych eksperymentów, tajemnice niezliczonych dusz, które szukały ucieczki w pokoju.
Harry nie mógł nigdzie zobaczyć śladu Malfoy'a, Crabbe'a, albo Goyle'a . Obniżył lot tak nisko jak tylko pozwalały mu na to plądrujące potwory próbując ich znaleźć,
ale był tylko ogień:Co za straszny sposób umierania.... Nigdy tego nie chciał....
“Harry, wynośmy się stąd, wynośmy się stąd!” wrzeszczał Ron, chociaż przez czarny dym nie można było zobaczyć gdzie były drzwi.
A następnie Harry usłyszał cienki, żałosny, ludzki krzyk wśród strasznego zamieszania, grzmotów pochłaniających wszystko płomieni.
“To—zbyt—niebezpieczne—!” Ron krzyknął ale Harry odwrócił się gwałtownie w powietrzu. Jego okulary zapewniały jego oczom jakieś małe zabezpieczenie przed dymem,
przeglądał wzrokiem burzę ognia poniżej, szukając oznaki życia, kończyny albo twarzy, która nie była jeszcze zwęglona jak drzewo....
I zobaczył ich: Malfoy z jego ramionami dookoła nieprzytomnego Goyle'a, siedzieli na kruchej wieży ze zwęglonych biurek, i Harry zanurkował.
Malfoy zauważył go nadchodzacego i podniósł ramię, ale jednak gdy Harry złapał je, wiedział od razu że to nie było dobre. Goyle był za ciężki i ręka Malfoy'a pokryta potem wyślizgnęła się natychmiast z ręki Harry'ego.
- Jeśli przez nich zginiemy, zabiję cię, Harry! - wrzasnął głos Rona i gdy wielka płonąca chimera spadła [?] na nich, on i Hermiona wciągnęli Goyle'a na ich miotłę i kołysząc się i opadając wznieśli się w powietrze następny raz gdy Malfoy wspiął się za Harry'm.
- Drzwi! Musimy dotrzeć do drzwi, drzwi! - krzyczał Malfoy do ucha Harry'ego i Harry przyspieszył, prowadząc Rona, Hermionę i Goyle'a przez falujący czarny dym, z trudem mogąc oddychać, i wszędzie wokół nich ostatnie kilka przedmiotów niespalonych przez pochłaniające płomienie zostało wyrzucone w powietrze,
gdy stworzenia przeklętego ognia rzuciły je wysoko w celebrowanie [?]: kubki i tarcze, błyszczący naszyjnik i stara, wyblakła tiara.
- Co robisz, co ty robisz, drzwi są tam! - krzyczał Malfoy, ale Harry skręcił ostro i zanurkował. Diadem wyglądał jakby spadał w zwolnionym tempie [dos. wolnym ruchu/biegu], obracając się i błyszcząc gdy opadał w kierunku żołądka ziejącego węża, i wtedy go złapał, zaczepionego wokół nadgarstka.
Harry zboczył znowu gdy wąż wyskoczył na niego, wzniósł się ku górze i prosto w kierunku miejsca gdzie, modlił się, by drzwi stału otworem. Ron, Hermiona i Goyle zniknęli, Malfoy krzyczał i trzymał Harry'ego tak ciasno, że aż bolało. Wtedy, przez dym Harry zobaczył prostokątny skrawek w ścianie i skierował tam miotłę, i kilka chwil później czyste powietrze wypełniło jego płuca i zderzyli się ze ścianą w korytarzu dalej.
Malfoy spadł z miotły i leżał twarzą w dół, sapiąc, kaszląc i mając mdłości. Harry przywrócił się i usiadł. Drzwi pokoju życzeń zniknęły i Ron i Hermiona dysząc usiedli na podłodze obok Goyle'a który wciąż był nieprzytomny.
- C-Crabbe - dusił się Malfoy tak szybko jak tylko mógł mówić - C-Crabbe...
- On nie żyje - powiedział Ron szorstko.
Było cicho wyłączając sapanie i kaszlenie. Wtedy potężna liczba [bungs] wstrząsnęła zamkiem, i ogromna kawalkada przezroczystych postaci galopujących na koniach, ich głowy krzyczały spod ich ramion z żądzą krwi. Harry chwiał się na nogach kiedy Bezgłowy Myśliwy przejeżdżał i rozglądał się dookoła. Bitwa wciąż się toczyła wokół niego. Mógł słyszeć więcej krzyku niż tego wydawanego przez wycofujące się duchy. Ogarnęła go panika.
- Gdzie jest Ginny? - powiedział ostro - Była tu powinna wrócić do Pokoju Życzeń
- Cholera, sądzisz, że będzie wciąż działał po tym pożarze? - spytał Ron, ale on też wstał, pocierając swoją klatkę piersiową i rozglądając się na lewo i prawo. - Może się rozdzielimy i poszukamy...?
- Nie - powiedziała Hermiona też wstając. Malfoy i Goyle ciągle opadali beznadziejnie na podłodze korytarza, żaden z nich nie miał różdżek.
- Trzymajmy się razem. Idziemy - Haary, co to jest, to na twoim ramieniu?
- Co? Och tak...
Ściągnął diadem z nadgarstka i podtrzymał. Wciąż był gorący i czarny od sadzy, ale gdy spojrzał na niego uważnie, był w stanie rozpoznać drobne wyrazy wyryte na diademie: ROZUM PONAD MIARĘ JEST NAJWIĘKSZYM SKARBEM CZŁOWIEKA
Substancja przypominająca krew, ciemna i smolista, wyglądała jakby wyciekała z diademu. Nagle Harry poczuł wibrującą gwałtownie rzecz, później rozleciała się na kawałki w jego rękach..
“To musiało być Fiendfyre!” pisnęła Hermiona, spoglądająca na złamany kawałek.
“Slucham?”
“Przeklęty przez Fiendfyre ogień—który to jest jedną z substancji, która niszczy Horcruxy,
ale nie zrobiłabym tego nigdy, kiedykolwiek ośmielił się tego użyć, to jest tak niebezpieczne—jak Crabbe
wiedział jak to..”
- Musiał nauczyć się od Carrowsów – powiedział Harry ze złością.
- Powinien się wstydzić, że nie skupił się wystarczająco wtedy, kiedy oni zastanawiali się, w jaki sposób to zatrzymać. - powiedział Ron. Jego włosy, podobnie jak włosy Hermiony były przypalone a ich twarze usmolone. - Gdyby nie to, że próbował zabić nas wszystkich, byłoby mi przykro, że jest martwy.
-Nie zdajecie sobie sprawy? Wyszeptała Hermiona, przerywając krzyki i strzały hałasy pojedynków niewątpliwie wypełniających korytarz. – To znaczy, że nie możemy tak po prostu dorwać węża.
Harry rozejrzał się wokół, jego serce wydawało się odczuwać porażkę. Pożeracze Śmierci przenikali Hogwart.
Percy i Fred właśnie się wycofali pod wpływem pojedynkujących się z nimi zakapturzonych ludzi. Harry, Ron i Hermiona biegli na przód by pomóc. Promienie świetlne latały w każdym kierunku. Pojedynkujący się Percy zahamował szybko, gdy nakrycie ześlizgnęło się z głowy wysokiego przeciwnika, odkrywając proste włosy.
-Witam Pana Ministra- ryknął Percy, wysyłając kolejną salwę światła w niego, sprawił, że upuścił różdżkę i potargał front jego szaty. –Czy wspomniałem, że rezygnuję z posady?
-Chyba żartujesz, Percy! Wykrzyczał Fred, gdy Pożeracz Śmierci walczył z trzema przytłaczającymi go różnymi zaklęciami. Thicknesse upadł na ziemie z małymi ostrzami, które wybuchały wokół niego; wydawało się jakby zmieniał się w jakąś formę jeża morskiego. Fred spojrzał na Percego z radością. –Teraz żartujesz, Percy... Nie słyszałem żebyś żartował, od kiedy byłeś bardzo...
Powietrze eksplodowało. Byli zgrupowani razem, Harry, Ron, Hermiona, Fred i Percy, dwaj Pożeracze śmierci byli przy ich stopach jeden ogłuszony, drugi transformowany; w tym momencie, gdy niebezpieczeństwo było tymczasowo zażegnane, świat rozdarł się na części, Harry odczuł jak unosi się w powietrzu, i jedyne, co mógł zrobić to najmocniej jak to było możlwie trzymać cienki patyk drewna, który był jego jedyną bronią i tarczą jego głowy. Usłyszał krzyki swoich kompanów bez nadziei i wiedzy, co mogło się im stać.
I wtedy świat resolved? pogrążył się w bólu i ciemnościach. W połowie pogrążony w ruinach korytarza, który był narażony na okropny atak. Zimne powietrze powiedziało mu, że część zamku była wysadzona, a gorące rozcięcie na jego policzku mówiło mu, że mocno krwawi. Wtedy uslyszał straszny płacz, który ciągną go do, wewnątrz, które wyrażało agonię dziecka, żaden ogień ani przekleństwo nie mogło tego powodować, wstał, był przerażony tak przerażony jak nigdy jeszcze w swoim życiu.
I hermiona przebneła stopą w zgliszczach, trzech ródowłosych mężczyzn było zgrupowanych gdzie ściana była wysadzona na kawałeczki. Byli jakby oszołomieni i potykali się o kamienie i drewno, Harry złapał rękę Hermiony.
-Nie, nie, nie! Ktoś krzyczał. –Nie Fred! NIE! Percy potrząsał bratem, a za nim klęczał Ron, a oczy Freda wpatrywały się bez wyrazu, cień jego ostatniego uśmiechu, dał się zauważyć na jego twarzy. |
|
|
Laukaz |
Wysłany: Pon 8:43, 13 Sie 2007 Temat postu: |
|
Rozdział 30
Ucieczka Severusa Snape’a
Gdy jego palec dotknął znaku blizna Harrego eksplodowała, gwieździsty pokój zniknął z zasięgu wzroku, a on stał na skale poniżej klifu, morze obmywało wszystko dookoła niego, a w jego sercu gościł triumf- Mieli chłopaka.
Głośny huk przywrócił Harrego z powrotem do miejsca w którym stał. Zdezorientowany, uniósł swoja różdżkę, ale czarownica przed nim już upadała. Uderzyła o ziemię tak mocno że szkło w biblioteczce zadźwięczało.
- Nigdy nie ogłuszałam nikogo poza naszymi lekcjami GD- powiedziała Luna z lekkim zainteresowaniem
- To było głośniejsze niż przypuszczałam, że może być.-i na pewno sklepienie zadrżało. Niesione przez echo kroki stawały się coraz głośniejsze w miarę zbliżania się do drzwi wejściowych dormitorium. Rzucony przez Lunę urok obudził śpiący powyżej Rawenclaw.
- Luna, gdzie jesteś? Musze dostać się pod pelerynę-niewidkę!
Nogi Luny pojawiły się znikąd, pospieszył w jej kierunku a ona zarzuciła pelerynę na nich zanim drzwi zdążyły się otworzyć. Do pokoju wspólnego wlał się cały Rawenclaw, wszyscy byli w swoich piżamach. Dało się słyszeć okrzyki zdziwienia i zaskoczenia gdy zobaczyli, że Alecto leży nieprzytomna na podłodze. Powoli okrążyli ją jak wściekłą bestie, która w każdej chwili mogła się obudzić i zaatakować. Jeden mały odważny pierwszoroczniak błyskawicznie wyszedł na przód i dźgnął ją w plecy dużym palcem u nogi.
- Myślę, że ona może nie żyć!- krzyknął z uciechą
- Popatrz-wyszeptała wesoło Luna, gdy cały Rawenclaw stłoczył się wokół Alecto. – Oni są zachwyceni!
- Tak… świetnie…- gdy blizna zabolała Harry ponownie zanurzył się w umyśle Voldemorta…
Poruszał się wzdłuż tunelu prowadzącego do pierwszej jaskini… Chciał sprawdzić skrytkę przed powrotem…ale to nie zajmie mu dużo czasu… Odgłos pukania do drzwi pokoju wspólnego zmroził wszystkich Krukonów.
Po drugiej stronie kołatki w kształcie orła Harry usłyszał rozchodzący się miękki, śpiewny głos
– „Gdzie podziały się znikające obiekty?”
- Nie wiem, a powinienem? Zamknij je!.-odburknął grubiański głos w którym Harry rozpoznał brata Carrow- Amycusa
-Alecto? Alecto? Jesteś tam? Masz go? Otwórz drzwi!
Krukoni szeptali miedzy sobą, przerażeni. Później bez żadnego ostrzeżenia nadeszła seria głośnych huków, jak gdyby ktoś strzelał do drzwi z pistoletu.
-ALECTO! Jeśli on przyjdzie a my nie będziemy mieli Pottera- chcesz by stało się z tobą to samo co z Malfoyami? ODPOWIEDZ MI!- wrzeszczał Amycus waląc ze wszystkich sił w drzwi, ale te nadal się nie otworzyły. Krukoni oddalali się, a niektórzy najbardziej przerażeni zaczęli umykać w górę po klatce schodowej wiodącej do ich łóżek. Gdy Harry zastanawiał się czy wybuch nie powinien otworzyć drzwi i czy Stan Amicus może zrobić coś jeszcze przed przybyciem Śmierciożerców, drugi bardziej znajomy głos odezwał się za drzwiami
- Mogę zapytać co pan robi, profesorze Carrow?
- Próbuje przedostać się przez te cholerne drzwi!- krzyknął Amycus- Pójdź i przyprowadź Fitwicka by natychmiast otworzył te drzwi!
- Czyż twoja siostra nie znajduje się w środku?- zapytała profesor McGonagall- Czy profesor Fitwick nie wpuścił jej wcześniej tego wieczoru, na twoje pilne rządanie? Być może ona może otworzyć dla ciebie drzwi? Wtedy nie będziesz musiał budzić połowy zamku.
- Ona nie odpowiada, ty stara miotło! Ty je otworzysz! Szybko! Zrób to natychmiast!
- Naturalnie, jeśli sobie tego życzysz- odpowiedziała profesor McGonagall ozięble.
Na kołatce była elegancka gałka, a śpiewny głos zapytał ponownie
- „Gdzie podziały się znikające obiekty?”
- Do niebytu, co oznacza wszystko- odpowiedziała profesor McGonagall
-Hasło przyjęte- odpowiedział zamek w kształcie orła, a wahadłowe drzwi otworzyły się. Kilkoro Kruponów pozostających tyle szybko pobiegło schodami gdy Amycus wtargnął przez próg wywijając swoją różdżką. Garbił Sie jak swoja siostra, miał blada psowatą twarz i małe oczy, które spoczęły na Alecto nieruchomo rozwalonej na podłodze. Amycus wydał z siebie wrzask furii i strachu.
- Co zrobiły te małe szczeniaki?- krzyknął- Będę torturował cruciatusem wielu z nich dopóki nie powiedzą kto to zrobił- a co powie Czarny Pan?- wrzasnął stojąc nad siostra i waląc się w czoło pięścią- Nie mamy go, a on zwiał i zabił ją!
- Ona jest jedynie ogłuszona- powiedziała niecierpliwie profesor McGonagall ciągle badając Alecto – Będzie z nią wszystko w porządku.
- Nie she bludgering well won’t- ryknął Amycus- Nie po tym Jak Czarny Pan ją złapie! Ona poszła i go powiadomiła, czuję jak mój znak płonie, on myśli że mamy Pottera!
- Macie Pottera?- powiedziała ostro profesor McGonagall- Co masz na myśli mówiąc „mamy Pottera”?
- On nam powiedział, że Potter może spróbować dostać się do wieży Rawenclawu, mieliśmy go powiadomić jeśli złapiemy Pottera!
- Czemu Harry Potter miałby próbowac dostać się do wieży Ravenclawu! Potter jest w moim Domu!(jest gryfonem)- Pod niedowierzaniem i złością, Harry usłyszał nutę dumy w jej głosie, a sentyment do Minerwy McGonagall wybuchło wewnątrz niego.
- On powiedział że Potter może tu przyjść- powiedział Carrow- Nie wiem czemu, powinienem?
Profesor McGonagall zatrzymała się a jej paciorkowate oczy omiotły pokój. Dwa razy zatrzymały się w miejscu gdzie stali Harry i Luna.
- Nie możemy tego zwalić na dzieci- powiedział Amycus,a jego przypominająca świnię twarz nagle stała się chytra- Tak, to jest właśnie to co zrobimy. Powiemy ze Alecto wpadła w zasadzkę dzieci, tych dzieci na górze- popatrzył do góry na lśniący sufit blisko dormitorium- I powiemy że oni zmusili ją siłą by nacisnęła swój Znak, i to dlatego on otrzymał fałszywy alarm… Może ich ukarać. Parę dzieci więcej czy mniej, co za różnica?
- To tylko różnica między prawda a kłamstwem, odwaga a tchórzostwem- powiedziała profesor McGonagall stając Sie blada- Różnica, w skrócie, której ty i twoja siostra zdajecie się nie być zdolni docenić. Ale pozwól mi uczynić jedną rzecz bardzo jasną. Twoje niedorzeczności o uczniach Hogwartu nie przejdą. Nie powinnam na to zezwolić
-Słucham?- Amycus posuwał się naprzód dopóki nie stanął niebezpiecznie blisko McGonagall, jego twarz była w zasięgu jej. Profesor nie oddaliła się ale patrzała na niego z góry na dół jakby był czymś obrzydliwym przyklejonym do sedesu.
- To nie jest sprawa tego na co ty pozwolisz Minerwo. Twój czas Sie skończył. Co jest teraz pod kontrola jest nasze, a ty mnie poprzesz, albo przyjdzie ci za to zapłacić.-I wymierzył jej cios w twarz. Harry szarpnął pelerynę-niewidkę z siebie, podniósł swoją różdżkę i powiedział
-Nie powinieneś był tego robić- Gdy Amycus obracał się Harry krzyknął- Crucio!- Śmierciożerca został podrzucony, z bólu skręcał się w powietrzu jakby tonął. Bity i wyjący w bólu z odgłosem miażdżenia i brzdęku szkła rozbił się o przód biblioteczki, połamany i nieprzytomny wylądował na podłodze.
- Widzę co Bellatrix miała na myśli- powiedział Harry, przepływająca przez jego mózg krew wrzała- Musisz naprawdę chcieć skrzywdzić tę osobę.
- Potter!- szepnęła profesor McGonagall trzymając się za serce- Potter jesteś tu! Co..? Jak…?- starała się zebrać w sobie
- Potter to było głupie.
- On uderzył cię- powiedział Harry
- Potter, ja… to było bardzo... odważne z twojej strony… ale nie rozumiesz…?
- Tak, rozumie- upewnił ją Harry. W pewien sposób jej panika opanowała go.
-Profesor McGonagall, Voldemort jest w drodze.
- O mamy pozwolenie by wymawiać jego imię teraz?- zapytała Luna z zainteresowaniem, ściągają z siebie pelerynę-niewidkę. Pojawienie się drugiego banity obezwładniło profesor McGonagall, która zachwiała się w tył i upadla na pobliskie krzesło jednocześnie chwytając za kołnierz swojej starej podomki w szkocką kratę.
- Myślę, że to jak go nazywamy nie robi żadnej różnicy- powiedział Harry do Luny- On i tak już wie gdzie ja jestem- w odległej części mózgu Harrego, połączonej ze złością i paląca blizną, mógł zobaczyć Voldemorta szybko płynącego przez ciemne jezioro w widmowej zielonej łódce… Właśnie przybył na wysepkę gdzie stała kamienna misa…
- Musisz uciekać- powiedziała profesor McGonagall- Teraz Potter, tak szybko jak tylko możesz!
- Nie mogę powiedział Harry- Jest coś co musze zrobić. Czy wie pani gdzie znajduje Sie diadem Ravenclaw?
- D-ddiadem Rawenclaw? Oczywiście, że nie- nie został zagubiony wieki temu?- usiadła trochę prościej- Potter, to było szaleństwo, absolutne szaleństwo z twojej strony by pojawić Sie w tym zamku…
- Musiałem- powiedział Harry- profesor, tu jest cos schowane, cos co spodziewam się znaleźć i to może być diadem- Gdybym tylko mógł porozmawiać z profesorem Fitwickiem…- dało się słyszeć odgłos ruchu, odgłos chrzęszczącego szkła. Amycu dochodził do siebie. Zanim Harry lub Luna mogli zareagować profesor McGonagall podniosła Sie na nogi celując różdżka w zamroczonego Śmierciożercę- Imperio- Amycus podniósł się, podszedł do swojej siostry, podniósł jej różdżke, później posłusznie poszurał do profesor McGonagall i podał jej różdżkę siostry wraz z własną. Później położył się na podłodze niedaleko Alecto. Profesor McGonagall machnęła różdżką ponownie i długa połyskująco srebrna lina pojawiła się z rzadkiego powietrza - zakradła się dookoła Carrowsów wiążąc ich razem ciasno.
-Potter- powiedziała Profesor McGonagall, obracając się by patrzeć mu w twarz z doskonałą nieczułością w stosunku do kłopotów Carrowów
- Jeśli Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać naprawdę wie że jesteś tutaj- gdy to powiedziała gniew będący jak fizyczny ból buchnął w Harrym, pozostawiając jego Bliznę w ogniu. Przez parę sekund patrzył w dół na miednicę której mikstura stała się czysta i zobaczył że żaden złoty medalion nie jest złożony na dnie misy…
- Potter, nic ci nie jest?- powiedział głos i Harry powrócił. Trzymał ramie Luny by sam mógł ustać- Czas ucieka, Voldemort się zbliża, profesor, działam na rozkaz Dumbledora. Musze znaleźć co chciał żebym znalazł. Ale musimy wyprowadzić uczniów na zewnątrz podczas gdy ja będę przeszukiwał zamek- To mnie chce Voldemort, ale nie będzie się przejmował zabiciem kilku więcej lub mniej, nie teraz- nie teraz kiedy wie że atakuję Horcruxy- Harry dokończył zdanie w swojej głowie.
-Działasz na rozkaz Dumbledora? odpowiedziała zaskoczona. Następnie powstała na nogi.
-Musimy zabezpieczyć szkołę kiedy ty będziesz szukać "TEGO" przeciw sam-wiesz-komu.
-Czy to możliwe?
-Tak myślę powiedziała profesor McGonagall wyraźnie. My nauczyciele jestesmy raczej dobzi we władaniu magią. Jestem pewna, że będziemy w stanie powstrzymać go na chwilę, jeśli damy z siebie wszystko. Oczywiście trzeba coś zrobić z profesorem Snape.
-Pozwól mi...
.... Jeśli Hogwart naprawdę stoi przed możliwością odwiedzenia go przez Czarnego Pana w rzeczy samej powinniśmy wydostać jak najwięcej niewinnych z jego drogi. Kiedy sieć fiou jest pod obserwacją, a aportacja niemożliwa.
-Jest wyjście. rzucił szybko Harry, następnie wyjaśnił gdzie jest wejscie, i że prowadzi do świńskiego łba.
-Potter mówimy o setkach uczniów!
-Wiem pani Profesor, ale jeśli Voldemort i śmierciorzercy koncentrują sie na szkole nikt nie zwróci uwagi na to co się dzieje w świńskim łbie.
- W tym cos jest- zgodziła się. Wycelowała swoją różdżke w Carrowsów a srebna sieć spadła na ich związane ciała, obwiązała się dookoła nich i wyciągnęła ich w powietrze, gdzie hustali sie poniżej niebiesko- złotego sklepienia jak dwie ogromne morskie stwory.
- Chodź musimy zaalarmowac pozostałych Opiekunów Domów. Lepiej załóż tę pelerynę z powrotem- przemarszowała przez drzwi i tak jak zwykle to robi trzymała różdżkę. Z końca różdżki wyskoczyły trzy koty, wokół oczu miały spektakularne łaty. Gdy profesor, Harry i Luna spieszyli w dół patronusy gładko pomknęły naprzód, wypełniając klatkę schodowa srebrnym światłem. Ścigały Sie przez korytarze i jeden po drugim opuściły ich. Kraciasta podomka profesor McGonagall szeleściła omiatając schody, a Harry i Luna biegli za nią pod peleryna-niewidka. Ominęli nastepne dwa piętra kolejna porcja ciszy dołączyła do nich. Harry, którego blizna wciąż mrowiła, usłyszał to pierwszy. Chciał sięgnąć do woreczka zawieszonego na jego szyi by siegnąć po mape huncwotów, ale zanim zdążył to uczynić, profesor McGonagall była już świadoma towarzystwa. Zatrzymała się uniosła i różdżke w gotowości na pojedynek – Kto tam?-
-To ja- powiedział głęboki głos. Zza pancernej zbroi wyłonił się Severus Snape. Nienawiść zagotowała Sie w Harrym na jego widok. Zapomniał już szczegółów z pojawienia się Snapea w ogromie jego zbrodni, zapomniał że tłusta kurtyna czarnych włosów omiata jego twarz, a czarne oczy maja śmiertelny, zimny wygląd. Snape nie nosił piżamy, był ubrany w jego zwyczajna czarną pelerynę, w ręce trzymał różdżkę i był gotowy do walki
- Gdzie są Carrows?- zapytał szybko.
- Spodziewam się że gdziekolwiek im kazałeś być- powiedziała profesor McGonagall. Snape podchodził bliżej filtrując powietrze wokół profesor McGonagall jakby wiedział że Harry Sie tam znajduje. Harry podniósł swoją różdżkę gotowy do ataku.
- Miałem wrażenie- powiedział Snape- że Alecto zatrzymała intruza
- Naprawdę?- powiedziała prof. McGonagall- czym spowodowane było to wrażenie?- Snape wykonał nieznaczny ruch w kierunku jego lewej reki, gdzie na jego skórze był wypalony Mroczny Znak.
- Ale naturalnie- powiedziała profesor McGonagall- twoi śmierciożercy mają swój własny sposób komunikacji, zapomniałam
Snape zdawał się jej nie słyszeć. Jego oczy ciągle wpatrywały się w powietrze dookoła niej. Severus stopniowo przybliżał się- Nie wiedziałem że to twoja kolej na patrolowanie korytarzy Minerwo
- Masz jakieś wątpliwości?
- Zastanawiam się co mogło wyciągnąć cię z łóżka o tak późnej porze?
- Myślałam że usłyszałam hałasy- powiedziała prof. McGonagall
- Naprawdę? Ale wszystko wydaje się ciche- Snape popatrzył jej w oczy- Widziałaś Harrego Pottera Minerwo? Bo jeśli tak muszę domagać się…- Profesor McGonagall ruszała się szybciej niż Harry mógłby w to uwierzyć. Jej różdżka przecięła powietrze. Przez ułamek sekundy Harry myślał że Snape jest nieświadomy, ale szybkość jego Tarczy ochronnej zachwiała profesor McGonagall. Wymachiwała różdżką w kierunku ściany, która wyleciała z posad. Harry siłą usunął Lunę z malejącego płomienia, który stał się okręgiem ognia wypełniającym korytarz i lecącym jak lasso w kierunku Snapea. Później nie było już ognia, ale wielki czarny wąż którego McGonagall przemieniła w dym, który w ułamku sekundy przemienił się, zastygł by stać się rojem ścigających sztyletów. Snape unikał ich tylko dzięki zmuszaniu pancernych zbroi do wystapienia przed niego. Echo niosło huk dźwięczących noży, które jeden po drugim wbijały się w klatkę piersiową
-Minerwa- powiedział piszczący głos. Ciągle osłaniając Lunę przed miotanymi zaklęciami Harry popatrzył w kierunku skąd rozchodził się dźwięk i zobaczył profesorów Fitwicka i Sprout przemierzających korytarz w piżamach. Profesor Slughorn sapał na końcu.
- Nie- piszczał Fitwick, unosząc różdżkę- Nie zabijesz w Hogwarcie nikogo więcej- zaklecie Fitwicka uderzyło pancerną zbroję za która Snape się schronił. Z brzdękiem obudziła Sie do życia. Snape zmagał się z miażdżącymi rekami i odesłał je z powrotem do atakujących. Harry i luna musieli zanurkować w bok by uniknąć zbroi gdy ta roztrzaskała się o ścianę. Kiedy Harry znów popatrzył w górę Snape był w środku bitwy, McGonagall, Fitwick i Sprout atakowali go. Przemknął przez drzwi do klasy i moment później usłyszeli krzyk McGonagall- Tchórz! TCHÓRZ!
- Co się dzieje, co się dzieje?- pytała Luna
Harry podniósł ją na nogi i pognali korytarzem do opuszczonej klasy, wlekąc za sobą pelerynę-niewidkę. Profesor McGonagall, Fitwick i Sprout stali w roztrzaskanym oknie.
- Skoczył- powiedziała prof. McGonagall gdy Harry i Luna wbiegli do Sali
- Masz na myśli że nie żyje- Harry podbiegł do okna ignorując jęki szoku Fitwicka i Sprout spowodowane jego pojawieniem się.
- Nie, on nie umarł- powiedziała gorzko prof. McGonagall- W przeciwieństwie do Dumbledora on trzymał swoją różdżkę… i zdaje się że nauczył się kilku sztuczek od swojego mistrza.-
Z ukłuciem grozy Harry zobaczył ogromny kształt przypominający nietoperza lecącego przez okalające mury.
Za nimi dało się słyszeć ciężkie odgłosy kroków i podmuch powietrza. Slughorn właśnie załapał- Harry!- dyszał masując swoja ogromną klatkę piersiowa pod szmaragdowo-zielona gładka piżamą.
- Mój kochany chłopcze… cóż za niespodzianka… Minerwo, wyjaśnij proszę… Severus… co?
- Nasz dyrektor robi sobie krótką przerwę- powiedziała McGonagall celując w okno z dziura w kształcie Snape.
- Profesor!- Harry uniósł rękę do czoła. Mógł zobaczyć jezioro inferiusów przepływających pod nim, poczuł jak widmowa zielona łódka wskakuje na podziemny brzeg, a Voldemort wysiadł z niej z morderstwem w sercu.
- Profesor, musimy zabarykadować szkołę, on nadchodzi!
- Świetnie Ten-Którego-Imienia-Nie-Można-Wymawiać nadchodzi.
Powiedziała innym nauczycielom. Sprout i Flitwick łapali oddech. Slughorn wypuścił cicho jęk.
“Potter ma robotę w zamku na rozkaz Dumbledore. Musimy umieścić na właściwym miejscu każdą ochronę, z której potrafimy skorzystać podczas gdy Potter zrobi to co ma do zrobienia.”“Oczywiście, masz świadomość, że nic, co zrobimy nie będzie mogło bez końca powstrzymyać Sam Wiesz Kogo ?” pisnął Flitwick. “Ale możemy go powstrzymywać.” powiedziała Professor Sprout.“Dziękuję Ci, Pomono, ” powiedziała Professor McGonagall, i między dwoma czarownicami nawiazało się ponure spojrzenie zrozumienia.Sugeruję, że zakładamy podstawową ochronę wokół miejsca, zbierzmy naszych studentów i spotykajmy się w Wielkiej Sali. Większość musi zostać ewakułowana, jednak jeśli którykolwiek z tych, którzy są dojrzali wiekiem chce zostać i walczyć, myślę, że powinna być im dana szansa.” “Zgoda, ” powiedziała Professor Sprout, już śpiesząc się w kierunku drzwi.“Spotkamy się w Wielkiej Sali w ciągu dwadziestu minut z moim Domem.” A ponieważ uprawiała jogging szybko znalazła się poza zasięgiem ich wzroku, mogli tylko słyszeć jej szemranie, “Tentacule, Diabelskie Sidła . And Snargaluff pods...tak, chciałbym zobaczyć, jak śmierciożercy walczą z nimi.”” Mogę działać stąd, ” powiedział Flitwick, i pomimo że ledwie widział z tąd, wycelował swoją różdżką przez rozbite okno i zaczął mamrotać skomplikowane zaklęcia.Harry słyszał dziwny rozdzierający hałas jakby Flitwick skierował siłę wiatru w stronę ziemi. “Profesorze, ” powiedział Harry, zbliżając się do małego mistrza czarów.“Profesorze, przepraszam za przerwanie, ale to jest ważne. Czy ma pan jakikolwiek pomysł gdzie może być ukryty diadem Ravenclaw?”Protego Horribillis -- diadem Ravenclaw?” pisnął Flitwick. "Mała dodatkowa mądrość nigdy nie idzie na marne, Potter..., ale myślę, że w tej sytuacji byłoby to nadużycie! !” miałem tylko na myśli --- wiesz, gdzie to jest? Czy kiedykolwiek towidziałes?”
"Zobaczyłeś to!” Odkąd sięgam pamięcią nikt tego nie widział! Zostało to stracone bardzo dawno, chłopcze.” Harry czuł mieszaninę zdesperowania, rozczarowania i paniki. Czym więc był Horkruks?
powinnismy spotkac sie z toba i osobami z ravenclawa w wielkiej Sali Filius!!! - powiedziała Professor McGonagall, kiwając, by Harry i Luna, poszli za nią. Właśnie dotarli do drzwi, kiedy Slughorn zachrząkał. Moje słowo - wydyszał. Zaczął bladnąć i pocić siępod morsim wąsem. "...! Nie jestem pewny czy to jest mądre posunięcie,Minevro. On z pewnością znajdzie wejście, a kto będzie próbował opóźnić jego przybycie znajdzie się w poważnym niebezpieczęstwie. najpoważniejszym niebezpieczeństwie. "Będę oczekiwała ciebie i Ślizgonów w Wielkiesj Sali po dwudziestu minutach. ” powiedziała Profesor McGonagall.
"Jeśli chcesz odejść ze swoimi studentami, nie zatrzymamy cię. Ale, jeśli każdy z nas usiłuje sabotować i wziąć sprawy w swoje ręce, Horacy, będzięmy się pojedynkować,by zabić.
"Minerva!” zawołał, osłupiały. Zbliża się czas, by dowiedzieć się o lojalności Slithelinu! przerwała mu Professor McGonagal. "Pójdź i obudź swoich studentów, Horacy.” Harry nie został,by patrzeć jak Slughorn tryska śliną. Razem z Luną poszli za Profecor McGonagall i stanęli po środku korytarza podnosząc różdżkę. "Piertotum --och, (...), Filch, nie teraz --” człowiek w podeszłym wieku, dozorca właśnie przyszedł utykając, krzycząc "Studenci nie w łóżkach! Studenci na korytarzach!”Oni spodziwają się ciebie jako rażącego idioty! ["They're supposed to be you blithering idiot!”
"] - krzyczała Mc Gonnagall. - Teraz idź i zró coś sensownego. Znajdź Irytka! - Irytka? - wymamrotał Filh tak jakby nigdy wcześniej nie słyszał tego imienia.
- Irytka, głupcze, Irytka! Nie narzekałeś przypadkiem na niego przez ostatnie ćwierć wieku? Idź i znajdź go.
Filch niewątpliwie pomyślał, że profesor McGonagall odeszła od zmysłów, odkuśtykał, przygarbiwszy ramiona, mamrocząc pod nosem.
-A teraz ---Piertotum Locomator! - krzyczała profesor McGonagall. I wszędzie wzdłuż korytarza pomniki i zbroje zeskoczyły ze swoich postumentów, i po dudniących echem hukach na piętrach wyżej i niżej, Harry wiedział, że wszystkie pozostałe w całym zamku zrobiły to samo. “Hogwart jest zagrożony!” krzyczała profesor McGonagall. “Ludzie granic, chrońcie nas, wypełnijcie swoją powinność wobec szkoły!” Stukając i wrzeszcząc, armia ruchomych statuł przeszła obok Harry’ego, niektóre mniejsze, inne większe niż żywi ludzie. Były też zwierzęta i szczękające zbroje wymachujące mieczami i kolczastymi kulami na łańcuchach.
-Teraz, Potter - powiedziała McGonagall - byłoby lepiej, gdybyś ty i panna Lovegood wrócili do waszych przyjaciół i przyprowadzili ich do Wielkiej Sali --- Powinnam obudzić innych Gryfonów.” Wyszli na szczyt następnych schodów, Harry i Luna odwracając się przodem do ukrytego wejścia do Pokoju Życzeń. Kiedy biegli spotykali grupki uczniów, w większości mających płaszcze podróżne założone na piżamy, prowadzonych na dół do Wielkiej Sali przez nauczycieli i prefektów.
- To był Potter!
- Harry Potter!
- To był on, przysięgam, po prostu go widziałem!
Ale Harry nie oglądał się aż osiągnęli wejście do Pokoju Życzeń, Harry pochylił się przed zaczarowaną ścianą, która otwarła się aby ich wpuścić, i on i Luna zbiegli prędko po stromych schodkach.
- Co...?
Kiedy pokój pojawił się na widoku, Harry ześliznął się z kilku schodków w szoku. Pokój był zapakowany, o wiele bardziej zatłoczony niż wtedy, kiedy w nim ostatnio przebywali. Kingsley i Lupin patrzyli na niego, tak jak Oliver Wood, Katie Bell, Angelina Johnson i Alicia Spinnet, Bill i Fleur, i pan i pani Weasley.
- Harry, co się dzieje? – powiedział Lupin, spotykając go na schodach.
- Voldemort jest w drodze, barykadują szkołę... Sneape ucikł... Co wy tu robicie? Skąd wiedzieliście?- Wysłaliśmy wiadomości do reszty Gwardii Dumbledore’a – wyjaśnił Fred. – Nie myślałeś, że wszyscy przegapią zabawę, Harry, i GD powiadomiło Zakon i dalej to już jest jak lawina.
- Co najpierw, Harry? – zawołał George. – Co się dzieje?
- Ewakułują młodsze dzieci i wszyscy spotykają się w Wielkiej Sali, żeby się zorganizować – powiedział Harry. – Walczymy.
Odpowiedział mu wielki ryk i ruch w stronę schodów, został przydnieciony do ściany, kiedy biegli obok niego, wymieszani członkowie Zakonu Feniksa, Gwardii Dumbledore’a i starej drużyny Quiditcha Harry’ego, wszyscy ze wzniesionymi różczkami wychodzili na główny zamek.
- Chodź, Luna – zawołał Dean, kiedy ich mijał, wyciągając swoją wolną rękę, ona chwyciła ją i podążyła za nim w górę schodów. Tłum topniał. Tylko niewielka grupka ludzi pozostawała z tyłu w Pokoju Życzeń i Harry przyłączył się do nich. Pani Weasley zmagała się z Ginny. Wokół nich stali Lupin, Fred, George, Bill i Fleur.
- Jesteś za młoda! – pani Weasley krzyczała na córkę kiedy Harry podszedł. – Nie pozwolę na to! Chłopcy, tak, ale ty, ty musisz iść do domu!
- Nie pójdę.
– włosy Ginny powiewały, kiedy wyrwała ramię z uścisku matki. – Jestem w Gwardii Dumbledore’a...
- Banda nastolatków!
- Banda nastolatków zaraz stanie do pojedynku z nim, czego nikt inny nie miał śmiałości zrobić! – powiedział Fred.
- Ona ma szesnaście lat! – wrzeszczała pani Weasley. – Nie jest wystarczająco dorosła! Co wy dwoje sobie myśleliście zabierając ją ze sobą...
Fred i George wyglądali na lekko zawstydzonych
- Mama ma rację, Ginny – powiedział Bill łagodnie. – Nie możesz tego zrobić. Wszyscy niepełnoletni będą musieli stąd odejść, to jedyne wyjście.
- Nie mogę iść do domu! – krzyczała Ginny, łzy złości błyszczały w jej oczach. – Cała moja rodzina jest tutaj, nie mogę znieść samotnego czekania tutaj i niewiedzy, i...[color=greenHer eyes met Harry's for the first time.[/color]Spojrzała podle na Harrego, lecz musiała się szybko odsunąć kiedy ten potrząsął ręką.
- "wporządku" - powiedziała gapiąc się na wejście do tunelu prowadzącego do Hog's Head - Chyba sie już pożegnamy....
bum? ktoś wyszedł z tunelu chwiejnym krokiem i upadł. Wdrapał sie na najbliższe krzesło i rozejrzał.
-"Spóźniłem sie? Zaczeło sie. Dopiero co sie dowiedziałem więc ja.....ja...."
Percy mamrotał coś pod nosem. Widocznie nie spodziewał się przybycia do rodziny.
Nastąpiła chwila milczenia przerwana przez Fleur
"“Wsystko dobzie z Tedd?"
Mrugnoł do niej nieco przestraszony Lupin.
Cisza pomiędzy Wesleyami wydawała się krzepnąć jak lód.
-Taa nic mu nie będize.....jest z nim tonks i jej matka.
"Zaraz...czy wziołem zdjęcie?" -Lupin wyciągnoł zdjęcie z kurtki i podał Haremu I Fleur.
Widniało na nim małe dziecko machające kępką świecących włosów żłówia.
-"Byłem głupcem!!" - ryknoł Percy, aż Lupinowi spadło zdjęcie. -"Idiotą !! Bałwanem !! Byłem...
"...kochającym ministra, wypierającym sie rodziny debilem" - dokończył Fred
-"Tak"- mruknoł Percy
Pani Wesley wybuchła płaczem, podbiegła i Percy'ego i przytuliła go z całej siły.
Po chwili Percy podniusł wzrok i powiedział:
-" Przepraszam tato"
Pan Wesley mrugnoł do niego.
"Musimy sie wydostać z ministerstwa, a to raczej nie będzie łątwe, a oni ciągle więżą zdrajców. Zdecydowałem się skontaktować z Aberforthem, który
powiedział mi 10 min. temu że Hogwart zmierza do walki, więc przybywam."
“Well, we do look to our prefects to take a lead at times such as these,” powiedział George naśladując Percyego.-" Więc choćmy walczyć!"
- Więc jesteś moją szwagierką" -powiedział Percy uściskując dłoń Fleur i szybko podeszli w kierunku klatki schodowej z Billem, Fredem i Georgiem.
-"Ginny"- Wrzasneła Pani Wesley.
Ginny właśnie miała zamiar pod osłoną pojednania wyjść z nimi
- "Molly"- poweidział Lupin - 'Może Ginny niech zostanie tu, będzie wiedziała co się dzieje, lecz nie będzie musiała nie bardzo narażać.
- "dobry pomysł. Ginny zostajesz tutaj zrozumiałaś"- dodał szybko Artur.
Ginny wydawała się nie być zachwyconą tym pomysłem, lecz skineła ze spuczszoną głową.
Artur, Molly i Lupin skierowali się ku schodą.
-Gdzie Ron i Hermiona ?? - zapytał Harry
-Poszli do Wielkiej sali- odpoweidziała pani Weasley nad jego barkiem.
-"Niewidziałem żeby mnie mijali!"
- Mówili coś o łazience, zaraz po tym jak zniknołeś" - szepneła Ginny
- o łazience?
Harry kroczył ku otwartym drzwią, opuszczając pokój życzeń. Sprawdział łazienke lecz ta była pusta.
- Jesteś pewna że chodziło im o łazien...- i wystraszył się widokiem znikającego pokoju życzeń
Patrzył na wysoki metalowe wrota z wyrzeźbioną łódką ze skrzydłami na filarach, na ciemny grunt zamku oświetlony płomieniami
Nagini ułożyła się wokół jego ramion. Byl opanowany tym zimnem, okrutnym sensem celu jaki poprzedzał morderstwo. |
|
|
Laukaz |
Wysłany: Pon 8:38, 13 Sie 2007 Temat postu: |
|
Rozdział 29
Zagubiony diadem
- Neville… co to… jak…?
Ale Neville rozpoznawszy Rona i Hermionę z radosnym krzykiem uściskał ich oboje. Im Harry dłużej patrzył na Neville’a, tym on gorzej wyglądał: jedno z jego oczu napuchło, było żółto- purpurowe, na twarzy miał wyżłobione znaki, i ogólnie jego oblicze dawało do zrozumienia że ma surowe życie. Mimo to, bił z jego oblicza blask radości gdy puścił Hermionę i powiedział znowu: Wiedziałem że przyjdziecie! Ciągle mówiłem Seamusowi że to kwestia czasu!
- Neville, co się tobie stało?
- Co? To? – Neville odrzucił pogardliwie głową. – To nic. Seamus ma gorzej. Zobaczycie. Zatem powinniśmy pójść? Och – obrócił się do Aberforha – Ab, możliwe że będzie trochę ludzi więcej.
- Trochę więcej? – powtórzył Aberforth niedbale – Co ty masz na myśli, mówiąc trochę więcej, Longbottom? Jest cisza nocna i są rzucone Zaklęcia Obronne na całą wioskę!
- Wiem, dlatego będą się teleportować prosto do baru. – powiedział Neville. – Po prostu przepuść ich przez przejście kiedy tu się zjawią, zrobisz to? Wielkie dzięki.
Neville wyciągnął swoją rękę do Hermiony i pomógł jej wspiąć się na gzyms kominka w kierunku tunelu, Ron podążył za nią, potem Neville. Harry zwrócił się do Aberfortha.
- Nie wiem jak ci dziękować. Uratowałeś nasze życie dwa razy.
- Zatem pilnuj ich – powiedział Aberforth szorstko – Możliwe, że nie będę uratować ich po raz trzeci.
Harry wspiął się na gzyms kominka ku dziurze za portretem Ariany. Były tam po jednej stronie równe kamienne schodki, wyglądało, że nie schodził po nich nikt od lat. Lampy z mosiądzu wisiały ze ścian, podłoga z ziemi była starta i równa, jak oni szli, ich cienie przesuwały się po ścianach.
- Jak długo to tutaj jest? – Zapytał Ron, jak oni wyruszyli. – To nie ma na Mapie Huncwotów, no nie Harry? Myślałem, że jest tylko siedem wyjść z szkoły?
- Zamknęli wszystkie z nich tuż przed początkiem roku – powiedział Neville. 0 Nie ma szansy wydostać się którymś z nich teraz, nie kiedy są tam klątwy, zaklęcia i smierciożercy i dementorzy czekający przy wejściu..- Zaczął iść tyłem, radośnie pijąc do nich (drinking them in). – Nie ważne… czy to prawda? Włamałeś się do Gringotta? Uciekłeś na smoku? Mówi o tym każdy i wszędzie, Terry Boot został zbity przez Carrowa za wrzeszczenie o tym w Wielkiej Sali przy obiedzie!
- Ta, to prawda? – powiedział Harry.
Neville śmiał się przepełniony radością.
- Co zrobiłeś ze smokiem?
- Uwolnił go na wolność – powiedział Ron – Hermiona chciała go zatrzymać jako zwierzątko domowe…
- Nie przesadzaj, Ron…
- Ale co ty tam robiłeś? Ludzie mówią, że ty po prostu tam poszedłeś na przejażdżkę, Harry, ale ja tak nie myślę. Myślę, że byłeś tam po coś.
- Masz rację – powiedział Harry – ale opowiedz nam o Hogwardzie, Neville, nie słyszeliśmy nic o nim.
- To... więc, to nie wygląda już na prawdziwy Hogwart – powiedział Neville, uśmiech z jego twarzy zniknął kiedy mówił – Wiesz coś o Carrowach?
- To dwójka śmierciożerców którzy uczą tutaj?
- Oni robią więcej niż uczą – powiedział Neville. – Oni zmieni cała dyscyplinę. Oni lubią karać, ci Carrowsi.
- Jak Umbridge?
- Nie, przy nich ona jest łagodna. Inni nauczycie zobowiązani są kierować nas do nich jeśli zrobimy cokolwiek złego. Jednak jeśli mogą omijają to. Można powiedzieć że oni wszyscy nienawidzą ich tak mocno jak my.
- Amycus, ten blondyn, on uczy Obrony Przed Czarną Magią, teraz wyłącznie tylko Czarnej Magii. Jesteśmy zobowiązani ćwiczyć zaklęcie Cruciatus na ludziach aresztowanych ludziach.
- Co?
Harry, Ron i Hermiona zjednoczyli głosy które poniosło się echem po przejściu.
- Taa – Powiedział Neville.- Dlatego mam jedną z nich – wskazał szczególnie głęboka ranę na jego policzku – ja odmówiłem zrobienia tego. Jednak niektórzy ludzie wchodzą w to, Crabbe i Goyle kochają to. Przypuszczam że, po raz pierwszy są najlepsi w czymkolwiek.
- Alecta, Amycusa siostra, uczy Muguloznawstwa które jest przymusowe dla każdego. Wszyscy idziemy słuchać jej wyjaśnień dlaczego mugole są jak zwierzęta, głupi i brudni, i jak oni doprowadzi do tego że czarodzieje musieli się występnie ukrywać się przed nimi, i jak naturalny jest zamiar ponownego pojawienia się. Ta Jedna – wskazał inną szramę na swej twarzy – za zapytanie jej ile mugolskiej krwi ma ona i jej brat.
- Cholibka, Neville – powiedział Ron – to nie był czas i miejsce na mądre deklamacje.
- Ty jej nie słyszałeś – powiedział Neville – Ty też byś tego nie wytrzymał. Rzecz w tym, że to pomaga kiedy ludzie przeciwstawiają się im, to daje wszystkim nadzieje. Zauważyłem że, tak było kiedy ty to robiłeś, Harry.
- Ale oni użyli na tobie ostrego noża. – powiedział Ron drgnął nieznacznie właśnie minęli lampę i skaleczenia Neville’a uwypukliły się bardziej.
- To bez znaczenia. Oni nie chcą rozlać zbyt wiele czystej krwi, więc torturują nas trochę jeśli dyskutujemy ale nie chcą aktualnie nas zabić.
Harry nie wiedział co jest gorsze, myślenie o tym co powiedział Neville czy jego ton to -bez -znaczenia którym do nich mówił.
- Jedynymi ludźmi którzy są w prawdziwym niebezpieczeństwie, to ci którzy mają przyjaciół i krewnych na zewnątrz, którzy wpadli w kłopoty. Oni utrzymują zakładników. Stary Xeno Lovegood został pobity za zbytnią szczerość w Żonglerze, więc zaciągnęli Lunę do pociągu w drogę powrotną po Świętach.
- Neville, z nią wszystko w porządku, widzieliśmy ją…
- Taa, wiem, przesłała mi wiadomość.
Z swojej kieszeni wyciągnął złotą monetę, i Harry rozpoznał w niej jedną z fałszywych galeonów których używała Gwardia Dumbledore’a aby przekazywać sobie wiadomości.
- To było świetne – powiedział radośnie Neville do Hermiony. – Carrowsi nigdy nie zaskoczyli jak się komunikujemy, to doprowadzało ich do szału. Używaliśmy ich aby się wymykać w nocy i robić graffiti na ścianach: Gwardia Dumbledore’a, Nadal Rekrutuje, takie tam rzeczy. Snape nienawidził tego.
- Używaliście tego? – powiedział Harry, który zauważył, że mówi on w czasie przeszłym.
- Cóż, to stawało się coraz bardziej trudne z czasem jak działaliśmy – powiedział Neville – Straciliśmy Lunę w Święta i Ginny nigdy nie wróciła po Wielkanocy, ta trójka z nas była czymś w rodzaju liderów. Wydaje się, że Carrowsi wiedzieli, że ja stoję za większością tego, więc uwzięli się na mnie mocnej, a potem Michael Corner został złapany na uwalnianiu przykutych pierwszoroczniaków, i oni poddali go torturom dość bardzo. To straszni ludzie.
- Nie maluchy – wymamrotał Ron, przejście zaczęło nachylać się ku górze.
- Taa, cóż, nie mogłem prosić ludzi, aby przechodzili przez to co Michael, więc odpuściliśmy sobie takie popisowe rzeczy. Ale nadal walczyliśmy, robiąc podziemie, aż do paru tygodni temu. Wtedy chyba zdecydowali że jest tylko jedna droga żeby mnie zatrzymać, i pojechali po babcie.
- Oni co? – powiedzieli równocześnie Harry, Ron i Hermiona.
- Taa – powiedział Neville, lekko dysząc teraz, ponieważ przejście wznosiło się strzeliście – cóż, jak widzicie oni myślą. To rzeczywiście dobrze działa, porywając dzieci zmuszać ich krewnych do stosownego zachowania się, przy’szczałem, że kwestią czasu było to że oni przekręcą to w drugą stronę. Pomyślcie – zwrócił twarz do Harry’ego, i ten był zdziwiony widząc, że się uśmiecha – oni pochwycili się na trochę za dużo niż mogli przeczuwać po babci. Mała staruszka, czarownica mieszkająca samotnie, prawdopodobnie pomyśleli że nie trzeba posłać kogoś szczególnie potężnego. W każdym razie – Neville zaśmiał się – Dawlish jest nadal u św. Munga i babcia uciekła. Wysłała mi list. – Klapnął ręką na piersiową kieszeń jego szat – Mówi mi że jest ze mnie dumna, że jestem synem swoich rodziców, i żeby tak trzymał.
- Cool – odparł Ron.
- Taa – powiedział zadowolony Neville – Po tym całym zdarzeniu, uświadomili sobie, że nie mają żadnego powodu odraczać tego, zdecydowali że, Hogwart obejdzie się beze mnie. Nie wiem czy oni planowali zabić mnie albo posłać do Azkabanu, ale w każdym razie, wiem że to był czas aby zniknąć
- Ale – powiedział Ron, był skrajnie zmieszany – czy my... czy my nie idziemy prosto z powrotem do Hogwartu?
- Oczywiście - powiedział Neville – Zobaczysz. Jesteśmy tu.
Skręcili za rogiem i przed nimi był koniec przejścia. Kolejny krótki przedsionek doprowadził ich do drzwi takich jak te ukryte za portretem Ariany. Neville pchnął je otworzył i wspiął się przez nie. Harry podążył za nim, usłyszał Neville’a wołającego do niewidocznych ludzi: Patrzcie kto to jest! Nie mówiłem wam?
Kiedy Harry wynurzył się do pokoju nad przejściem, rozległo się kilka krzyków i wrzasków
- HARRY!
- To Potter, to POTTER!
- Ron!
- Hermiona!
Wrażenie kolorowych powierzchni, lamp i wielu twarzy wprawiło go w zakłopotanie. W następnym momencie zostali oni porwani w uściski, uderzani po plecach, ich włosy zostały zmącone, ich ręce potrząśnięte, wydawało się, że przeszły przez więcej niż dwadzieścia osób, mogłoby się zdawać że właśnie wygrali finał quidditcha.
- OK., OK., spokój! – zawołał Neville, i tłum się oddalił, Harry mógł dosięgnąć ich otoczenia.
Zrobił rekonesans całego pokoju. Był on ogromny i wyglądał raczej jak wnętrze szczególnie pełnego przepychu drewnianego domu, albo może gigantycznej kabiny statku,. Wielokolorowe hamaki wisiały z sufitu i z balkonu to otoczone ciemnymi drewnianymi panelami i pozbawionymi okien ścianami które były pokryte wiszącymi jasnymi transparentami. Harry zobaczył złotego lwa Gryffindoru uwidocznionego na szkarłacie, czarnego borsuka Hufflepuffa kontrastującego z żółcią i brązowego orła Revenclawu na błękicie. Jedynym nieobecnym był srebrny i zielony Slytherin. Były tam regały przepełnione książkami, parę mioteł podpartych o ściany i w kącie drewniane pudło radiokomunikatora.
- Gdzie jesteśmy?
- W Pokoju Życzeń, oczywiście! – powiedział Neville – Zaskakujący, nieprawdaż? Carrowsi ścigali mnie, i wiedziałem że mam jedną szansę na ukrycie się. Zdołałem przejść przez drzwi i to jest to co znalazłem! Cóż, to nie było całkiem takie kiedy przybyłem, był mniej ładowny, był tylko jeden hamak i wisiał tylko Gryffindor. Ale rozwijał się bardziej i bardziej jak przybyli z DG.
- I Carrowsi nie dostali się tutaj? – zapytał Harry, patrząc na drzwi.
- Nie – powiedział Seamus Finnigan, którego Harry nie poznał póki się nie odezwał, twarz Seamusa była posiniaczona i nadęta – Jest przygotowany jako kryjówka, tak długo jak jeden z nas zostaje tutaj, oni nie mogą wejść do nas, drzwi się nie otworzą. To wszystko położył Neville. On rzeczywiście dostał ten Pokój. Musisz poprosić o dokładnie to co potrzebujesz jak: „Nie chcę aby którykolwiek Carrowów dostał się do środka” i dostajesz to! Jedyne co musisz zrobić to upewnić się że zamknąłeś otwór! Neville to gościu!
- To jest całkiem proste, naprawdę – powiedział Neville skromnie. –Byłem tu dzień i pół, i zrobiłem się doprawdy głodny, zażyczyłem sobie czegoś do jedzenie, i wtedy przejście za głową wieprza się otworzyło. Kiedy przez nie przeszedłem spotkałem Aberfortha. On zaopatruje nas w jedzenie, ponieważ z jakiegoś powodu, to jest jedna z rzeczy których Pokój nie spełnia.
- Taa, cóż, jedzenie jest jednym z pięciu wyjątków Prawa Gampa z Elementarnej Transmutacji. – powiedział Ron, budząc ogólne zdumienie.
- Więc ukrywamy się tutaj prawie od dwóch tygodni – powiedział Seamus – i robimy większe ilości hamaków za każdym razem kiedy ich potrzebujemy, i nawet wznieśliśmy dość dobrą łazienkę niektóry dziewczyny zaczęły używać ją.
- Tak, uważam że, oni także lubią się myć w niej. – dodała Lavender Brown, której Harry nie zauważył póki się nie odezwała.
Teraz rozejrzał się należycie, rozpoznał wiele dobrze znanych twarzy. Były tam obie bliźniaczki Patil, Terry Boot, Ernie Macmillian, Antony Goldstein i Michael Corner.
- Chociaż, powiedźcie nam co wy robicie – powiedział Ernie – było tak wiele pogłosek, my próbowaliśmy utrzymywać przy was przez Obserwując Pottera – wskazał na radio. – Chyba nie włamaliście się do Gringotta?
- Zrobili to! – powiedział Neville – to o smoku to też prawda!
Rozległo się kilka oklasków i parę zachwytów, Ron złożył ukłon.
- Co później robiliście? – zapytał żarliwie Seamus.
Ale zanim ktokolwiek z nich mógł odparować pytanie którymś z ich własnych, Harry poczuł straszny, parzący ból na bliźnie błyskawicy. Pośpiesznie odwrócił się tyłem do ciekawskich i roześmianych twarzy, Pokój Życzeń zniknął, i stanął w środku zrujnowanej kamiennej rudery, zgniłe deski szemrały osobno pod jego stopami, nie schowana złota szkatułka leżała otwarta i oprócz dziury, pusta. Krzyk furii Voldemorta wibrował w jego głowie.
Z ogromnym wysiłkiem, wyciągnął się z umysłu Voldemorta, z powrotem wracając gdzie stał w Pokoju Życzeń, pot zalewał jego twarz a Ron podniósł go w górę.
- Dobrze się czujesz, Harry? – zobaczył Neville’a. – Chcesz usiąść? Może jesteś zmęczony, co?
- Nie – powiedział Harry, Spojrzał na Rona i Hermionę próbując powiedzieć im bez słów, że Voldemort właśnie odkrył że stracił jednego z Horkruksów. Czas upływał szybko: jeśli Voldemort wybierze następnie wizytę w Hogwarcie możliwie że stracą swoja szansę.
- Potrzebujemy coś zdobyć – powiedział, i oni wyraźnie powiedzieli mu że rozumieją.
- Co więc zatem mamy zrobić, Harry? – zapytał Seamus – Jaki jest plan?
- Plan? – powtórzył Harry. Użył całej swej mocy aby powstrzymać się ulec ponownie wściekłości Voldemorta, jego blizna nadal płonęła. –Cóż jest coś co my – Ron, Hermiona i ja - Musimy zrobić, i wtedy odejdziemy stąd.
Nikt więcej się nie zaśmiał albo zachwycił. Neville wyglądał na zmieszanego.
- Co masz na myśli mówiąc, „odejdziemy stąd”?
- Nie przyszliśmy tu aby zostać – powiedział Harry, trąc blizną próbując złagodzić ból. – Jest coś ważnego co musimy zrobić…
- Co to?
- Ja… Ja nie mogę wam powiedzieć.
Po tym rozległ się szmer szeptów, brwi Neville’a ściągnęły się.
- Dlaczego nie możesz nam powiedzieć? To coś do pokonania Sam-Wiesz-Kogo, prawda?
- Cóż, taa…
- Więc my pomożemy tobie.
Reszta członków Gwardii Dumbledore’a przytaknęła, niektórzy entuzjastycznie, niektórzy uroczyście. Paru z nich wstało z krzeseł aby zademonstrować swoją zdolność do natychmiastowej akcji.
- Wy nie rozumiecie – Harry’emu zdało się, że mówił to często w ciągu ostatnich kilku godzin. – My… my nie możemy powiedzieć wam. Musimy to zrobić… sami.
- Dlaczego? – zapytał Neville.
- Ponieważ…- W jego rozpaczy by rozpocząć szukanie Horkruksa, albo przynajmniej odbyć prywatna dyskusję z Ronem i Hermioną gdzie oni mogliby rozpocząć swe poszukiwania, Harry znajdował się w sytuacji, gdzie trudno było mu zebrać swoje myśli. Jego blizna nadal paliła. – Dumbledore zostawił naszej trójce tą pracę – powiedział ostrożnie – my nie zakładaliśmy mówić… to znaczy, on chciał abyśmy my to zrobili, tylko nasz trójka.
- My jesteśmy jego Gwardią – powiedział Neville – Gwardią Dumbledore’a. Mieliśmy być we wszystkim razem, mamy tu trwać, podczas gdy wasza trójka ma być poza, przy swoich własnych…
- To nie jest właściwie piknik, kolego – powiedział Ron.
- Nigdy tego nie powiedziałem, ale nie wiem dlaczego nie możecie nam zaufać. Każdy w tym Pokoju walczył i został wypędzony tutaj ponieważ Carrowsi polowali na każdego. Każdy tutaj udowodnił, że jest lojalny Dumbledore’owi – lojalny tobie.
- Zobacz – zaczął Harry, nie wiedząc co chce powiedzieć, ale to było bez znaczenia, drzwi tunelu właśnie się za nim otworzyły.
- Dostaliśmy twoją wiadomość, Neville! Cześć wasza trójko, myślałam że, musicie tu być!
To była Luna i Dean. Seamus wydobył wielki ryk radości i pobiegł uściskać swoich najlepszego przyjaciela.
- Cześć, wszystkim!- powiedziała Luna radośnie – Och, jak świetnie wrócić!
- Luna – powiedział Harry z roztargnieniem – Co wy tu robicie? Jak wy…?
- Wysłałem do niej – powiedział Neville, trzymając w górze fałszywego galeona – Obiecałem jej i Ginny że jeśli ty tu wrócisz dam im znać. My wszyscy myśleliśmy że jeśli ty wrócisz, to z zamiarem rewolucji. Że my pójdziemy obalić Snape’a i Carrowów.
- Oczywiście to zamierzamy – powiedziała Luna wesoło. – Co nie, Harry? Będziemy walczyć aby wyrzucić ich z Hogwartu?
- Słuchajcie – powiedział Harry, odczuwał rosnącą panikę – Przykro mi, ale nie po to wróciliśmy. Jest coś co my musimy zrobić i potem…
- Zostawicie nas w tym bałaganie? – zapytał Michael Corner.
- Nie! – powiedział Ron – To co robimy przyniesie na końcu korzyści wszystkim, w wszystkim tym, chodzi o próbę uwolnienia od Sami-Wiecie-Kogo…
- Więc pozwólcie nam pomóc! – powiedział Neville ze złością – Chcemy się w to włączyć!
Rozległ się następny hałas za nimi i Harry się odwrócił. Jego serce zdawało się spadać, Ginny teraz wspięła się przez dziurę w ścianie, blisko za nią Fred, George i Lee Jordan. Ginny posłała Harry’emu promienny uśmiech, zapomniał albo nigdy nie doceniał jak ona jest piękna, ale nigdy nie był tak nie zadowolony widząc ją.
- Aberforth staje się odrobinę rozsierdzony – powiedział Fred, unosząc swoją rękę w odpowiedzi na kilka powitań. – On chce tysiąc galeonów i zamienia swój bar na stację kolejową.
Usta Harry’ego otworzyły się. Po prawej od Lee Jordana przyszła jego była dziewczyna Cho Chang. Uśmiechnęła się do niego.
- Dostałam wiadomość – powiedziała podnosząc swego własnego fałszywego galeona i poszłaby usiąść obok Michaela Cornera. Uśmiechnęła się do niego.
- Więc jaki jest plan, Harry? – powiedział George.
- Nie ma żadnego. – odparł Harry, ciągle zdezorientowany przez nagłe pojawienie się tak wielu ludzi, nie mógł zrobić czegokolwiek kiedy jego blizna ciągle paliła tak mocno.
- Wystarczy, że wyjdziemy i pójdziemy, co? To mój ulubiony rodzaj – powiedział Fred.
- Musisz to zatrzymać! – powiedział Harry Neville’owi – Co im przekazałeś że oni wszyscy wrócili? To obłęd…
- Będziemy walczyć, co nie? – powiedział Dean, biorąc swojego fałszywego galeona – Wiadomość mówi Harry wrócił, i idziemy walczyć! Ja zdobyłem różdżkę, przez…
- Ty nie masz różdżki…? – zaczął Seamus.
Ron skierował się nagle do Harry’ego.
- Dlaczego oni nie mogą nam pomóc?
- Co?
- Oni mogą pomóc – Ściszył głos tak, że nikt z nich nie mógł słyszeć oprócz Hermiony, która stała miedzy nimi. i powiedział: Nie wiemy gdzie on jest. Musimy znaleźć go szybko. Nie musimy mówić im że to Horkruks.
Harry spojrzał z Rona na Hermionę, która wyszeptała: Myślę, że Ron ma rację. Nie wiem nawet co szukamy, potrzebujemy ich. – i kiedy Harry wyglądał na nie przekonanego: Nie musisz robić wszystkiego sam, Harry.
Harry myślał szybko, jego blizna kłuła, jego głowa groziła prócz tego rozbiciem. Dumbledore ostrzegał go wobec mówienia komukolwiek oprócz Rona i Hermiony o Horkruksach. Sekrety i kłamstwa, tak rośniemy, i Albus… on był naturalnie… Zwrócił się do Dumbledore, ściskał swoje sekrety w swojej piersi, bał się prawdy? Ale Dumbledore zaufał Snape’owi i gdzie to doprowadziło? Do morderstwa na szczycie najwyższej wieży…
- W porządku – powiedział cicho do pozostałej dwójki – OK. – Zawołał głośno do Pokoju, i wszystkie hałasy skończyły się, Fred i George, którzy strzelali żartami dla korzyści tych najbliżej ich umilkli i wszyscy spojrzeli czujnie pobudzeni.
- jest coś co musimy znaleźć – Powiedział Harry – Coś… coś co pomoże nam obalić Sami-Wiecie-Kogo. To jest tu w Hogwarcie, ale nie wiemy gdzie. To może należało do Revenclaw. Czy ktokolwiek słyszał o takim przedmiocie? Czy ktokolwiek przechodził przy czymś z jej orłem na tym, na przykład?
Spojrzał z nadzieją ku małej grupce z Revenclawu, na Padmę, Michaela, Terry’ego i Cho, ale to usadowiona przy ramieniu krzesła Ginny, Luna odpowiedziała:
- Cóż, jest jej zagubiony diadem. Mówiła ci o tym, pamiętasz, Harry? Zagubiony diadem Revenclaw? Tata próbował zduplikować go.
- Taa, ale to zagubiony diadem – powiedział Michael Corner, przewracając oczyma – Jest zagubiony, Luna. W tym sedno sprawy.
- Kiedy został zagubiony? – zapytał Harry.
- Mówią że, wieki temu – powiedziała Cho, a serce Harry’ego stanęło. – Profesor Flitwick mówi że diadem zniknął z Revenclaw. Ludzie szukali go, ale – odwołała się do jej towarzyszy z Revenclawu – nikt nigdy nie znalazł śladu po nim, nikt co nie?
Wszyscy oni potrząsnęli głowami.
- Przepraszam, ale co to jest diadem? – zapytał Ron.
- To rodzaj korony – powiedział Terry Boot – ta Revenclaw prawdopodobnie ma magiczne właściwości, powiększa mądrość podczas noszenia.
- Tak, tatusiowe symptomy gnębiwtrysku…
Ale Harry uciął Lunie.
- I nikt z was nie wiedział nigdy niczego tak wyglądającego?
Wszyscy ponownie potrząsnęli głowami. Harry spojrzał na Rona i Hermionę i jego własne rozczarowanie odbiło się na nim. Przedmiot był zagubiony tak długo, i oczywiście bez śladu, nie wydawał się dobrym kandydatem na Horcruksa ukrytego w zamku… aczkolwiek nim sformułował nowe pytanie, Cho odezwała się ponownie.
- Ja widziałam co przypomina wyglądem diadem, mogłabym cię wziąć do naszego pokoju wspólnego i pokazać ci to, Harry? Nosi go statua Ravenclawu.
Blizna Harry’ego piekła ponownie, na moment Pokój rozpłynął się i zobaczył że zamiast tego unosi się ponad ciemną ziemia czuł wielkiego węża okalającego jego ramiona. Voldemort leciał ponownie, czy do podziemnego jeziora czy tutaj do zamku, tego nie wiedział, jednak był w drodze, pozostało tylko trochę czasu.
- On się przemieszcza – powiedział cicho do Rona i Hermiony. Spojrzał na Cho i potem z powrotem na nich – Słuchajcie, przyznaje nie jest wiele do kierowania, ale ja idę zobaczyć tą statuę, przynajmniej dowiem się jak diadem wygląda. Czekajcie na mnie tutaj i trzymajcie, no wiecie – innych – bezpiecznie.
Cho wstała na swe stopy, ale Ginny powiedziała dość ogniście.- Nie Luna zabierze Harry’ego zabierzesz, Luno?
- Och, tak, z przyjemnością – powiedziała Luna radośnie, i Cho usiadła ponownie, wyraźnie rozczarowana.
- Jak stąd wyjdziemy? – Zapytał Harry Neville’a.
- Tędy.
Poprowadził Harry’ego i Lunę do kąta, gdzie otworzył mały kredens, były tam spadziste schody.
- Wychodzą na zewnątrz gdzieś indziej każdego dnia, więc od nie wiedzą gdzie szukać – powiedział – Jedyny kłopot w tym, że my kiedy wychodzimy, nigdy nie wiemy gdzie dokładnie się kończą,
- Nie ma problemy – odparł Harry – To na razie.
On i Luna pośiesznie weszli na schody, które były długie, oświetlone pochodniami i skręcały w niespodziewanych momentach. I wreszcie dotarli do ukazującej się solidnej ściany/.
- Wejdźmy pod nią – powiedział Harry do Luny, wyciągając pelerynę niewidkę i zarzucając ją na nich. Popchnął lekko ścianę.
Zniknęła pod jego dotknięciem i wyśliznęli się na zewnątrz, Harry obrócił się i zobaczył że, ściana powróciła ponownie. Stali w ciemny korytarzu. Harry odciągnął Lunę z cienia, wyszperał w woreczku na swej szyi i wyjął Mapę Huncwotów. Trzymając ja blisko nosa, szukał i znalazł jego i Luny kropki.
- Jesteśmy na piątym piętrze – wyszeptał, obserwując Filcha poruszającego się daleko od nich, korytarz wyżej. – Choćmy, tędy.
I Poszli. Harry wiele razy wcześniej grasował nocą po zamku, ale nigdy jego serce nie tłukła tak szybko. Nigdy nie zależało mu tak bardzo na bezpiecznym przejściu przez to miejsce. Przez kwadrat światła księżycowego padającego na podłogę, przeszli obok zbroi z hełmami, przeszli z dźwiękiem ich delikatnych kroków, przy rogach czając się żeby zobaczyć czy ktoś tam nie ma. Harry i Luna szli sprawdzając Mapę Huncwotów tylko kiedy światło na to pozwalało, dwa razy zrobili pauzę pozwalając minąć się przez ducha bez przyciągania uwagi na siebie. Spodziewał się napotkać przeszkodę w każdej chwili, najgorszą obawą był Irtek, więc nadstawiał swe uszy na każdym kroku by usłyszeć pierwsze najlżejsze oznaki pojawienia się poltergeistra.
- Tędy, Harry – powiedziała zduszenie Luna, szarpiąc go za rękaw i ciągnąc jego w kierunku spiralnych schodów.
Wspięli się po ich oszałamiających zwartych okręgach, Harry nigdy wcześniej tu nie był. Wreszcie dotarli do drzwi. Nie miały one klamki albo dziurki do klucza, nic oprócz wiekowego drewna i brązowej kołatki w kształcie orła.
Luna wyciągnęła bladą rękę, to wyglądało niesamowicie lecąca w powietrzu, niezwiązana z ramieniem lub ciałem. Zastukała raz, i w ciszy to zabrzmiał coś co przypominała Harry’ego wybuch z armaty. Potem dziób orła się otworzył, ale zamiast wydać ptasi trel, powiedział delikatnym muzycznym głosem: Co było pierwsze, feniks czy ogień?
- Hmm… jak myślisz, Harry? – powiedziała wyraźnie zamyślona Luna.
- Co? Nie macie po prostu hasła?
- Och, nie, musimy odpowiedzieć na pytanie – powiedziała Luna.
- Co jeśli odpowiesz źle?
- Cóż, będziesz musiał poczekać na kogoś kto odpowie poprawnie – powiedziała Luna – W ten sposób się uczysz, pojmujesz?
-Taa, problem w tym, że nie możemy tak długo czekać na kogoś innego, Luna.
- Nie, wiem co masz na myśli – powiedziała Luna poważnie – Cóż więc. Myślę że odpowiedź to że koło nie ma początku.
- Dobrze wywnioskowane. – powiedział głos, i drzwi otwarły się uchylając.
Rozwarty pokój wspólny Revenclawu był szeroki i okrągły, większy niż którykolwiek widzianych przez Harry’ego w Hogwarcie. Z wspaniałych staroświeckich okien rozmieszczonych równo na ścianach zwisały niebieskie i brązowe jedwabie. Za dnia Ravenclaw miał wspaniały widok na otaczające góry. Sufit był zaokrąglony, były pomalowane na nim gwiazdy odbijające się na ciemnoniebieskim dywanie. Były tam stoły, krzesła i póki książek i w niszy niedaleko drzwi stała wysoka statua z białego marmuru.
Harry uznał że to popiersie Roweny Revenclaw widząc ja w domu Luny. Statua stała obok drzwi które prowadziły jak zgadywał do dormitoriów powyżej. Podszedł prosto do marmurowej kobiety i zdawało się że, ona też na niego patrzy z badawczym pół uśmiechem na swej twarzy, i jeszcze z lekka onieśmielająco pięknym. Delikatnie wyglądającą replika diademu z marmuru była na szczycie jaj głowy. To nie przypominało tiary Fleur którą włożyła na swój ślub. Były wyryta na niej drobne słowa. Harry wyszedł z pod peleryny i wspiął się na cokół Revenclaw aby je przeczytać.
„ Rozum jest największym skarbem człowieka”
- Z którego was zdjąć śliczną skórkę, gamonie – powiedział rechotliwie głos.
Harry rozejrzał się dookoła, pośliznął się na cokole i wylądował na podłodze. Znad jego ramienia wylała się Alecto Carrow i stanęła przed nim, zanim Harry dosięgnął swej różdżki, ona nacisnęła opuszkiem wskazującego palca czaszkę i węża wypalonego na jej ramieniu. |
|
|
Laukaz |
Wysłany: Pon 8:34, 13 Sie 2007 Temat postu: |
|
Rozdział 28:
Zaginione Zwierciadło
Stopy Harry'ego dotknęły drogi. Spojrzał z bólem na znajomą główną ulicę Hogsmeade: ciemne witryny sklepów, mglistą linię gór wznoszących się nad wioską, zakręt drogi, która prowadzi do Hogwartu, światło wylewające się z okien pubu Pod Trzema Miotłami, z przeszywającą dokładnością pamiętał jak znalazł się tutaj prawie rok temu wspierając beznadziejnie słabego Dumbledore'a, wszystko to w sekundzie po wylądowaniu... A później, jak już rozluźnił uścisk na ramionach Rona i Hermiony, to się wydarzyło.
Powietrze zostało rozdarte przez krzyk, który brzmiał jak Voldemorta, kiedy zauważył, że puchar został ukradziony. Wszystkie nerwy w ciele Harry'ego zadrżały, wiedział, że to ich pojawienie się to spowodowało.
Spojrzał na Rona i Hermionę pod peleryną, kiedy drzwi pubu Pod Trzema Miotłami otworzyły się i tuzin zamaskowanych i zakapturzonych Śmierciożerców wyleciało na ulicę z różdżkami w górze.
Harry chwycił nadgarstek, Rona kiedy ten podniósł różdżkę. Było ich zbyt dużo żeby uciekać. Nawet próba mogła ujawnić ich pozycję. Jeden ze Śmierciożerców wziósł różdżkę i krzyk ucichł, ale ciągle odbijał się echem w pobliskich górach.
- Accio Peleryna - ryknął jeden ze Śmierciożerców.
Harry ścisnął pelerynę mocniej, ale ona nie drgnęła. Zaklęcie Przywoływania na niej nie działało.
- Nie pod swoją osłonką, Potter? - zawył Śmierciożerca, który próbował użyć zaklęcia, a następnie zwrócił się do swoich kompanów. - Rozdzielcie się. On jest tutaj.
Sześciu Śmierciożerców podbiegło do nich: Harry, Ron i Hermiona cofnęli się tak szybko jak to tylko możliwe do drugiej strony ulicy, a Śmierciożercy minęli ich o kilka cali. Czekali w ciemności słuchając kroków i oglądając światła wydobywające się z ich różdżek.
- Chodźmy stąd - westchnęła Hermiona. - Deportujmy się teraz!
- Świetny pomysł - powiedział Ron, ale zanim Harry odpowiedział, Śmierciożerca krzyknął.
- Wiemy, że tu jesteś, Potter, nie ma drogi ucieczki! Znajdziemy cię!
- Oni na nas czekali - szepnął Harry - Umieścili tu czar, który powiedział im, że przybyliśmy. Myślę, że zrobili coś żeby nas tu przytzymać, żeby nas uwięzić.
- Co powiecie na dementorów? - krzyknął inny. - Dajmy im wolną ręke, znajdą go w mgnieniu oka.
- Voldemort chce śmierci Pottera nie w naszym wykonaniu, ale jego..
- Dementorzy go nie zabiją! Czarny Pan chce jego życia, ale nie duszy. Będzie łatwiej go zabić jeżeli najpierw dementor złoży na nim swój pocałunek.
Pojawiły się głosy akceptacji. Strach wypełnił Harry'ego: żeby odepchnąć dementorów będa musieli wyczarować patronusy, które natychmiast zdradzą ich ukrycie.
- Musimy spróbować deportacji, Harry! - szepnęła Hermiona
Kiedy to powiedziała, poczuł nienaturalne zimno rozprzestrzeniające się po ulicy. Światło zostało wessane do środowiska, łącznie z gwiazdami, które zniknęły. W smolistej ciemności, poczuł jak Hermiona chwyciła jego ramię i razem okręcili się w miejscu.
Powietrze, którego potrzebowali żeby się poruszyć zdawało się zmieniać stan skupienia na stały. Nie mogli się deportować. Smierciożercy znakomicie umieścili swoje zaklęcia. Zimno stawało się coraz bardziej odczuwalne. Harry, Ron i Hermiona cofnęli się i zaczęli szukać po omacku ściany i próbując nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Wtedy, dookoła nich, szybując bezszczelestnie, pojawili się dementorzy, dziesięciu lub więcej, widoczni, ponieważ byli jeszcze ciemniejsi niż ich otoczenie, ze swoimi czarnymi pelerynami i trupimi, zgniłymi dłońmi. Czy mogli wyczuć strach w pobliżu? Harry był tego pewien: zdawali się teraz zbliżać szybciej, biorąc długie charczące oddechy, których się brzydził, smakująć rozpaczy wiszącej w powietrzu, nadchodząc.
Podniósł różdżkę: nie może, nie dozna Pocałunku Dementora, cokolwiek miałoby się zdarzyć później. To przez Rona i Hermionę tak pomyślał i szepnął:
- Expecto Patronum!
Srebrny jeleń wystrzelił z jego różdżki i przystąpił do ataku: dementorzy znikali. Triumfujący głos wyłonił się gdzieś z ciemności.
- To on, tutaj! Tutaj! Widziałem jego patronusa! To jeleń!
Dementorzy cofnęli się, gwiazdy znowu sie pojawiły, a kroki Śmierciożerców były coraz głośniejsze. Ale zanim Harry w panice zdecydował co teraz zrobić usłyszał dźwięk otwiernia zasuwy, drzwi otworzyły się po lewej stronie wąskiej uliczki i szorstki głos powiedział:
- Tutaj, Potter, szybko!
Wykonał to bez zastanowienia. wszyscy troje wpadli przez otwarte drzwi.
- Na górę, nie zdejmujcie peleryny, cicho! - wymamrotała wysoka postać, zamykając drzwi za nimi.
Harry nie miał pojęcia gdzie się znaleźli, ale wtedy zauważył, w migającym świetle świeczki, brudne wnętrze Gospody Pod Świńskim Łbem. Pobiegli za ladę, przez drugie wejście, które prowadziło do drewnianej klatki schodowej, po której wspięli się tak szybko, jak to tylko jest możliwe. Schody wychodziły na salon z wytrzymałym dywanem i małym kominkiem, nad którym wisiał olejny obraz blondynki, która obserwowała pokój z jakimś rodzajem próżnej słodyczy.
Z ulicy dobiegł krzyk. Ciągle nosząc na sobie pelerynę niewidkę podbiegli w popłochu do umorusanego okna i spojrzeli na dół. Ich wybawca, którego Harry teraz rozpoznał jako barmana z Gospody pod Świńskim Łbem, był jedyną osobą, która nie nosiła kaptura.
- No i co? - warknął do jednej z zakapturzonych postaci. - I co? Po co przyprowadziłeś dementorów na moją ulicę? Wysłałem patronusa żeby ich odeprzeć. Nie znoszę ich obok siebie, mówiłem ci o tym. Nie znoszę!
- To nie był twój patronus - powiedział Śmierciożerca. - To był jeleń. Należał do Pottera.
- Jeleń - zaryczał barman i wyciągnął różdżkę. - Jeleń. Jesteś idiotą. Expecto Patronum!
Coś ogromnego z rogiem wyskoczyło z różdżki. Biegnąc cofnęło się z głównej ulicy i zniknęło im z oczu.
- To nie to widziałem - powiedział Śmierciożerca nieco mniej pewnie.
- Godzina policyjna została złamana, słyszałeś hałas - jeden z kompanów powiedział do barmana. -Ktoś znajdował sie na ulicy niezgodnie z zarządzeniem.
- Jeżeli będe chciał wypuścić mojego kota na dwór, zrobię to. Bądź przeklęty z tą swoją godziną policyjną.
- Ty naruszyleś Caterwauling Charm? {Zalklęcie Wykrywania Hałasu?]
- A co jeśli tak? Umieścisz mnie w Azkabanie? Zabijesz mnie za wytknięcie nosa poza moje własne drzwi frontowe? Zrób to, jeśli tylko chcesz. Ale mam nadzieje, że ze względu na to, że nie nacisnąłeś swojego malutkiego Mrocznego Znaku i nie wezwałeś go. Nie byłby chyba zadowolony gdyby został tutaj zawołany tylko dla mnie i mojego starego kota.
- Nie martw się o to - powiedzial jeden ze Śmierciożerców. - Martw się o siebie, łamiącego godzinę policyjną.
- A gdzie będziecie nabywać partie swoich antidotów i trucizn, kiedy mój bar zostanie zamknięty? Co się stanie z waszymi robotami na boku?
- Grozisz nam?
- Trzymam język za zębami, dlatego tu przychodzicie, czyż nie?
- Ciągle twierdzę, że widziałem patronusa, który był jeleniem! - krzyknął pierwszy Śmierciożerca.
- Jeleniem? - ryknął barman. - To była koza, idioto!
- No dobra, popełniliśmy błąd - powiedział drugi Śmierciożerca. - Złam godzinę policyjną jeszcze raz a nie będziemy już tak pobłażliwi.
Śmierciożercy przeszli przez główną ulicę. Harmiona westchnęła z ulgą, wywijając się spod peleryny, i usiadła na bujanym krześle. Harry zasunął zasłony i zdjął pelerynę z siebie i Rona. Mogli usłyszeć barmana, jak zaryglował drzwi na dole i wspiął sie po schodach.
Uwagę Harry'ego skupił przedmiot na okapie kominka: małe, prostokątne lusterko opierające się o jego czubek, na prawo od portretu dziewczyny.
Barman wszedł do pokoju.
- Jesteście cholernymi głupcami! - powiedział cierpko, patrząc na każd**o po kolei. - Czego się spodziewaliście, przychodząc tutaj?
- Dziękuje - powiedział Harry. - Jesteśmy twoimi dłużnikami do końca życia. Uratowałeś nam życie!
Barman burknął. Harry zbliżył się do niego spoglądając na jego twarz: próbował jej dojrzeć przez długą, włóknistą, szarą, kręconą brodę. Za brudnymi soczewkami dostrzegł przeszywające oczy, cudownie niebieskie.
- To twoje oczy widziałem w lustrze.
W pokoju zapadła cisza. Harry i barman patrzyli na siebie nawzajem.
- Ty wysłałeś Zgredka.
Barman przytaknął i rozejrzał się szukając elfa.
- Myślałem, że jest z tobą. Gdzie go zostawiłeś?
- On nie żyje - powiedział harry - Bellatrix Lastrange go zabiła.
Wyraz twarzy barmana był beznamiętny. Po kilku sekundach powiedział:
- Przykro mi to słyszeć, lubiłem tego skrzata.
Odwrócił się i machnięciem różdżki zapalił lampy w pokoju, nie spoglądając na żadne z nich.
- Ty jesteś Abertforth - powiedział Harry zwracając się do pleców barmana.
Nie potwierdził, ani nie zaprzeczył: schylił się tylko żeby napalić w kominku.
- Skąd to masz? - zapytał Harry zbliżając się się do lustra Syriusza, takiego samego jak to, które rozbił prawie dwa lata temu.
- Kupiłem je od Dunga około rok temu - powiedział Abertforth. - Albus powiedział mi co to jest. Próbowałem miec na ciebie oko.
Ron westchnął.
- Srebrna łania - powiedział podekscytowany. - Też była twoja?
- O czym mówisz? - zapytał Abertforth.
- Ktoś wysłał patronusa w kształcie łani do nas.
- Z takim tokiem myślenia mógłbyś być Śmierciożercą, synu. Czyż nie udowodniłem przed chwilą, że mój patronus to koza?
- Oh - powiedział Ron. - No tak. No więc... Jestem głodny. - dodał w defensywie, kiedy jego brzuch gwałtownie zaburczał.
- Mam jedzenie - powiedział Abertforth wyskakując z pokoju, a po chwili powrócił z wielkim bochenkiem chleba, kawałkiem sera oraz metalowym dzbankiem miodu pitnego, który umieścił na stoliku naprzeciwko kominka.
Wygłodniali jedli, pili i przez moment usłyszeć można było tylko dźwięk żucia.
- W takim razie - powiedział Abertforth, kiedy najedli się do syta, kiedy Harry i Ron usiedli gwałtownie na krzesłach. - Musimy pomyśleć o tym jak się stąd wydostaniecie. Oczywiście nie można tego zrobić w nocy, widzieliście co się dzieje, kiedy ktokolwiek wyjdzie z domu kiedy jest ciemno: Caterwauling Charm działa, zlecą się tutaj jak nieśmiałki do jak bahanek. Nie wydaje mi się, że uda mi się ponownie wmówić im, że jeleń był kozą. Poczekajmy na dzień, aż czar ustąpi, a wtedy założycie pelerynę z powrotem i wyjdziecie z Hogsmeade, udacie się w góry, a tam można się już deportować. Możecie spotkać Hagrida. Ukrywa się tam w jaskini razem z Graupem od kiedy próbowali go aresztować.
- Ale my stąd nie idziemy - powiedział Harry - Chcemy się dostać do Hogwartu.
- Nie bądz głupi, chłopcze - powiedział Abertforth.
- Musimy się tam dostać - mruknął Harry.
- Wszystko co musicie zrobić - powiedział Abertforth pochylając się ku przodowi - To udać się jak dajdalej stąd najszybciej jak się da.
- Ty nie rozumiesz. Nie zostało wiele czasu. Musimy udać się do zamku. Dumbledore, to znaczy, twój brat chciał tego.
Płomienie z kominka spowodowały, że brudne soczewki w okularach Abertfortha zrobiły się nieprzezroczyste i Harry skojarzył ten widok z niewidomym olbrzymim pająkiem Aragogiem.
- Mój brat Albus chciał wiele rzeczy - powiedział Abertforth - I ludzie przywykli już do tego, że cierpieli, kiedy on wykonywał swoje wielkie plany. Trzymaj się z dala od szkoły, Potter, i z dala od kraju, jeżeli to możliwe. Zapomnij o moim bracie i jego mądrych spiskach. Jest martwy więc to go nie zrani, a ty nie będziesz mu nic winien.
- Ty nie rozumiesz - powiedział Harry ponownie.
- Oh, doprawdy? - powiedział szybko Abertforth - Nie wydaje ci się że rozumiałem swojego własnego brata? Myślisz, że znałeś Albusa lepiej niż ja?
- Nie miałem tego na myśli - odrzekł Harry, którego mózg był już ospały z powodu przemęczenia i przejedzenia. - On... On zostawił mi robotę.
- Otóż to - powiedział Abertforth - Ładną robotę mam nadzieje. Przyjemną? Łatwą? Jakiś rodzaj misji, którą młody czarodziej może wykonać bez narażania się.
Ron uśmiechnął się ponuro. Hermiona spojrzała z napięciem.
- N-nie jest łatwa - odpowiedział Harry. - Ale ja musze...
- Musisz? Czemu niby musisz? On jest martwy, czyż nie? - zapytał Abertforth szorstko. - Daj temu spokój, chłopcze, bo skończysz tak jak on. Ratuj siebie!
- Nie mogę.
- Dlaczego?
- Ja - Harry czuł się niezręcznie: nie mógł tego wytłumaczyć, więc odparł atak. - Ale ty też walczysz. Jesteś w Zakonie Feniksa.
- Byłem - przerwał mu Abertforth. - To koniec Zakonu Feniksa. Sam-Wiesz-Kto wygrał, koniec gry. I każdy kto uważa inaczej oszukuje sam siebie. Nigdy nie będziesz tu bezpieczny, Potter, on za bardzo ciebie pragnie. Wyjedź za granicę, ukryj się, ratuj swoje życie. Najlepiej weź tych dwoje ze sobą. - wskazał na Rona i Hermionę. - Tak długo jak żyją są w niebezpieczeństwie, każdy wie, że z tobą pracują.
- Nie moge odejśc - powiedział Harry. - Mam zadanie.
- Oddaj je komuś innemu!
- Nie mogę. Dumbledore powierzył je mnie, wszystko mi wytłumaczył...
- Czyżby? Powiedział ci wszystko, był z tobą zupełnie uczciwy?
Harry całym sercem pragnął odpowiedzieć teraz "Tak", ale to słowo nie mogło mu przejśc przez gardło. Abertforth wydawał się wiedzieć o czym myśli.
- Znałem mojego brata, Potter. Nauczył się dyskrecji na przykładzie matki. Sekrety i kłamstwa, w takim środowisku dorastaliśmy, więc Albus...się dopasował.
Oczy starego mężczyzny powędrowały na portret dziewczynki na gzymsie. To był, Harry rozejrzał się jeszcze raz dokładnie, jedyny obraz w pokoju. Nie było zdjęć Albusa Dumbledore'a ani nikogo innego.
- Panie Dumbledore - zwrócił się Harry z trwogą - Czy to twoja siostra? Ariana?
- Tak - odparł treściwie. - Czytałaś Ritę Skeeter, panienko?
Nawet w świetle kominka widać było, że Hermiona się zaczerwieniła.
- Elphias Doge wspominał nam o niej - powiedział Harry wybawiając Hermionę.
- Ten stary naiwniak - mruknął Abertforth, biorąc duży łyk miodu pitnego. - Myślał, że każde słowo mojego brata jest święte. Zresztą, jest pełno ludzi, włączając was troje, którzy tak myśleli, jakby się temu przyjżeć.
Harry milczał. Nie chciał wyrażać swoich wątpliwości i niejasności co do zagadek jakie postawił przed nim Dumbledore. Podjął decyzję kiedy kopał grób dla Zgredka, zdecydował kontynuować tą pokręconą niebezpieczną drogę, którą wskazał mu Albus Dumbledore, żeby zaakceptować to, że nie powiedział mu wszystkiego, ale po prostu mu zaufać. Nie było sensu się ponownie zastanawiać: nie chciał słyszeć niczego co mogloby odciągnąć go od jego celu. Spotkał wzrok Abertfortha, który był tak uderzający jak jego brata: błyszczące niebieskie oczy dawały takie wrażenie jakby prześwietlało go na wylot, więc Harry pomyślał, że Abertforth wiedział o czym myśli i rzucił mu pogardliwe spojrzenie.
- Profesor Dumbledore bardzo dbał o Harry'ego - powiedziała Hermiona cichym głosem.
- Czyżby? - odparł Abertforth. - Zabawna sprawa, jak wiele ludzi otoczonych jego opieką skończyło dużo gorzej niż gdyby pozostawił ich samych sobie.
- Co masz na myśli? - zapytała Hermiona.
- Nie ważne - odpowiedział Abertforth.
- Ale, ale to jest ważne! - powiedziała głośniej Hermiona - Chodzi o twoją siostrę?
Abertforth gapił się na nią. Jej usta wyglądały jakby przeżuwała słowa, które on zatrzymywał. Po chwili zaczął mówić.
- Kiedy moja siostra miała 6 lat, została zaatakowana przez trzech młodych chłopców z mugolskich rodzin. Widzieli jak czaruje, szpiegowali ją przez żywopłot: była dzieckiem, nie mogła tego kontrolować, nikt nie może w tym wieku. Kiedy to zobaczyli, wydaje mi się, że się przestraszyli. Przeskoczyli przez płot, a kiedy nie chciała pokazać im sztuczki, ale ich poniosło i nazwali ją dziwakiem i kazali przestać to robić.
Oczy Hermiony wydawały się ogromne w świetle kominka. Ron wyglądał na chorego. Abertforth wstał, wysoki niczym Albus, był rozzłoszczony, strasznie go to bolało.
- To ją zniszczyło, to co zrobili: nigdy już nie była taka sama. Nie używała magii. ale nie mogła się jej pozbyć. To doprowadziło ją do szaleństwa. Eksplodowało kiedy nie mogła tego kontrolować, czasem była dziwna i niebezpieczna. Ale głównie była słodka, przestraszona i nieszkodliwa. Mój tata zajął się tymi gówniarzami i ich zaatakował. No i został za to zamknięty w Azkabanie. Nigdy nie powiedział dlaczego to zrobił, bo Ministerstwo dowiedziałoby się jaka stała się Ariana, zostałaby zamknięta w Św. Mungusie. Oni widzieliby w niej zagrożenie nadające się do Międzynarodowgo Kodeksu Tajemnie, przez to niezrównoważenie, wybuchy magii, kiedy nie mogła już tego dłużej wytrzymać. Musieliśmy zapewnić jej ciszę i bezpieczeństwo. Przeprowadziliśmy się, mówiąc, że to z powodu jej choroby. Moja matka się nią opiekowała, chciała żeby była spokojna i szczęśliwa. Byłem jej ulubieńcem - powiedział, a mówiąc to zza jego brody i zmarszczek wydawał się wyglądać brudny uczeń. - Nie Albus, on zawsze siedział na górze w swojej sypialni, czytał ksiązki i liczył nagrody, utrzymywał korespondencję z "najbardziej wpływowymi czarodziejami dekady" - podparł się Abertforth - Nie chciał być z nią kojarzony. Mnie lubiła bardziej. Ja przynosiłem jej jedzenie, kiedy nie pozwalała na to mojej matce, potrafiłem ją uspokoić, kiedy miała ataki, a kiedy była spokojna pomagała mi karmić kozy. Później, kiedy miała czternaście lat... Nie było mnie tam. Gdybym był, uspokoiłbym ją. Miała jeden z ataków, moja matka nie była już taka młoda i... to był wypadek. Ariana nie mogła tego kontrolować. Moja matka umarła.
Harry poczuł jednocześnie litość i wstręt. Nie chciał tego dłużej słuchać, ale Abertforth kontynuował, a Harry zastanawiał się jak długo minęło od czasu kiedy ostatni raz to opowiadał, o ile w ogóle opowiadał.
- To położyło kres wędrówce Albusa z Dogem po świecie. Oboje wrócili na pogrzeb matki, a później Doge poszedł swoją drogą, a Albus został w domu jako głowa rodziny. Ha!
Plunął do ognia.
- Opiekowałem się nią, powiedziałem mu więc, że nie obchodzi mnie szkoła, że zostanę w domu i zajmę się tym. Powiedział mi, że musze skończyć edukację i że to ON przejmie obowiązki po matce. Niezła degradacja dla Pana Błyskotliwego, nie ma nagród za zajmowanie się w połowie upośledzoną siostrą, hamowanie jej wybuchów każd**o jednego dnia. Ale on się tym zajmował...do czasu, aż pojawił się on.
Przez twarz Abertfortha przeszła kategoryczna złość.
- Grindelwald. I w końcu mój brat mógł porozmawiac z kimś tak błyskotliwym i utalentowanym jak on. No i opiekowanie się Arianną zeszło na boczny plan, knuli swoje plany zdobycia nowych czarodziejskich orderów i szukania Relikwii i czegośtam jeszcze, to było jedyną rzeczą, która ich interesowała. Wielki plany dla całej społeczności czarodziejów, co znaczyła jedna młoda dziewczyna, kiedy Albus pracował nad większym dobrem? Ale po kilku tygodniach ja miałem tego dosyć. Zbliżał się czas kiedy miałem wrócić do Hogwartu więc poszedłem do nich i prosto w twarz, tak jak wam teraz - i Abertforth i spojrzał na Harry'ego, a ten wobraził sobie go jako nastolatka, młodego i rozwścieczonego, w konfrontacji ze starszym bratem - Powiedziałem mu, że lepiej będzie jak da sobie z tym spokój, że nie może jej ruszać, że ona nie jest dobrem państwowym, że nie może jej wziąć ze sobą, gdziekolwiek się wybiera, kiedy będzie wygłaszał te swoje mowy. Nie spodobało mu się to. - powiedział Abertforth, a jego oczy były blisko ognia odbijającego się w soczewkach jego okularów: zbladły i znowu stały się nieprzejżyste.
- Grindewaldowi się to nie spodobało.Zdenerwował się. Powiedział mi, że jestem głupcem i jak śmie stawać na drodze jemu i mojemu błyskotliwemu bratu. Czy nie mogli zrozumieć, że moja biedna siostra nie może byc ukrywana odkąd zmienili świat, wypuścili czarodziejów z ukrycia i pokazali Mugolom nasze miejsce?
To był argument...Ja wyjąłem swoją różdżkę, a on swoją. Najlepszy przyjaciel mojego brata próbował rzucić na mnie Zaklęcie Crutiatus, Albus próbował go powstrzymać, kiedy się pojedynkowaliśmy we trójkę, światła i huki zwabiły ją, nie mogła tego znieść...
Z twarzy Abertfortha znikały kolory, tak jakby właśnie otrzymał śmiertelną ranę.
- Wydaje mi się, że chciała pomóc, ale ona nie wiedziała dokładnie co robi i ja nie wiem, który z nas to zrobił, to mógł być każdy, Ariana umarła.
Jego głos załamał się przy ostatnim słowie i upadł na najbliższe krzesło. Twarz Hermiony była mokra od łez, a Ron był prawie tak blady jak Abertforth. Harry nie czuł nic oprócz wstrętu: chciałby tego nigdy nie słyszeć, wymazać to z pamięci.
- Tak mi... Przykro. - westchnęła Hermiona.
- Odeszła - wycedził Abertforth - Odeszła na zawsze.
Wysmarkał nos w swój mankiet i przełknął głośno ślinę.
- Oczywiście Grindelwald uciekł. Miał już coś na sumieniu, wrócił do swojego kraju, nie chciał dodawać Arianny do swojego konta. No i Albus był wolny, czyż nie? Wolny od uciążliwej siostry, teraz mógł już zostać największym czarodziejem z....
- Nigdy nie był wolny - przerwał mu Harry.
- Dałem ci głos?
- Nigdy! - powiedział Harry - Tej nocy kiedy twój brat umarł, wypił truciznę, która spowodowała, że nie był w pełni sprawny umysłowo. Zaczął krzyczeć, bronić kogoś kto nie był tam obecny. "Nie rań ich, błagam....Zrań mnie zamiast nich".
Ron i Hermiona gapili się na Harry'ego. Nigdy nie mówił o szczegółach tego co zdarzyło się na wyspie na tym jeziorze. Wydarzenia po powrocie do Hogwartu to przyćmiły.
- Myślał, że jest z powrotem tam z tobą i Grindelwaldem, wiem, że tak było - powiedział Harry przypominając sobie te szepty, obronę Dumbledore'a.
- Myślał, że obserwuje Grindelwalda raniącego ciebie i Ariannę... To była dla niego tortura. Gdybyś go wtedy widział, nigdy nie powiedziałbyś, że był wolny.
Aberforth wydawał się zgubić w rozważaniach, miał kurczowo zaciśnięte dłonie. Po długiej przerwie powiedział:
- Jak możesz być pewien, Potter, że mój brat nie był bardziej zainteresowany większymi rzeczami niż tobą? Skąd pewność, że nie jesteś tylko alternatywą, jak moja mała siostra?
Kawałek lodu zdawał się ukłuć sercę Harry'ego.
- Nie wierzę w to. Dumbledore kochał Harry'ego - wtrąciła Hermiona.
- Dlaczego, w takim razie, nie powiedział mu żeby się ukrył? - odparł atak Aberforth - Dlaczego nie powiedział mu: "Bądź ostrożny. Powiem ci jak przetrwać".
- Ponieważ - powiedział Harry, zanim Hermiona się odezwała - Czasem trzeba myśleć o czymś więcej niż o własnym bezpieczeństwie! Czasem trzeba wybrać większe dobro! To jest wojna!
- Masz siedemnaście lat, chłopcze.
- Jestem pełnoletni i mam zamiar walczyć, nawet jeśli ty się poddasz.
- Kto powiedział, że ja się poddałem?
- "To koniec Zakonu Feniksa" - Harry powtórzył - "Sam-Wiesz-Kto wygrał. To koniec. Każdy kto myśli inaczej oszukuje sam siebie".
- Nie powiedziałem, że podoba mi się to, ale to jest prawda!
- Nie, nie jest - powiedział Harry - Twój brat wiedział jak pokonać Sam-Wiesz-Kogo i przekazał mi tą wiedzę. I zamierzam robić to co mi powierzył aż mi się uda, albo aż umrę. Nie myśl, że nie wiem jak to się może skończyć. Wiem o tym od lat.
Czekał aż Aberforth odeprze argument, ale tego nie zrobił. Harry poruszył się.
- Musimy dostać się do Hogwartu - powiedział jeszcze raz - Jeżeli nam nie pomożesz, poczekamy do rana i zostawimy cię w spokoju i sami znajdziemy drogę. Jeżeli jednak zachcesz nam pomóc to świetnie, teraz jest dobry czas żeby to przemysleć.
Aberforth pozostał przytwierdzony do krzesła, patrząc na Harry'ego wzrokiem, który niesamowicie przypominał wzrok jego brata. W końcu przełknął ślinę, wstał na nogi i omijając stolik dookoła, zwrócił się do Arianny.
- Wiesz co robić - powiedział.
Uśmiechnęła się, odwróciła i odeszła. Nie tak jak ludzie na portretach mają w zwyczaju, do jednej z ram, ale wzdłuż, jakby długiego tunelu za nią. Obserwowali jej wątła sylwetkę cofającą się do czasu, aż została całkowicie pochłonięta przez ciemność.
- No i co? - zaczął Ron.
- Jest tylko jedna droga - powiedział Aberforth. - Musicie wiedzieć, że wszystkie stare sekretne przejścia zamknięte z obu stron, dementorzy są wszędzie wokół granic murów, z moich źródeł wiem też, że w środku są ciągłe patrole. To miejsce nigdy nie miało aż takiej ochrony. Jak zamierzacie zrobić cokolwiek, kiedy dotrzecie tam dotrzecie ze Snape'm odpowiedzialnym za wszystko i Śmierciożercami jako zastępcami...No dobrze, to wasza perspektywa, prawda? Powiedzieliście, że jesteście przygotowanie na śmierć.
- Jest jakieś ale? - zapytała Hermiona spoglądając na obraz Arianny i marszcząć brwi.
Mały biały punkt pojawił się na końcu namalowanego tunelu, Arianna do nich wracała, stawała się coraz większa. Ale z nią był ktoś jeszcze, ktoś wyższy, kulejący i spoglądający z podekscytowaniem. Jego włosy były dłuższe niż Harry kiedykolwiek u kogokolwiek widział. Sylwetki rosły aż w końcu ich głowy i ramiona wypełniły portret.Wtedy przy ścianie pojawiła się jakaś rzecz, jakby małe drzwiczki i wejście do realnego tunelu zostało otwarte. A z niego, zarośnięty, z pokaleczoną buzią i podartymi szatami, wyszedł prawdziwy Neville Longbottom, który wydał krzyk zadowolenia, zeskoczył z gzymsu i zawołał:
- Wiedziałem, że przyjdziesz! Po prostu wiedziałem, Harry! |
|
|
Laukaz |
Wysłany: Pon 8:33, 13 Sie 2007 Temat postu: |
|
Rozdział 27
Odnalezienie Tajemniczego Miejsca
Nie było żadnego sposobu kierowania nim; smok nie widział, gdzie leciał. Harry wiedział, że jeśli smok ostro skręci albo będzie się obracał [turlał?] w powietrzu, będzie niemożliwe znaleźć miejsca, do którego będą mogli się przyczepić na jego obszernych plecach. Mimo wszystko, wdrapywali się coraz wyżej i wyżej. Londyn rozwijający się poniżej nich, wyglądał jak szaro-niebieska mapa. Harry’ego ogarnęło uczucie wdzięczności, gdyż uciekli, co wydawało się niemożliwe. Kucając na niskiej szyi bestii, trzymał się mocno metalicznych łusek. Chłodna bryza łagodziła ból na jego poparzonej i pokrytej bąblami skórze. Skrzydła smoka trzepotały w powietrzu jak ramiona wiatraka. Ze szczęścia lub ze strachu nie potrafił nic powiedzieć [Behind him, whether from delight or fear he could not tell – dobrze przetłumaczyłem?]. Harry usłyszał nad sobą głos Rona, który trzymając się przeklinał. Hermiona wydawała się szlochać. Po mniej więcej pięciu minutach, Harry przestał się bać, że smok ich rzuci, dla tego skupił się na niczym. Odlatywali jak najdalej tylko można od podziemnego więzienia; pytanie, w jaki sposób i kiedy zsiądą, było raczej przerażające. Nie miał pojęcia, jak długo smok może latać bez lądowania, ani jak ten wybredny smok, który może zaledwie widzieć, ma znaleźć dobre miejsce do wylądowania. Patrząc ciągle dokoła, wyobraził sobie, jak bestia wyląduje i poczuł ciarki przechodzące mu po plecach. Od jak dawna Voldemort wie, że włamali się do skrytki Lestrage’ów? Kiedy gobliny powiadomią Bellatrix? Jak szybko dowiedzą się, co zostało wzięte? Kiedy odkryją, że złota czarka zniknęła? Voldemort będzie wiedział, że w końcu mają poszukiwane horkurksy. Smok zdawał się tęsknić za chłodnym i świeżym powietrzem. Wznosił się pewnie, dopóki nie przelecieli przez wstęgi zimnych chmur i Harry nie mógł już widzieć małych kolorowych plamek, którymi były samochody wjeżdżających do i wyjeżdżających zza stolicy. Lecieli dalej i dalej, nad krajobrazem wiejskim dzielącym się na zielone i brązowe plamy, nad ulicami i rzekami wijącymi się przez krajobraz jak splątane pasy i połyskujące wstążki.
- Jak myślisz, co Ci to przypomina? – ryknął Ron, jak lecieli daleko na północ
- Nie mam pojęcia. – odkrzyknął Harry
Ręce miał odrętwiałe z zimna, ale nie próbował zmienić uchwytu. Przez pewien czas zastanawiał się, co zrobią jeśli ludzie na statku płynącym wzdłuż wybrzeża zauważą smoka zmierzającego do otwartej przestrzeni, by nie wspomnieć „rozpaczliwie głodnego i spragnionego”. Kiedy, zastanawiał się, ta bestia jadła ostatnio jakieś zwierze? Pewnie będzie potrzebował wkrótce wyżywienia. I co jeśli, w tym sedno, smok zrozumiał, że ma trzech jadalnych ludzi siedzących na jego plecach? Słońce zsuwało się coraz niżej na niebie, które zmieniło kolor na indygo; a smok nadal leciał. Miasta i miasteczka przelatywały pod nimi poza zasięg wzroku, a jego ogromny cień prześlizgiwał się przez ziemię jak olbrzymia, ciemna chmura. Każda część bolała Harry’ego, ponieważ trzymał się mocno pleców smoka.
- To moja wyobraźnia – krzyknął Ron po długiej chwili ciszy – czy tracimy wysokość?
Harry spojrzał na dół i zobaczył niskie, ciemnozielone góry oraz jeziora, miedziane w blasku zachodu słońca. Krajobraz stawał się coraz większy i bardziej szczegółowy nad bokiem smoka. Zastanawiał się, czy błyski odbitego światła słonecznego przepowiadały obecność słodkiej wody. Smok leciał coraz niżej i niżej, w wielkich spiralnych kołach, coraz ostrzejszych w wewnątrz, na jedno z mniejszych jezior.
- Jak będziemy wystarczająco nisko, skaczemy – powiedział Harry do innych – prosto do wody, zanim smok zrozumie, że tu jesteśmy.
Zgodzili się, Hermiona trochę bez przekonania, i teraz Harry mogł zobaczyć szerokie żółte podbrzusze smoka na powierzchni wody.
- TERAZ!
Ześlizgnął się po boku smoka i plummeted feetfirst blisko powierzchni jeziora, upadek był większy niż myślał i ciężko uderzył w wodę. Zanurzał się jak kamień w lodowatym, zielonym świecie pełnym trzciny. Wystrzelił ku powierzchni i wynurzył się, dysząc. Zobaczył wielkie fale rozchodzące się koliście z miejsc, w które wpadli Ron i Hermiona. Smok wyglądał, jakby nie zdawał sobie z niczego sprawy, był już 50 stóp od nich, pikował nisko nad jeziorem, wyprzedzając wodę w swoim przerażającym pyskiem. Gdy Ron i Hermiona wynurzyli się prychając, parskając i z trudem łapiąc powietrze, z głębokości jeziora, smok poderwał się, mocno uderzając skrzydłami i wylądował na odległym brzegu. Harry, Ron i Hermiona skierowali się do przeciwległego brzegu. Jezioro nie wyglądało na głębokie. Wkrótce było więcej wątpliwości dotyczących walki z trzcinami i błotem niż z pływaniem, ale w końcu, przemoczeni, zziajani i podekscytowani, klapnęli na śliskiej trawie. Hermiona przewróciła się, kaszlała i miała dreszcze. Pomimo, że Harry mógł szczęśliwy położyć się i zasnąć, stanął na chwiejnych nogach, wyciągnął różdżkę i zaczął rzucać dookoła ich zwykłe zaklęcia ochronne. Kiedy skończył, dołączył do pozostałych. To był pierwszy raz, kiedy ich właściwie obejrzał od ucieczki z krypty. Oboje mieli wściekle czerwone poparzenia na twarzach i ramionach, a ich ubrania były w wielu miejscach osmalone.
Krzywili się, kiedy esencji z dyptamu dotykała jednego z ich licznych zranień. Hermiona wręczyła Harry’emu butelkę, potem wyciągnęła trzy butle soku z dyni, który przyniosła z Muszlowej Chaty oraz czyste, suche szaty dla wszystkich. Przebrali się i wypili sok.
-Więc, dobrą stroną jest to, – powiedział w końcu Ron, który siedział i patrzył, jak odrasta mu skóra na rękach – że mamy Horkruksa. Złą stroną jest to…
- Nie mamy miecza – powiedział Harry przez zaciśnięte zęby, jednocześnie mocząc w dyptamie zaognioną ranę wyglądającą spod dziury w dżinsach.
- Nie mamy miecza – powtórzył Ron. – That double-crossing little scab...
Harry wydobył Horkruksa z kieszeni mokrej kurtki, którą właśnie zdjął i położył go na trawie, naprzeciw nich. Iskrzące słońce rysowało się w ich oczach, gdy pili sok z butelek.
- Przynajmniej tym razem nie możemy go nosić przy sobie, mogłoby wyglądać trochę dziwnie, gdybyśmy nosili go na szyi. – powiedział Ron, wycierając usta wierzchem dłoni.
Hermiona spojrzała przez jezioro na odległą skarpę, gdzie smok wciąż pił.
- Co się z nim stanie, jak myślisz? – zapytała. - Czy wszystko z nim będzie w porządku?
- Brzmisz jak Hagrid – odpowiedział Ron – To smok, umie się o siebie zatroszczyć. To o nas powinnaś się martwić!
- Co masz na myśli?
- Więc, nie wiem jak ci to powiedzieć – powiedział Ron – ale myślę, że mogli się zorientować, że włamaliśmy się do Banku Gringotta.
Cała trójka wybuchła śmiechem, a gdy raz zaczęli, nie mogli przestać.
Harrego bolały żebra, odczuwał głód, ale połozył się pleacami na trawie pod zaczerwienionym niebem i
smiał się swoim bolesnym gardłem.
- Masz chociaż pomysł co mamy robić - powiedziała ostatecznie Hermiona, kiedy mineła jej czkawka.
- On będzie wiedział, prawda? Sam-Wiesz-Kto bedzie znał naszą wiedze o jego Horcruxes!
- Może będą zbyt przeraźeni żeby mu o tym powiedzieć! - powiedział Ron z nadzieją,
- Może będą się ukrywać.
Niebo, zapach wody z jeziora, zagłuszało Głos Rona. Głowa Harrego pękała z bólu, jak bo uderzeniu miecza.
Stanał w słabo oświetlonej sali twarzą do czarodzieji i na podłodze przy jego stopie dzwoniła mała,
trzęsąca się postać.
- Co Mi powiesz? - Jego głos był wysoki i zimny, ale szał i strach paliłu się w nim. Jedyna rzecz
której się obawiał, ale to nie mogła być prawda, nie miał jak zobaczyć tego. Goblin trząsł się,
niezdoly do spojrzenia w czerwone oczy wysoko nad nim.
- Powtórz to! - wymruczał Voldemort - Powtórz to!
- M-Mój Lordzie - wybełkotał Goblin, z przerażeniem w oczach - "M-Mój Lordzie... byliśmy zbyt zmęczeni żeby za-zatrzymać...
O-Oszust, Panie... okradł- okradł krypte Lestrangesów..."
-Oszuści? Jacy oszuści? Czy Gringott nie wymyślił ochrony przed oszustami ? Kto to był?
-To był... był... P-Potter i jego d-dwóch towarzyszy..."
-Co zabrali? - powiedział, podnosząc głos, okropnie uciskany przez strach - Powiedz mi! Co oni wzieli?
- M-mała złotą fili-filiżanke m-mój lordzie.
Krzyk wściekłości, obalenia wydobył się z nieo jeszcze mocniejszy. Wariował, był wściekły, to nie mogła
być prawda, to było niemożliwe, nikt tego nie wiedział. Jak to możliwe że chłopiec odkrył jego tajemnice?
Wieczna różdżka przeciała powietrze i zielone światło wybuchło w pokoju; klęczący goblin przeróvił się
martwy; obserwowany przez przerażonych czarodziejów siedzących przed nim.
Bellatrix i Luciusz Malfoy odrzucili reszte w swoim wyścigu do drzwi i cały czas ich różdżki falowały,
dla przyniesienia mu wiadomosci usłyszanej o złotej filiżance. Samotnie szalejacy pomiędzy zabitymi widział w swoich wizjach swoje skarby
: jego skarby, ochorna, nieśmiertelna opoka -Dziennik został zniszczony a filiżanka ukradziona.A co, a co jeżeli ten chłopak wie o innych?
Czy mógłby wiedzieć? Czy coś już zrobił? Czy wykrył więcej? Czy Dumbledore stoi za tym? Zawsze go podejrzewający Dumbledore, Dumbledore zabity z jego rozkazu,
Dumbledore, którego różdżka jest teraz jego ródżką, Dumbledore haniebnie uśmiercony wyciągnął swoją rękę przez chłopca, tego chłopca -
Ale z pewnością jeśli by chłopak zniszczył którykolwiek z Horkruksów, on, Lord Valdemort, wiedziałby przecież, czy by czuł? On, największy z wielkich czarnoksiężników, on,
najmocnieszy, on, zabójca Dumbledora i ilu jeszcze innych bezwartościowych, bezimiennych ludzi.
Jak Lord Voldemort mógł nie wiedzieć, jeśli on, siebie, najważniejszego i cennego, zaatakował, okaleczył? Prawda, nie poczuł tego gdy dziennik został zniszczony, ale pomyślał, że tak jest ponieważ nie miał żadnego ciała żeby coś odczuwać, będąc prawie duchem... Nie, na pewno, reszta była bezpieczna...Inne Horcruxes muszą być nietknięte... Ale on musi wiedzieć, on musi być pewny...Przemierzył pokój, kopiąc na bok zwłoki goblina mijając go, i obrazy zamazane i spalone w jego wrzącym mózgu: jezioro, dom i Hogwart - odrobina spokoju ostudziła teraz jego wściekłość.Jak chłopiec mógłby wiedzieć, że ukrył pierścień w domu Gautn's? Nikt kiedykolwiek nie wiedział, że był spokrewniony z Gaunts, ukrył ten związek, zabójstwa nigdy nie zostały powiązane z nim.Pierścień, oczywiście, był bezpieczny. I jak chłopiec, albo ktoś inny, mógl wiedzieć o jaskini albo przebić jego ochronę? Pomysł kradzionego medalionu był absurdalny...Co do szkoły: tylko on wiedział gdzie w Hogwartcie schował Horcrux'a ponieważ w samotnie odkrywał najgłębsze tajemnice tego miejsca...I była jeszcze Nagini, która musiała pozostawać blisko teraz, nie wysyłał jej już do wykonywania zadań,zostawała pod jego ochroną...Ale aby być pewnym, być całkowicie pewnym, musi wracać do każdej ze swoich kryjówek, musi podwoić ochronę wokół każd**o ze swojego Horcrux'a... Takich spraw, jak poszukiwanie Wiekowej Różdżki, musi podejmować się w sam...Od którego powinien zacząś, który był w największym niebezpieczeństwie? Niepokój przemknął w nim. Dumbledore znał jego drugie imię... Dumbledore mógł połączyć go z Gaunts...To opuszczone miejsce było, może, najmniej bezpieczną z jego kryjówek, i dlatego odwiedził go jako pierwsze... Jezioro, na pewno niemożliwe...jednak była niewielka możliwość, że Dumbledore mógł znać jakiś z jego minionych złych uczynków, z sierocińca. I Hogwart...ale wiedział jego Horcrux był bezpieczny; Potter nie mogłoby wejść do Hogsmeade bez wykrycia, przychodzić w pojedynkę do szkoły. Niemniej, to byłoby rozważne powiadomić bystrego Snape o fakcie, że chłopiec może próbować ponownie wejść do zamku.Powiedzieć Snape'owi dlaczego chłopiec może wracać będzie niemądre, oczywiście; to był poważny błąd, zaufać Bellatrix i Malfoy'owi. Ich głupota i nieostrożność dowiodły jak niemądrze jest komukolwiek zaufać?Odwiedzi dom Gaunts najpierw, więc i zabierze Nagini ze sobą. Nie zostawi więcej węża bez opieki...Oczy Harry'ego gwałtownie się otworzyły, wstrząsnął się kiedy wrócił do rzeczywistości. Leżał na brzegu jeziora w scenerii skąpanej słońcem, Ron i Hermiona patrzyli na niego.Sądząc po ich zmartwionych minach, i przy ciągłym bólu jego blizny, jego nagła wycieczka do umysłu Voldemort'a nie przeszła niezauważona.
Szamotał się, dygocąc na całym ciele, zaskoczony faktem, że jego skóra była wciąż mokra i spojrzał na puchar, leżący niewinnie na trawie przed nim, zobaczył jezioro, jego głęboki błękit z dawką złota zachodzącego słońca.
-On już wie. - Jego własny głos brzmiał dziwnie nisko po wysokich wrzaskach Voldemorta. – On już wie i zamierza sprawdzić, gdzie są pozostałe, oraz ten ostatni – podniósł się – ostatni jest w Hogwarcie. Wiedziałem. Wiedziałem.
-Co?! - Ron gapił się na niego; Hermiona wstała, wyglądając na zmartwioną
-Ale co zobaczyłeś? Skąd o tym wiesz?
-Widziałem jak dowiaduje się prawdy o kielichu, j..ja byłem w jego głowie – Harry pamiętał zabicie – on jest naprawdę zły, a także przerażony, nie może zrozumieć, skąd my o tym wiemy, a teraz postanowił sprawdzić, czy pozostałe są bezpieczne, najpierw sprawdzi pierścień. Myśli, że horkruks w Hogwarcie jest najbezpieczniejszy, bo Snape tam jest, ponieważ będzie bardzo trudne, dostać się tam niepostrzeżenie. Myślę, że ten horkruks sprawdzi na końcu, ale to stanie się w przeciągu kilku godzin.
-Widziałeś, gdzie to jest w Hogwarcie? – spytał Ron, teraz również stając na nogi.
-Nie, skoncentrował się na ostrzeżeniu Snape’a, nie myślał o tym, gdzie dokładnie ukryty jest horkruks
-Poczekajcie! Poczekajcie! – zawołała Hermiona gdy Ron chwycił horkruksa, a Harry wyciągnął Pelerynę Niewidkę. – Nie możemy teraz iść, nie mamy planu, musimy najpierw...
-Musimy już iść – dokończył za nią Harry. Pragnął snu, wyczekiwał momentu, kiedy będzie mógł położyć się w nowym namiocie, ale to było teraz niemożliwe – Możesz sobie wyobrazić, co się stanie, jak on odkryje, że znikły pierścień i medalion? Co, jeśli przeniesie hogwartowy horkruks, jeśli uzna, że nie jest w tym miejscu bezpieczny?
-Ale jak się tam dostaniemy?
-Pójdziemy do Hogsmeade – odrzekł Harry – i spróbujemy coś wymyślić, kiedy zorientujemy się, jakie są zabezpiecznia szkoły. Właź pod Pelerynę, Hermiono, chcę, byśmy trzymali się teraz razem.
-Ale ona jest za mała...
-Będzie ciemno, nikt nie zauważy naszych stóp.
Trzepotanie ogromnych skrzydeł odbiło się echem od czarnej już toni jeziora. Smok ugasił już pragnienie i wzniósł się w powietrze. Zaprzestali na chwilę przygotowań, by spojrzeć jak bestia wzbija się wyżej i wyżej, do czasu, gdy zniknęła za pobliską górą. Wtedy Hermiona podeszła i zajęła miejsce pomiędzy pozostałą dwójką, Harry zaciągnął nad nimi Pelerynę tak nisko jak tylko się dało, i razem obrócili się w dławiącą ciemność. |
|
|
Laukaz |
Wysłany: Pon 8:33, 13 Sie 2007 Temat postu: |
|
Rozdział 26
Gringotts
Ich plany były gotowe, ich przygotowania skończone; w najmniejszej sypialni, pojedynczy, długi, szorstki czarny włos (wyrwany ze swetra Hermiony, który nosiła w posiadłości Malfoyów) leżał skręcony w małym szklanym flakoniku na gzymsie kominka.
„I ty będziesz używać jej różdżki?” powiedział Harry, wskazując w kierunku orzechowej różdżki „Więc sądzę, że będziesz bardzo przekonująca”.
Hermiona spojrzała na różdżkę przestraszona tak jakby ona mogła ją ukłuć albo ugryźć gdyby chciała ją podnieść.
„Nienawidzę tej rzeczy” powiedziała ściszonym głosem „Naprawdę nienawidzę jej. Czuje się z tym źle, to wszystko nie powinno tak być według mnie….to jest podobne trochę do niej”(lub: to jest jakby jej część?)
Harry nie mógł pomóc, lecz pamiętał jak Hermiona pomogła mu opanować jego odrazę do różdżki z tarniny, przekonując go, że wyobrażał sobie różne rzeczy, kiedy nie działała tak samo jak jego własna, radząc mu po prostu ciągły trening. Zdecydował się nie powtarzać teraz jej własnej rady, chociaż wieczór ich próby napadu na bank Grinngotta był złym momentem na sprzeciwianie się jej.
„To prawdopodobnie pomoże ci lepiej wejść w jej charakter”- powiedział Ron- „Pomyśl, co ta różdżka zrobiła”
„Ale właśnie o to mi chodzi”- powiedziała Hermiona- „Tą różdżką torturowano rodziców Nevilla i kto wie kogo jeszcze! Tą różdżką zabito Syriusza!”
Harry nie pomyślał o tym. Spojrzał na różdżkę i naszła go wielka ochota zniszczenia jej, przecięcia jej na pół mieczem, który wisiał na ścianie obok niego.
„Tęsknię za swoją różdżką”- powiedziała przygnębiona Hermiona- „ Chciałabym, aby Ollivander także zrobił mi nową”. Ollivander przysłał Lunie nową różdżkę tego ranka. W tej chwili Luna była na podwórzu i testowała jej możliwości. Dean, który stracił swoją różdżkę (to the Snatchers ?) przyglądał się temu trochę pochmurnie. Harry spojrzał na głogową różdżkę (hawthorn=głóg), która kiedyś należała do Draco Malfoya. Był mile zaskoczony widząc, że działała ona u niego równie dobrze jak teraz u Hermiony. Pamiętając, co Ollivander mówił na temat działania różdżek, dobrze widział, o co chodzi Hermionie; nie wygrała ona lojalnie tej różdżki odbierając ją Bellatrix. Otworzyły się drzwi sypialni i do środka wszedł Griphook. Harry instynktownie sięgnął po rękojeść miecza i skierował go powoli w jego stronę lecz momentalnie pożałował tego ruchu. Goblin zauważył ten ruch. Znajdując odpowiedni moment powiedział „ Właśnie sprawdziliśmy wszystko, Griphook. Powiedzieliśmy Willowi i Fleur, że wyruszamy jutro i prosiliśmy, aby nie wstawali by nas zobaczyć.”
Byli zgodni, co do tego, ponieważ Hermiona musiała przemienić się w Ballatrix zanim wyjdą, a im mniej Bill i Fleur wiedzieli lub podejrzewali cokolwiek, tym lepiej. Wytłumaczyli także, że nie będą wracać. Ponieważ w nocy kiedy złapali ich (the Snitchers?)zgubili stary namiot Perkinsa, Bill pożyczył im nowy. W tej chwili był on spakowany w zdobionej paciorkami torbie, która jak się Harry dowiedział, Hermiona chroniła przed Snitchers wypychając nią swoją skarpetkę. Chociaż wiedział, że zatęskni za Billem, Fleur, Luna i Deanem nie mówiąc już o domowym komforcie, którego zażywał ostatnio, Harry miał dość zamknięcia w Shell Cottage.
Był zmęczony ciągły upewnianiem się, że nie są podsłuchiwani, zmęczony byciem zamkniętym w małej, ciemnej sypialni. Najbardziej jednak pragnął uwolnić się od Griphooka. Jednakże, dokładnie jak i kiedy oni mieli rozstać się z goblinem po przekazywaniu mu miecza Gryffindora pozostało pytaniem, na które Harry nie znalazł jeszcze odpowiedzi. Ciężko było zdecydować, kiedy to zrobią, ponieważ goblin nie odstępował ich na krok.
„On mógłby dać mojej matce lekcje”- warknął Ron, ponieważ długie palce goblina ukazały się dookoła krawędzi drzwi dalej. Pamiętając ostrzeżenia Billa, Harry zaczął podejrzewać, że Griphook wypatrywał możliwego (skullduggery ?). Hermiona nie zgodziła się z nim w tej teorii, więc Harry zrezygnował z jej pomocy, w jaki sposób najlepiej to wykonać. Ron też nie miał żadnego pomysłu.
Harry spał źle tej nocy. Leżąc w łóżku wspominał jak czuł się w noc, gdy infiltrowali Ministerstwo Magii i przypomniał sobie determinacje, prawie podekscytowanie. Teraz on doświadczał niepokoju dokuczającego wątpliwością: nie mógł pozbyć się strachu, że wszystko pójdzie nie tak jak trzeba. Ciągle sobie powtarzał, że ich plan jest bardzo dobry, że Griphook wiedział, wobec czemu oni stawali, że byli dobrze przygotowani na wszystkie trudności, które na pewno staną im na drodze. Raz czy dwa usłyszał jak Ron się porusza i był pewien, że on też nie śpi, ale pokój dzieli także z Deanem, więc Harry nie odezwał się słowem. Poczuł ulgę, kiedy o 6 rano mógł wyślizgnąć się ze śpiwora, ubrać w szaty i zakraść się do ogrody gdzie miał spotkać się z HermionA i Griphookiem. Świt był zimny, ale teraz, że to już maj zrobiło się cieplej. Harry spojrzał w niebo na ciągle migające gwiazdy i wsłuchał się w szum fal uderzających o klif. Będzie tęsknił za tym dźwiękiem. Minął grób Dobbiego, w pobliżu, którego ziemia za jakiś czas pokryje się cała w kwiatach. Biały kamień, który nosił imię elfa zwietrzał już trochę. Harry uświadomił sobie, ze nie mogli znaleźć piękniejszego miejsca na grób Dobbiego, ciężko mu będzie go tu zostawić. Patrząc z góry na grób zastanawiał się znów skąd elf wiedział gdzie przyjść im z pomocą. Jego palce powędrowały z roztargnieniem w stronę torby nadal zawiązanej dookoła jego szyi i wyczuł w niej mały fragment lustra, w którym przysiągłby, że widział oko Dumbeldora. Wtedy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi i rozejrzał się. Bellatrix Lestrange szła w jego kierunku w towarzystwie Griphooka. Gdy szła chowała zdobioną paciorkami torbę do wewnętrznej kieszeni innego kompletu starych szat, które oni wzięli z Grimmauld Place. Chociaż Harry wiedział doskonale dobrze, że to była naprawdę Hermione, nie mógł znieść dreszczu obrzydzenia. Była wyższa niż on, miała długie czarne włosy spływające po plecach i pogardliwy wzrok, ale gdy tylko się odezwała usłyszał Hermione przez niski głos Bellatrix.
„Ona smakowała gorzej niż Gurdyroots? W porządku, Ron, przyjdź tutaj teraz mogę zmienić ciebie...”
„Dobrze, ale pamiętaj, że nie lubię zbyt długiej brody”
„Ojejku tu nie chodzi o to, aby wyglądać przystojnie”
„Nie o to mi chodzi, lubiłem mój krótszy nos, więc postaraj się zrobić tak jak ostatnim razem”
Hermione westchnęła i zabrała się do pracy. Ron miał dostać zupełnie nową tożsamość. Tymczasem Harry i Griphook miał zostać ukryty pod peleryna niewidką.
„Gotowe- powiedziała Hermiona- jak on wygląda, Harry?”
Ron był nie do rozpoznania jedynie Harry był w stanie to zrobić, ale tylko dlatego, że tak dobrze go znał. Włosy Rona były teraz długie i faliste, miał gruba, brązowa brodę i wąsy, żadnych piegów, krótki obszerny nos i mocno zarysowane brwi.
„No cóż, on raczej nie jest w moim typie, ale ujdzie”- powiedział Harry- „Chodźmy, zatem”
Wszyscy spojrzeli jeszcze raz w stronę Cottage Shell,a gdy minęli bramę Griphook odezwał się:
„Teraz powinienem wejść na górę, Harry Potter, tak myślę”
Harry schylił się i goblin wspiął się na jego plecy, a ręce stwora zacisnęły się na jego gardle. Nie był ciężki, ale Harremu nie podobało się to uczucie i był zdziwiony z jaka siłą stwór trzyma się jego. Hermiona wyciągnęła z torby pelerynę niewidkę i zarzuciła ją na nich. Harry obrócił się z Griphookiem na plecach koncentrując się cała mocą na Leaky Cauldron zajeździe, który był wejściem do Diagon Alley. Goblin złapał się mocniej, gdy obaj weszli w ciemność a sekundę później Harry poczuł pod stopami chodnik, a gdy otworzył oczy zobaczył, że jest na Charing Cross Road. Mugole krzątali się po ulicy niczego nieświadomi. Bar Leaky Cauldron sprawiał wrażenie opuszczonego. Bezzębny właściciel polerował szkła za ladą baru, para czarodziejów szeptała coś miedzy sobą w rogu stołu, co chwile zerkając w stronę Hermiony.
"Pani Lestrange"- wymamrotał Tom i gdy Hermiona przeszła obok niego pochylił powoli głowę.
„Dzień dobry”- powiedziała Hermiona, a gdy Harry przemykał ukradkiem obok nich zauważył zdziwiona minę barmana.
„Zbyt grzecznie”- szepnął wówczas do uszu Hermiony „Musisz traktować ludzi jak szmaty”
"W porządku, w porządku!"
Hermiona wyciągnął różdżkę Bellatrix i stuknęła w cegłę w ścianie z przodu nich. Natychmiast cegły zaczęły wirować i obróciły się. W środku nich ukazała się dziura, która rosła i rosła aż wkońcu utworzyła bramę na wąskiej ulicy, którą była Diagon Alley. O tej porze był spokojnie, zostało jeszcze trochę czasu do otwarcia sklepów. Ta ulica zmieniła się sporo od czasu, gdy Harry odwiedził ją po raz pierwszy. Coraz więcej sklepów było poświęconych Czarnej Magii. Na wielu szybach wisiały plakaty z napisem NIEPOŻĄDANY NUMER PIERWSZY. Kilku obszarpanych ludzi siedziała w wejściach. Jeden człowiek miał krwawy bandaż na oku. Gdy ruszyli w drogę wzdłuż ulicy, żebracy zobaczyli w przelocie Hermione. Zakładali szybko kaptury na twarz i zaczęli uciekać tak szybko jak mogli. Dziewczyna patrzyła w ich stronę z zainteresowaniem gdy nagle na jej drodze pojawił się człowiek z zabandażowanym okiem. "Moje dzieci"- ryknął on, wskazując na nią. "Gdzie są moje dzieci? Co on zrobił z nimi? Wiesz, wiesz!"
"Ja…ja… naprawdę " jęknęła Hermiona. Mężczyzna zbliżył się do niej sięgając ku jej gardłu. Nagle z hukiem został on odrzucony od niej. Pojawił się Ron, stojąc z wyciągniętą różdżką i malującym się zdziwieniem na jego twarzy. Po obu stronach ulicy w oknach pojawił się twarze ludzkie. Ich wejście do Diagon Alley nie mogło być mniej wyraziste i Harry pomyślał, że może lepiej zawrócić i spróbować, kiedy indziej. Jednak zanim mogli cokolwiek postanowić usłyszeli za sobą krzyk.
"Dlaczego, Madam Lestrange!"
Harry obejrzał się za siebie i zobaczył jak zbliża się w ich stronę wysoki czarodziej z koroną krzaczastych szarych włosów i długim, ostrym nosem.
„To jest Travers”- syknął goblin do ucha Harrego lecz ten nie myślał teraz o tym kim on mógł być. Hermiona powiedziała z całą pewnością siebie na ile ją było teraz stać:
„ Czego chcesz?”
Trawers zatrzymał się wyraźnie obrażony.
„Wyszedłem, aby cię powitać”- powiedział Travers chłodno, "ale, jeśli moja obecność cię nie cieszy…"
Harry teraz rozpoznał jego głos: Travers był jednym ze Śmierciożerców, który został wezwany do domu Xenophilius.
"Nie, nie, wcale nie, Travers" powiedziała Hermiona szybko, próbując kamuflować swoją pomyłkę. "Jak się masz?"
"Dobrze i muszę wyznać, że jestem zaskoczony widząc ciebie zdrową, Bellatrix."
"Naprawdę? Dlaczego?" spytała Hermiona.
"A więc" Travers zakaszlał "Usłyszałem, że Inhabitants Malfoy Manor dostali areszt domowy po…ich ucieczce”
Harry ostrzegł Hermione aby nie traciła głowy dowiadując się, że Bellatrix nie powinna być widziana publicznie.
"Dark Lord wybacza tym, którzy służyli jemu najwierniej w przeszłości" powiedziała Hermiona wspaniałą imitacją pogardliwego głosu Bellatrix. "Być może twój kredyt zaufania nie jest tak dobry z nim jako mój jest, Travers."
Chociaż Śmierciożerca spojrzał obrażony, on też wydawał się mniej podejrzliwy.
"Jak to obraziło ciebie?"
" To nie ma znaczenia, tylko nie zrób tak znów" powiedziała Hermiona chłodno.
" Trochę z tych (wandless?) mogą sprawiać problemy" powiedział Travers. "Kiedy oni nie robią niczego prócz błagania, nie przeszkadza mi to, ale jeden z nich ostatnio poprosił mnie abym bronił go w Ministerstwie w zeszłym tygodniu.
„Jestem czarownicą, jestem czarownicą. Pozwól mi to udowodnić”- naśladował jej skrzekliwy głos.
„Jak gdybym miał oddać jej swoja różdżkę!...ale czyją różdżkę używasz w tej chwili, Bellatrix?”- powiedział Travers z ciekawością.
"Mam moją różdżkę" powiedziała Hermiona zimno, trzymając różdżkę Bellatrix. "Nie wierz we wszystkie pogłoski, które usłyszysz, Travers, bo wydajesz się być źle poinformowany."
Travers wydawał się lekko zaskoczony tym, co powiedziała i obrócił się w stronę Rona.
"Kim jest twój przyjaciel? Nie rozpoznaję go."
"To jest Dragomir Despard" powiedziała Hermiona; zdecydowali się, że fikcyjny obcokrajowiec był najbezpieczniejszą postacią dla Rona
"On mówi bardzo słabo po angielsku, ale popiera cele Dark Lorda. On podróżował tutaj aż z Transylvanii, by zobaczyć nasz nowy reżim."
"Naprawdę? Miło mi , Dragomir?"
"Ow ty?" powiedział Ron, wyciągając rękę.
Travers wyciągnął dwa palce i potrząsnął rękę Rona jakby bał się pobrudzenia.
„A więc co sprowadza cię i… twojego sympatycznego przyjaciela tak wcześnie na Diagon Alley” spytał Travers.
" Potrzebuję odwiedzić bank Gringotts" powiedziała Hermiona.
„Ja także” powiedział Travers "Złoto, brudne złoto! Nie możemy żyć bez tego, jednak wyznaję, że nie cieszę się za bardzo na myśl o spotkaniu z naszymi długo- palczastymi przyjaciółmi."
Harry poczuł jak szpony Griphooka zaciskają się coraz ciaśniej na jego szyi.
„Idźmy, więc” powiedział Travers puszczając Hermiona naprzód.
Hermiona nie miała wyboru i skierowała swoje kroki w stronę banku górującego nad innymi małymi sklepami. Ron z pochylona głową szedł obok niej, a Harry z Griphookiem podążyli za nimi. Wścibski Śmierciożerca był ostatnim, czego teraz potrzebowali. Dużo za wcześnie przybyli do stóp marmurowych schodów doprowadzających do wielkich brązowych drzwi. Ponieważ Griphook już ostrzegł ich, gobliny, które zwykle strzegły wejścia zostały zastąpione przez dwóch czarodziejów, którzy dzierżyli w dłoniach długie, złote pręty.
"Ach, (Probes Probity? )" podpisał teatralnie Travers "takie to efektowne!"
Czarodzieje podnieśli do góry złote pręty umożliwiając im przejście. Probes Probity Harry wiedział, że było to zaklęcie pozwalające wykryć u kogoś skrywane magiczne przedmioty. Wiedząc, ze ma tylko kilka sekund, Harry wskazał różdżka na obu czarodziejów i wymamrotał "Confundo" dwa razy. Travers, zaglądając przez brązowe drzwi do wnętrza głównego holu, nic nie zauważył. Długie czarne włosy Hermiony falowały za nią jak wchodziła na schody.
"Chwileczkę, proszę pani" powiedział strażnik podnosząc ( Probe? ).
"Ale właśnie zrobiłeś to!" powiedziała Hermiona dominującym, aroganckim głosem Bellatrix.
Travers spojrzał wokoło, podnosząc brwi. Strażnicy zdawali się niepewni. Wkońcu jeden z nich powiedział: „ No tak, przecież już panią sprawdzaliśmy”. Hermiona przeszła do przodu. Ron obok niej, a Harry z Griphookiem prześlizgnął się zaraz obok. Harry zdążył tylko zobaczyć jak czarodzieje drapią się zdziwieni po głowach. Dwa gobliny stały przed wewnętrznymi drzwiami, które zostały wykute w srebrze i na których widniał wiersz ostrzegający przed straszną zemstą każdego potencjalnego złodzieja. Harry spojrzał w górę na napis i nagle przypomniał sobie dzień, w którym jako jedenastolatek po raz pierwszy stanął w tym holu a Hagrid stojący obok niego powiedział: „ Cholibka, chyba tylko szaleniec chciałby próbować okraść ten bank”. Tego dnia bank Gringotts wydał mu się cudownym miejscem, a on nigdy nie spodziewałby się, że w tym miejscu czeka na niego tyle złota i nie podejrzewałby, że któregoś dnia wróci tu, aby dokonać kradzieży. Sekundę potem stali już wszyscy w ogromnej marmurowej sali banku. Przy długiej ladzie siedziało kilku goblinów i obsługiwało pierwszych klientów dnia. Hermiona, Ron i Travers podeszli do starego goblina, który oglądał grubą złotą monetę przez soczewkę. Hermiona pozwoliła Traversowi, by stanął przed nią pod pretekstem objaśnienia cech sali Ronowi. Goblin podrzucił monetę, która wylądowała na boku, powiedział; "Leprechaun" i wtedy dopiero przywitał Traversa, który podał do sprawdzenia swój złoty klucz. Po chwili otrzymał go z powrotem. Hermiona podeszła do lady.
"Pani Lestrange!" powiedział goblin, najwyraźniej zaskoczony. "Mój Boże!” Jak…jak mogę pomóc dzisiaj?"
„Pragnę wejść do mojego skarbca" powiedziała Hermiona.
Harry spojrzał wkoło. Nie tylko Travers ociągał się, patrząc, ale kilka innych goblinów popatrzyło w górę, by przyjrzeć się na Hermione.
"Czy posiadasz…identyfikację?" spytał goblin.
"Identyfikację? Ja nigdy nie zostałam proszona o żadną identyfikację!" powiedziała Hermiona.
"Oni wiedzą!" Griphook szepnął Harremu do ucha, "Musieli zostać ostrzeżeni, by spodziewali się oszusta!".
"Twoja różdżka zrobi to, proszę pani" powiedział goblin i wyciągnął nieznacznie drżącą rękę, Harry przestraszył się, że gobliny Gringotts były świadome, że różdżka Bellatrix została ukradziona.
"Teraz zadziałaj, teraz zadziałaj" Griphook szeptał Harremu w ucho, "Rzuć zaklęcie Imperious!". Harry podniósł różdżkę pod płaszczem, wskazał nią tego starego goblina i wypowiedział pierwszy raz w jego życiu; "Imperio!". Harry poczuł w ręce dziwne uczucie dźwięczenia, ciepła, które wydawało się płynąć od jego umysłu, w dół ścięgnami i żyłami łącząc jego z różdżką i przeklętym zaklęciem, które rzucił. Goblin wziął różdżkę Bellatrix, przeegzaminował ją dokładnie i wtedy powiedział;
"Acha, masz zrobioną nową różdżkę, Madam Lestrange!"
"Co?" powiedziała Hermiona "Nie, nie to moja różdżka"
"Nowa różdżka?" powiedział Travers, zbliżając się do lady; nadal wszystkie gobliny patrzyły na nich. "Z czego ona jest zrobiona?"
Harry zadziałał instynktownie; wyciągnął różdżkę w stronę Traversa i wypowiedział jeszcze raz "Imperio!".
"Och tak, rozumiem" powiedział Travers, patrząc w dół na różdżkę Bellatrix "Tak, bardzo ładna i pewnie działa bardzo dobrze?”. Hermiona spojrzała zupełnie oszołomiona. Harry poczuł ogromną ulgę, gdy ona przyjęła ten dziwaczny zwrot wydarzeń bez komentarza. Stary goblin za ladą klasnął i nadszedł młodszy.
"Będę potrzebował (Clankers?)" powiedział goblinowi, który gdzieś pobiegł i wrócił za moment ze skórzaną torbą, która wydawała się być pełna brzęczącego metalu. Wręczył on ją staremu goblinowi.
„Dobrze, dobrze. Madam Lestrange proszę za mną” powiedział stary goblin, skacząc poza swój stołek, znikając im z wzroku. „Zabiore cię do twojego skarbca”. Nagle ukazał im się skacząc wesoło przed nimi, a torba na jego ramieniu cały czas pobrzękiwała. Travers stał jednak w miejscu z szeroko otwartymi ustami.
„Zaczekaj Bogrod!” Inny goblin stanął na końcu lady. "Mamy instrukcje” powiedział i ukłonił się w stronę Hermiony. "Wybacz mi, Madam, ale były specjalne rozkazy dotyczące skarbca Lestrange.” Zaczął coś szeptać do ucha starego goblina, ale ten będąc cały czas pod działaniem zaklęcia krzyknął; " Jestem świadomy instrukcji, Madam Lestrange życzy sobie odwiedzić jej skarbiec … Bardzo stara rodzina … starzy klienci … Tę drogą, proszę … ".
Harry spojrzał w stronę Traversa, który nadal stał w miejscu zdziwiony zachowaniem goblina. Jednym zamachem rozdz. Harry sprawił, że i on poszedł wraz z nimi do kamiennego przejścia, które zostało zaraz oświetlone światłem latarek.
„Mamy kłopoty, oni zaczynają cos podejrzewać” powiedział Harry zdejmując pelerynę, gdy tylko zatrzasnęły się za nimi ciężkie drzwi. Griphook skoczył z jego ramion i wylądował na ziemi. Ani Travers ani stary goblin nie wyglądali na zaskoczonych ich nagłym pojawieniem się. Oboje byli cały czas pod wpływem zaklęcia.
„Mam nadzieję, że zaklęcie jest dostatecznie silne” powiedział Harry i nagle przypomniał sobie prawdziwą Balletrix jak on po raz pierwszy próbował rzucić niewybaczalne zaklęcie; „Musisz tego naprawdę chcieć”.
"Co teraz zrobimy?” spytał Ron. "Czy wyjdziemy, kiedy będziemy chcieli?”
„Jeśli będziemy w stanie” poprawiała go Hermiona patrząc w stronę drzwi prowadzących do głównego holu.
„Zaszliśmy tak daleko, teraz nie możemy się wycofać” powiedział Harry.
"Dobrze!” powiedział Griphook. "Tak, potrzebujemy, by Bogrod kontrolował wózek. Ja nie mam już takiej władzy. Ale nie będzie pokoju dla czarodzieja.”
Harry wskazał różdżką na Traversa.
"Imperio!”
Czarodziej obrócił się i ruszył w drogę wzdłuż ciemnego szlaku w szybkim tempie.
"Do czego go zmuszasz?”
"Ukryj się” powiedział Harry i wskazał różdżką na Bogroda, który gwizdnął, by wezwać mały wózek, który podjechał do nich powoli tocząc się wzdłuż ciemnego tunelu. Po chwili wszyscy wsiedli do niego. Szarpnęło i wóz odjechał nabierając szybkości. Szybko minęli Traversa, który kręcił się w kółko obijając o ściany i wtedy wóz zaczął kręcenie i obracanie przez zawiłe przejścia, będąc nachylonym na dół. Harry teraz nie był w stanie niczego usłyszeć przez hałas; jego włosy powiewały silnie, gdy manewrowali między stalaktytami. Zjechali głębiej niż Harry kiedykolwiek, na ostrym zakręcie minęli wodospad i Harry usłyszał krzyk Griphooka;”Nie!”.
Ale nie było odwrotu, szybko przejechali przez niego i nagle nos i oczy Harrego zapełniły się wodą. Przez chwile nie był w stanie oddychać ani nic ujrzeć. Nagle wózek gwałtownie skręcił i zostawili wodospad daleko w tyle. Harry poczuł jak wózek uderza o ściany i zdawało mu się, że słyszy głos Hermiony. Wkońcu wszyscy stali z powrotem na ziemi.
„To było czarujące” Hermiona wypluwała wodę z ust. Harry z przerażeniem spostrzegł, że przyjaciółka przestała być Bellatrix, zamiast tego stała obok cała przemoczona w za dużych szatach. Ron był znów rudy bez żadnego zarostu. Oboje, gdy tylko popatrzyli na siebie zrozumieli, że czar przestał działać.
„To nie była zwykła woda” powiedział Griphook „ Ukrywali ten sposób ochrony, ale to zmywa wszystko, każdy czar i każde zaklęcie”. Harry zauważył, że Hermiona szybko sprawdziła czy ma nadal przy sobie swoja zdobioną paciorkami torbę, a sam sprawdził czy ma przy sobie pelerynę niewidkę. Nagle uświadomił sobie, że stary goblin patrzy na nich zdziwiony i zdał sobie sprawę, że woda zmyła także z niego zaklęcie Imperiusa.
"Potrzebujemy jego” powiedział Griphook " Nie możemy wejść do skarbca bez goblina Gringott. I potrzebujemy kluczy!”.
"Imperio!” Harry powiedział znów; jego głos odbił się echem przez kamienne przejście i poczuł znów sens gwałtownej kontroli, która płynęła od mózgu do różdżki. Bogrod poddał się jeszcze raz jego woli, jego zdziwienie zmieniło się w grzeczną obojętność. Ron śpieszył się, by podnieść skórzaną torbę z kluczami.
"Harry zdaję się, że ktoś nadchodzi. Słyszę kroki.” powiedziała Hermiona i wskazała różdżką Bellatrix na wodospad "Protego!”.
„Dobry pomysł” powiedział Harry „Griphook prowadź!”
"Jak będziemy wracać?” Ron spytał jak oni biegli do ciemności po krokach goblina, a Bogrod podążał ich śladem sapiąc jak stary pies.
„Będziemy się tym martwic potem” powiedział Harry. Starał się cos usłyszeć, bo zdawało mu się, że słyszy jakieś pobrzękiwania..” Griphook, jak daleko jeszcze?”
"Nie daleko, Harry Potter, nie daleko…". Gdy skręcili za róg ujrzeli coś, na co Harry był przygotowany lecz mimo tego i tak się przestraszyli. Olbrzymi, czerwony smok strzegł dostępu na skarbca. Smok zwrócił łeb w ich stronę i ryknął, a z jego paszczy wydostał się kłęb ognia.
„On jest częściowo ślepy” powiedział Griphook „Ale i dlatego bardziej dziki. Jednakże, mamy sposób, by kontrolować go. To nauczyło się, co oczekiwać kiedy (Clankers?) przychodzi. Daj mi to.” Ron podał mu torbę, a goblin wyjął z niej kilka małych metalowych elementów i kiedy nimi potrząsnął wydały z siebie dziwne wysokie dźwięki.
"Wiesz, co robić” Griphook powiedział do Harrego, Rona i Hermiony. " On kiedy to słyszy spodziewa się bólu. On wycofa się i Bogrod będzie musiał umieścić jego łapę na drzwiach skarbca.”. Cofnęli się, Harry słysząc ten dźwięk sam czuł nieprzyjemne wibracje w głowie. Smok nagle cofnął się.
„Spraw, aby odcisnął jego szpony na drzwiach!” krzyknął Griphook wskazując na starego goblina. Bogrod znów był im posłuszny i wykonał polecenie, nagle drzwi roztopiły się ukazując wnętrze wypełnione po brzegi złotymi monetami i pucharami.
„Szukajcie, szybko!” krzyknął Harry, gdy wszyscy wpadli szybko do środka skarbca. Opisał im filiżankę Hufflepuffa, sam miał chwile aby rozejrzeć się wkoło gdy nagle drzwi zatrzasnęły się i pogrążyli się w całkowitej ciemności.
„Nieważne, Bogrod wypuści nas ponownie” powiedział Griphook zauważając przerażenie na twarzy Rona „Rozpal swoja różdżkę, dobrze? I pospiesz się, bo mamy mało czasu”
„Lumos”
Harry poświecił swoją różdżką dookoła skarbca; belki były całe w klejnotach, klejnotach kacie leżał fałszywy miecz Griffindora. Ron i Hermiona zapalili także swoje rozdz. i teraz oświetlali kąty skarbca w poszukiwaniach.
"Harry, może to to? Aargh!” Hermiona wrzasnęła z bólu i Harry zwrócił jego różdżkę na nią w samą porę, by zobaczyć ozdobiony klejnotami puchar upadający z jej uścisku. Upadając puchar rozbił się na tysiąc innych mniejszych i teraz już nie było sposobu, aby odróżnić z nich ten prawdziwy.
„To mnie oparzyło” powiedziała Hermiona i włożyła do ust pokryty bąblami palec.
"Wszystko, co dotkniesz teraz spłonie i będzie mnożyło się, ale kopie będą bezwartościowe, a jeśli będziesz kontynuować, w końcu zniszczy się”
"W porządku, nie dotykaj niczego!” powiedział Harry rozpaczliwie, ale nagle Ron dotknął jeden leżący na ziemi puchar i z niego powstało kolejnych dwadzieścia a część jego buta spłonęła przez kontakt z gorącym metalem.
„Stań się nieruchomo, nie ruszaj się!” powiedziała Hermiona, chwytając Rona.
"Tylko spójrz wokoło!” powiedział Harry. "Zapamiętaj, filiżanka ta jest mała i złota i ma wygrawerowanego borsuka na niej lub po prostu patrz czy nie ma czegoś z symbolem Ravenlava- orłem”. Skierowali ich różdżki do każdego kącika i szczeliny, obracając nimi ostrożnie w miejscu. W pewnym momencie Harry cos zauważył i serce zaczęło bić mu szybciej.
"To jest tam, to jest tam na górze!”. Ron i Hermiona skierowali tam różdżki i ich oczu ukazała się mała, złota filiżanka, która należała do Helgi Hufflepuff.
„No i jak my teraz dostaniemy się tam na górę nie dotykając niczego?” zapytał Ron.
“Accio filiżanka!” krzyknęła Hermiona zapominając co mówił im Griphook.
"Żadnej magii, żadnej magii!” warknął goblin.
"No to, co robimy?” powiedział Harry, świecąc w goblina. "Jeśli chcesz miecz, Griphook, to będziesz musiał pomóc nam więcej niż tylko czekać! Czy mogę dotknąć rzeczy za pomocą miecza? Hermiono, daj to tutaj!”
Hermiona wyjęła miecz z torby i Harry jego końcówka dotknął pobliskiego kielicha. Nic się nie stało.
„Mogę skorzystać z pomocy miecza, ale jak dostane się na górę?”
Półka, na której stała filiżanka była poza ich zasięgiem, nawet dla Rona, który był z nich najwyższy. W środku było bardzo gorąco i Harry czuł jak po placach spływają mu strużki potu, myśląc o tym jak dostać się na górę nagle usłyszał ryk smoka i coraz głośniejsze pobrzękiwanie metalu. Teraz byli naprawdę w pułapce. Harry popatrzył na przyjaciół i dostrzegł przerażenie w ich oczach.
"Hermiono” powiedział Harry, gdy pobrzękiwanie stawało się coraz głośniejsze "Jak mam dostać się tam na górę, muszę pozbyć się tego”.
Hermiona wskazała na niego różdżką mówiąc: "Levicorpus.”
Unoszony za kostkę w powietrze Harry uderzył o stojące niedaleko zbroje. Z okrzykiem bólu Ron, Hermiona i dwa gobliny zostali odrzuceni na bok uderzając w inne przedmioty, które natychmiast zaczęły się mnożyć.
"Impervius!” krzyknęła Hermiona chcąc chronić ich od płonącego metalu. Wówczas najgorszy okrzyk skłonił Harrego by spojrzał w dół. Przyjaciele byli po pas zasypani w skarbach i próbowali uchronić Bagroda przed wpadnięciem lecz Griphook już wpadł i było widać tylko końcówki jego palców. Harry złapał go za ręce i wyciągnął całego pokrytego drobnymi bąblami.
"Liberatocorpus!” wrzasnął Harry i razem z gobelinem wylądował na czubku tej góry lecz miecz wyślizgnął mu się z dłoni.
„Złap go” wrzasnął walcząc z gorącym metalem by uniknąć poparzenia a cwany Griphook wspinał mu się ze strachu na plecy.
"Gdzie jest miecz? To miało filiżankę na ostrzu!”. Pobrzękiwanie u drzwi stało coraz głośniejsze. Było już za późno.
"Tam!”
To był Griphook, który zobaczył go i Griphook, który pchnął go i w tej chwili Harry wiedział, że goblin nigdy nie oczekiwał, by oni dotrzymali słowa. Trzymając się jedna ręka włosów Harrego goblin rozhuśtał miecz, aby ten mógł po niego sięgnąć. Mała, złota filiżanka nadziana na szpikulec miecza uleciała w powietrze. Harry skoczył do wody i złapał ją. Ledwie świadomy z bólu schował ją do kieszeni i sięgnął w górę by odzyskać miecz, ale Griphook zniknął. Wcześniej ześlizgnął się Harremu z pleców i teraz biegł między innymi gobelinami trzymając wysoko miecz i krzycząc; "Złodzieje! Złodzieje! Pomocy! Złodzieje!”. Harry krzyknął w stronę Rona i Hermiony: “Stupefy!” i przyjaciele dołączyli do niego. Czerwone światła z ich różdżek leciały do tłumu goblinów, lecz pojawiło się jeszcze także kilku strażników. Uwiązany smok puścił w stronę goblinów kłęb ognia; strażnicy pouciekali. Harry gniewnie zrzucił w stronę smoka: "Relashio!” Łańcuchy otwarły się z głośnym trzaskiem.
„Tędy!” krzyknął cały czas zrzucając zaklęcia w stronę goblinów skierował się do ślepego smoka.
„Harry co ty robisz?!” krzyknęła Hermiona.
„Wstań, wejdź na górę, no dalej!”
Smok nie zrozumiał, że był wolny. Harry zaczepił nogą o znaleziony na jego ciele hak i podciągnął się na jego plecy. Wyciągnął rękę podając ją Hermionie i wciągnął ją koło siebie. Ron wspiął się sam i za chwilę smok zorientował się, że był wolny. Z głośnym rykiem stanął dęba i Harry uderzył go w bok kolanami. Smok rozpostarł skrzydła zmuszając krzyczących goblinów do ucieczki. Harry, Ron i Hermiona położyli się płasko na smoku, gdy ten szykował się do przelotu mijając goblinów rzucających sztyletami w jego kierunku.
„Nie przelecimy, on jest za duży!” krzyknęła Hermiona, ale smok otworzył paszczę wypuszczając z niej strumień płomienia i wypalając w tunelu potężna dziurę. Nagle Hermiona wrzasnęła: "Defodio!” co pomogło jeszcze bardziej powiększyć tę dziurę i smok wydostał się na zewnątrz zostawiając w tyle wrzeszczących goblinów. Hermiona pomagała smokowi powiększyć przejście i dostać się w stronę świeżego powietrza z dala od wrzeszczących goblinów. Harry i Ron zaczęli ją naśladować wysadzając sufit za pomocą czarów. Minęli po drodze podziemne jezioro. Smok jakby poczuł zew wolności, wymachiwał potężnym ogonem na prawo i lewo zostawiając za sobą pełno gruzu i kawałków olbrzymich stalaktytów. I nagle wspólnymi siłami wraz z pomocą smoka przedostali się do marmurowego korytarza. Gobliny i czarodzieje krzyknęli biegnąc, aby zakryć przejście, ale smok miał końcu dość miejsca aby rozwinąć swoje skrzydła. Zwrócił swój rogaty łeb w stronę chłodnego powietrza i wzleciał w górę wraz, z Harrym, Ronem i Hermiona uczepionych jego pleców. Roztrzaskał metalowe drzwi zostawiając je wiszące na zawiasach i uleciał wysoko w stronę nieba. |
|
|